Artykuły

Reanimacja zabytków

"Odprawa posłów greckich" w reż. Michała Zadary i "Oresteja w reż. Jana Klaty w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Jacek Sieradzki w Przekroju.

Klata wystawił "Oresteję", Zadara "Odprawę posłów greckich" [na zdjęciu]. Ale czy antyk był im do czegoś potrzebny?

Juliusz Chrząstowski w "Odprawie..." gra posłańca. By dojść na scenę, przedziera się w akrobatycznych, komedianckich pozach przez fotele pustej widowni (widzowie siedzą na scenie). Dotarłszy do celu, relacjonuje nam kłótnię Trojan o wydanie Heleny: dwoi się i troi, wciela w dyskutantów, zmienia głosy, dokleja wąsy. W "Orestei" gra Ajgistosa. Stojąc parę kroków od widowni, w bubkowatym garniturku i szpanerskiej koszuli, cedzi cyniczny tekst z uśmieszkiem i porozumiewawczymi mrugnięciami, kopiąc przyniesiony zza kulis ludzki szkielet.Jakby swe występy brał w potrójne cudzysłowy i nawiasy w nawiasy. Jakby usilnie podkreślał: ludzie, tej bajki na serio już się nie da.

Kasandra z "Odprawy..." (Barbara Wysocka) głównie się wygłupia. Przedrzeźnia mówców, stroi miny, jest pół dzieckiem, pół klaunem z wielkimi, przerażonymi oczami. Dałoby się to uzasadnić: błazenadą oswaja się zgrozę. Kasandra z "Orestei" (Małgorzata Gałkowska) też ma przerażoną twarz. Nie mówi, ale wyśpiewuje szaloną, pełną melodycznych skoków wokalizę. Czasem słychać poszczególne słowa - urywane, dramatyczne.

W obu przedstawieniach proroctwo Kasandry, jeden z centralnych punktów opowieści, okazuje się niewypowiadalne. Bo zbyt znane i ograne? Zbyt dramatyczne i przewidywalne? Zbyt "starożytne"?

Jaki więc sens ma opowiadanie mitu, gdy się nie wierzy w elementarną siłę jego współczesnego ponowienia? Gdy reanimacja zabytku owocuje głównie widowiskowymi dygresjami? Gdy trzeba angażować dmuchawy wprawiające w ruch tony żwiru zalegającego scenę, didżeja wzmacniającego dialog zgrzytami, piskami i chrząknięciami, a także kompozytora i speca od ruchu, żeby tylko wypełnić czymś spektakl, z którego wyrzuciło się prawie cały tekst ("Oresteja"), bądź założyło się z góry, że nie da się kunsztownej retoryki wypowiedzieć odpowiednio sugestywnie ("Odprawa...")?

Rezultaty oczywiście bywają różne. Jan Klata, wędrując od efektu do efektu, w efekcie funduje nam bryk z "Orestei", tyle że opakowany w mitologię kultury masowej. Orestes (Piotr Głowacki) o mechanicznych ruchach i martwej twarzy staje się herosem z gry komputerowej. Elektra (Anna Radwan-Gancarczyk) - zepsutą dziewczynką w niewinnie białych podkolanówkach. Bogowie oceniający śmiertelników - idolami pop. Co, rzecz jasna, kasuje z miejsca ludzki wymiar opowieści i szansę na role niezredukowane do komiksowego znaku. W zamian dostajemy mało wartą myśl oraz, owszem, parę obrazów. Swój finalny monolog (z "Materiałów do Medei" Heinera Miillera) Orestes mówi nareszcie człowieczym głosem; żeby jednak miało to coś znaczyć, widowisko musiałoby się tu zaczynać, a nie kończyć.

Michał Zadara bardziej skupiony niż zazwyczaj raczej bada wyporność tekstu Kochanowskiego, niż go interpretuje. Zachwyca się głębią przestrzeni wymalowanej światłem na pustych fotelach widowni. Żartuje sobie z posłów greckich, dodając im do garniturów śmieszne czapki i każąc wzniecić burdę, aż straż musi interweniować. Skarży się cicho i smutno wraz ze starzejącą się Heleną (Beata Paluch) i bezradnym Priamem (Leszek Swigoń). Kończy zaś nieco aberracyjną sceną wtaszczenia na plan gry gołego, półżywego faceta, pierwszej ofiary wojny trojańskiej, któremu macza się sempiternę w czerwonej cieczy i włócząc nim po scenie, maluje wielki napis "KONIEC". W swoim wariactwie jest to teatralnie całkiem zajmujące, ale jako punkt dojścia myślowej rewizji antycznego mitu równie - choć inaczej - puste jak zdmuchiwany w głąb sceny żwir pokrywający ruiny "Orestei".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji