Nie mieli siły klaskać
Po spektaklu nie było rozmów, wymiany poglądów. Wszyscy rozeszli się do swoich domów z pochylonymi głowami, myśląc zapewne, że kamienica-klatka, gdzie rozegrała się zbrodnia w 1946 roku, w wyniku której zginęło 42 Żydów, tak sugestywnie pokazana na scenie, nadal jest o "rzut beretem" od teatru i nadal spogląda na miasto z kamiennym wyrzutem.
Kiedy Andrzej Lenartowski, autor sztuki, po spektaklu podszedł do jednego ze swoich znajomych z prowokacyjnym, jak to zwykle u niego, pytaniem "Niezła sztuczka? Co?" - ten drugi uścisnął mu tylko rękę i wybełkotał podziękowanie przez łzy, które cisnęły się do oczu, od końca pierwszego aktu do dramatycznego finału.
"Spotkamy się w Jerozolimie" z drobiazgową skrupulatnością odtwarza zbrodnię sprzed lat, pokazuje ostatnie chwile życia kilkunastu Żydów, mieszkańców kamienicy na Plantach. Niektórzy z nich planują wyjazd do Jerozolimy, której nigdy nie widzieli i nawet nie wiedzą gdzie jest.
- I wyjechać z tego zasranego miasteczka, gdzie nawet trawa jak rośnie to już śmierdzi - mówiła Rebeka (grana przez Dorotę Stępień).
Tylko wiekowy Mojżesz (Krzysztof Wieczorek), cudem ocalony, jak zresztą oni wszyscy (dowiadujemy się o tym w II akcie, z ich spowiedzi, snu? - najbardziej "poetyckiej" części spektaklu), mówi: "Żydzie! Żydzi! Nie ma nas! Nie ma nas!
Kiedy ludowa milicja przychodzi z kilkuletnim chłopcem, który mówi: "Tutaj mnie trzymali. W piwnicy mnie trzymali!", to już wiadomo, że przepowiednia Mojżesza musi się spełnić.
Tak jak w dramacie greckim, do którego zresztą poprzez jedność miejsca, czasu i akcji, sztuka Andrzeja Lenartowskiego nawiązuje.
- Oni bardzo chcieli znaleźć tę piwnicę. Oni zachowywali się jakby chcieli ją wykopać - mówi jeden z Żydów.
A kiedy z zewnątrz dochodzą okrzyki wzburzonego tłumu - "Żydy mordercy! Nie zabijajcie naszych dzieci!" i w końcu "Krew za krew!" - który przyszedł, żeby odegrać się za wszystkie swoje kompleksy, fałszywą moralność chrześcijańską, w myśl której Żydy zabiły Jezusa, za nędzę, której nie mogli zrozumieć, więc obarczyli nią "obcych", wiadomo było, że mieszkańców, cudem ocalonych z obozów koncentracyjnych, gett, nic już nie uratuje przed łomami i młotkami robotników, zwłaszcza że wśród nich znajdował się funkcjonariusz znienawidzonego UB, znużony nocnymi przesłuchaniami wrogów ustroju.
W scenie finałowej wszyscy zamordowani spotykają się i tańczą w błękitnawej poświacie, symbolizującej wyśnioną Jerozolimę. Polecam tę sztukę wszystkim, nie tylko kielczanom.
Trudno wyróżnić szczególnie któregoś z aktorów, może tylko Zdzisława Reczyńskiego, który w epizodycznej roli żołnierza-oprawcy jest niesłychanie sugestywny i może wzbudzić dreszcz przerażenia.