Ballada o Millerze
"Kto zrozumie prąd, ten wszystko w życiu osiągnie" - wyznaje bohater "Obywatela M"
Polski teatr jest nudny, bo jak ognia unika współczesnych tematów - mówi Jacek Głomb, dyrektor teatru w Legnicy. Głomb nie chce być nudny. Chociaż reżyserowana przez niego sztuka "Obywatel M - historyja" nie jest opowiastką wprost o Leszku Millerze, odnajdujemy w niej słynne bon moty premiera. Łatwe do rozszyfrowania są także nazwy własne: rodzinne miasto Żyraków, Siekierzyce czy imię Oleander, które nosi kolega - późniejszy prezydent. - Ledwo projekt się narodził, a już dziennikarze prawicowych gazet chcieli wiedzieć, dlaczego powstała sztuka gloryfikująca "komucha", zaś dziennikarze prasy lewicowej pytali retorycznie, jak nam nie wstyd drwić z szefa rządu - opowiada Głomb.
"M" w tytule sztuki nie tyle ma się kojarzyć z nazwiskiem Millera, ile ze słowem "man" (człowiek), a wręcz "everyman", czyli każdy z nas. Bohater jest kwintesencją przeciętniactwa, ma rozwiniętą zdolność kopiowania cudzych zachowań, jest mistrzem potocznego sposobu myślenia i mówienia. Szybko się uczy, przyswajając sobie kolejne prawdy życiowe, jak choćby złotą myśl swojego nauczyciela Romualda Siły: "Kto zrozumie prąd, ten wszystko w życiu osiągnie". A przecież zrozumieć prądu nie można, jeśli się z nim nie płynie. Prąd jest tu takim samym symbolem jak postacie przedstawienia: Gabryś, anioł stróż bohatera zastępujący mu ojca, symbolizuje los, przeznaczenie. Sąsiadeczka, szczypana w tyłek, manipulowana przez krawcową, symbolizuje bezwolną historię. - Mogliśmy oczywiście zrobić farsę o wyczynach Leszka M. Materiału mamy aż nadto. Chcieliśmy jednak być mądrzejsi od teraźniejszości - mówi Jacek Głomb.
Zawsze staram się opisywać teraźniejszość. Nie ma znaczenia, czy będę to robił, posługując się Szekspirem czy Tyrmandem - opowiada reżyser. Nie boi się ryzykować. - Mogłem pozostać przy "lo-kalności" Zakaczawia, bo z reakcji widzów wynikało, że jestem w tym dobry. Mnie jednak korciło, by zrobić przedstawienie o tematyce - nazwijmy to - ogólnopolskiej - mówi Jacek Głomb. Wierzy, że on i jego teatr istnieją po to, by wygrywać. By te swoje 5 minut przeciągnąć przynajmniej do 1,5 godziny. Inną przyszłość przepowiada matka reżysera, przestrzegając go: "Nie rób, synku, sztuki o premierze, bo wyleją cię z pracy".