Artykuły

"Końcówka" u Grotowskiego

Bardzo niedzisiejsze przedstawienie. Najpierw dlatego, że to {#au#247}Beckett:{/#} nigdy nie był w Polsce ani szczególnie rozumiany, ani dobrze wystawiany; nie zadomowił się, jego krańcowa krytyka egzystencji i radykalna forma artysty­czna raczej obca była polskiej mentalności. Reżyserzy na ogół uważali, że są od Becketta mądrzejsi i zdolniejsi, musieli go poprawiać. Aktorzy lekce­ważyli wymogi perfekcyjnych partytur. Publiczność nie ważyła się na najmniejszy nawet uśmiech. Dzisiaj Beckett musi się wydawać autorem wybitnie obcym i w pewien sposób nietaktownym. Zadawana nam lekcja ideologiczna zna tylko jeden problem: jak być młodym, pięknym, zdrowym i bogatym. A pobieramy ją na tyle jeszcze krótko, że nie stać nas na luksus tolerancji dla artysty, który te nowe, wspaniałe ideały podważa i unicestwia. Beckett podnieca być może zblazowanych burżujów, ale na pewno nie nuworyszy na dorobku.

Jest znak czasu w tym, że "Końcówkę" gra się w sali Teatru Laboratorium, dla garstki widzów. I znak swoistej ciągłości: dla sztuki nie znoszącej kompro­misów pewnie nigdy i nigdzie nie ma innego miejsca niż wyizolowana enklawa, wyspa, laboratorium.

Przed "Końcówką" widziałem w reżyserii Jacka Orłowskiego {#au#559}Schaefferows­kiego{/#} {#re#27948}"Tutama"{/#}. Jakkolwiek była to przyzwoita robota, obawiałem się, że skok od Schaeffera do Becketta może się źle skończyć. Po pierwsze dlatego, że sztuczka w rodzaju "Tutama" ma w sobie coś z "nieznośnej lekkości" - podoba się bez wysiłku. Po drugie - Schaeffer jak zwykle daje spory margines swobody, pozostawia miejsca do wypełnienia przez aktorów. Tymczasem "Końcówka" nie jest utworem ani do "podobania się", ani do swobodnego traktowania. Przeciwnie, w "Końcówce" nie ma najmniejszego luzu, to party­tura, w której każda pauza została zaprogramowana co do sekundy. Reży­ser nie może sobie tu pozwolić na pomysły. To znaczy, może, oczywiście, ale pod warunkiem, że chce przegrać z Beckettem. Orłowski na pewno z Beckettem nie przegrał, a w każdym razie rozegrał "Końcówkę" lojalnie i z uszanowaniem praw autora. Nie ulega wątpliwości, że umie czytać te nuty i, co ważniejsze, umie przekonać aktorów, że podporządkowanie się reżi­mowi formy daje najlepszy rezultat. To jest, w gruncie rzeczy, główny problem z wystawianiem Becketta. Reżyser może mieć wszystko wyliczone i panować nad partyturą perfekcyjnie, ale nic nie wskóra, jeśli nie wyegzekwu­je bezwzględnej dyscypliny od wykonawców. Na tym przecież polegała porażka Antoniego Libery, gdy zrobił "Godota" w gwiazdorskim składzie. Wrocławski kwartet: Krzysztof Bauman (Hamm), Henryk Niebudek (Clov), Krzesisława Dubielówna (Nell), Cezary Kussyk (Nagg), nie ma w sobie nic z gwiazdorstwa, w tym sensie, że godzi się na podporządkowanie kompo­zycji przedstawienia, respektuje zasadę gry. Nawet jeśli w skomplikowanej strukturze powtórzeń, symetrii, gestów, pauz, ruchu nie wszystko jest jeszcze idealnie wypracowane i zdarzają się potknięcia czy błędy, to widać wyraźnie, że jest to wynik premierowego niedogrania i raczej braku precyzji niż mylnie obranego kierunku interpretacji. Tak czy inaczej Jacek Orłowski z aktorami Teatru Polskiego zapracował na korzyść Becketta. Może z takich "przedstawień rozumiejących" złoży się kiedyś sensowna obecność tego autora w Polsce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji