Spotkamy się w Jerozolimie
Sztuka nie ma ambicji badania przyczyn tragicznych zajść 4 lipca 1946 r. (zginęło wówczas 42 Żydów) i nie stawia sobie zadań dydaktycznych. Jest artystycznym dokumentem, pokazującym świat z pozycji ofiar - zwykłych ludzi z ich powikłanymi życiorysami, obawami, nadziejami, których nitkę życia brutalnie przerwano. "Spektakl jest również o tym - podkreśla Piotr Szczerski, dyrektor teatru i zarazem reżyser przedstawienia, jakie siły demoniczne tkwią w nas, jak przerażające żądze mordu czekają tylko na pewien impuls, by się wyzwolić".
Sztuka "Spotkamy się w Jerozolimie" ukazała się drukiem w "Dialogu" w 1991 r. i znana była kierownikowi artystycznemu kieleckiej sceny. Jednak decyzja o jej wystawieniu zapadła nagle, gdy autor, znany pisarz A. Lenartowski zaproponował prapremierę sztuki właśnie tu, w Kielcach - mieście tragicznych wypadków. "Byłem do tego stopnia pod wrażeniem tekstu - wyjątkowego, świetnie napisanego, że zdecydowałem się zmienić, plany repertuarowe, zgłaszając jednocześnie spektakl do Festiwalu Sztuk Współczesnych" - zwierza się P. Szczerski. I dodaje - "Przygotowania do wystawienia sztuki trwały zaledwie 6 tygodni i choć bierze w niej udział niemal cały zespół aktorski (20 osób), dawno nie było na próbach takiej atmosfery gotowości i zaangażowania wszystkich".
"Spotkamy się w Jerozolimie" to wielki obraz zachowujący jedność miejsca, czasu i akcji. Rzecz dzieje się w dniu pogromu, w kamienicy na plantach nad Silnicą. W pokoju na piętrze, który wkrótce zamieni się w śmiertelną pułapkę, mieszkają uwikłane w codzienność, nieświadome zawisłego nad nimi fatum, ofiary. Reżyser adaptując sztukę na scenę, wyciął z niej wątki poboczne. Zrezygnował ponadto z okrzyków zachęcających do mordu, które wg oryginału padają z sali, sugerując, że to my, widzowie, jesteśmy współanimatorami zdarzeń sprzed 50 lat. "Uważam, podkreśla P. Szczerski, że widz powinien być raczej obserwatorem tragicznych zajść i wyciągnąć z nich osobiste refleksje". A okrzyki owszem są, ale słychać je zza kulis sceny. Na ten moment aktorzy zastygają, zalani krwistym światłem. Stop-klatkę i nagłe ściemnienie zastosowano również w scenach mordu. Potem projekcja jakby filmu sprzed półwiecza rusza dalej aż do finału - symbolicznego tańca cieni w niebiańskiej Jerozolimie. Przedstawienie, do którego oszczędną, doskonale współgrającą z akqą scenografię opracował Jerzy Sitarz, kostiumy przygotowała Marlena Skoneczko, a muzykę skomponował Marcin Krzyżanowski, rozgrywa się w realiach powojennych. Nie ma więc w nim ornamentyki judaistycznej. Ocaleli z wojennej zawieruchy Żydzi są niejako w miejscu przechodnim. Czekają na dalsze koleje losu, każdy marząc o swojej Jerozolimie. Sztuka ma doskonałą dramaturgię i jest dobrze zakorzeniona w atmosferze tamtych lat. Sam Andrzej Lenartowski, jak i twórcy spektaklu sięgnęli bowiem do bogatych w materiały dokumentalne opracowań, dr K. Urbańskie-go, prof. S. Meduckiego, prof. A. Massalskiego, książki "Zabić Żyda" T. Wiącka, a także do relacji naocznych świadków mordu, przedstawionych m.in. w filmie M. Łozińskiego "Świadkowie".
"Spotkamy się w Jerozolimie" nie jest paszkwilem na Kielce. To sztuka antykołtuńska, która mówiąc głośno prawdę o pogromie, stwarza szansę oczyszczenia miasta z cienia zbrodni. Dlatego, choć temat jest wciąż drażliwy dla mieszkańców stolicy Gór Świętokrzyskich, trzeba koniecznie obejrzeć ten świetnie zagrany, "mocny" spektakl. Także z tego powodu, że nie jest przedstawieniem "ku czci". Sztuka broni się wartościami artystycznymi, głęboko humanistycznym ujęciem losów ludzkich, pokazaniem ponadczasowych atawizmów - owego podziemia nienawiści, które niekiedy nami rządzą. Bywa, że - jak to wyraził R. Kapuściński - "ku zdumieniu, a nawet przerażeniu ich samych".