Artykuły

Teraz, gdy już złapałem za mordę tremę, wszystko bym inaczej zagrał.

Z Markiem Litewką, krakowskim aktorem obchodzącym jubileusz 30-lecia pracy scenicznej rozmawia Wacław Krupiński

- Wiersz pt. "Jestem" zakończył Pan frazą: bo mam dużo do ukrycia...

- Każdy z nas ma więcej do ukrycia niż do pokazania; jestem o tym przekonany.

- Pamiętam jednakże audycję telewizyjną z Pana udziałem, w której nie ukrywał Pan swoich kłopotów...

- Moja szczerość do tego stopnia się spodobała, że program był emitowany dziewięć razy. Jak mi tłumaczono, miał tak terapeutyczny wpływ na takich jak ja.

- Po 27 latach opuścił Pan Stary Teatr, nie było takiego przypadku od lat - nie licząc tych, którzy wybrali Warszawę. Pan został aktorem Bagateli, bo...

- Mówiąc bardzo eufemistycznie, nie znalazłem wspólnego języka z dyrektorem " Starego" - Mikołajem Grabowskim.

- Któremu na pożegnanie zostawił Pan ostry list na biurku.

- Skąd pan to wie? Tak, uznałem, że nasza kolejna rozmowa nie ma sensu. Nie lubię arogancji, wiele wad ludzkich zniosę, sam mam miliony, ale tej - nie. Wolałem odejść, choć wiele mnie to kosztowało. Ja się ogromnie przyzwyczajam do miejsc. Do ludzi. Jeszcze pół roku po opuszczeniu "Starego" zasypiałem, widząc tamten aktorski bufet, czując tamte zapachy, wywołując w sobie rozmowy z Jurkiem Nowakiem, z Andrzejem Kozakiem, macanie marynarki przez Jurka Trelę: - Gdzieżeś to kupił?, przekomarzania z Artkiem Dziurmanem...

- Przeglądnąłem listę Pana ról ze Starego Teatru - długa, niemniej nie tak wiele na niej ról wiodących; dla Pana które były najważniejsze?

- Przez całe lata byłem potwornym tremiarzem; na pograniczu choroby - kreacja w domu, w łazience przez lustrem, a na scenie paraliż wszelkiej aparatury. Teraz, gdy już złapałem za mordę tremę, wszystko bym inaczej zagrał. I lepiej. Niemniej mam role, które lubiłem. Z ostatniego okresu to Nicollo w "Zatrudnimy starego clowna" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, gdzie grałem z Jurkiem Nowakiem i Jerzym Bińczyckim. Z ról wcześniejszych to postać Nosa w "Weselu" Andrzeja Wajdy, który, komentując tę rolę, wygłosił pod moim adresem chyba największy komplement, jaki usłyszałem w życiu - aż długo analizowałem, czy to aby nie żart - że dzięki mojej roli wreszcie zrozumiał, o co Nosowi chodzi. Może ja mam duszę Nosa?

- Grał Pan i u Jarockiego, Bradeckiego, Grzegorzewskiego - który z tych reżyserów był dla Pana postacią najbardziej znaczącą?

- Absolutnie moim mistrzem jest Jerzy Jarocki - już od czasu szkoły teatralnej. Między nami była jakaś nić porozumienia; on rzucał hasło, ja wiedziałem, o co chodzi. Jak ktoś czegoś nie rozumiał, profesor rzucał; Niech pan zapyta pana Marka... U Jarockiego nawet tej cholernej tremy nie miałem.

- Pamiętam Pana świetnego Siekierowego w "Rozmowach przy wycinaniu lasu" Tyma z 1975 roku...

- To była pierwsza moja rola, bo w "Noc listopadową" Wajdy wszedłem w zastępstwie...

- To skąd tremiarz, nie wierzący we własny talent, wziął się w PWST?

- Znienacka. Byłem semestr na architekturze, potem trzy - w Wyższej Szkole Ekonomicznej... Z architektury, która była moim marzeniem, wyrzucili mnie; tak byłem zachwycony tym, że mnie przyjęli, że w ogóle nie chodziłem na zajęcia z matematyki. Ekonomia z kolei - to była totalna pomyłka. Postanowiłem więc zdawać na architekturę wnętrz na ASP, co mój ojciec skwitował: To może byś poszedł do szkoły teatralnej, skoro już ci kompletnie odbiło...?! Dlaczego by nie - pomyślałem. Magia teatru pociągała mnie od dawna. Tyle że szybko zobaczyłem go i od kuchni - bo nie wiem, czy pan wie, mój ojciec był portierem w Starym Teatrze, tak więc bywając u niego, poznałem i to, co mnie, strasznie religijnemu chłopcu, który miał zostać księdzem, podobać się nie mogło - wóda, baby...

- Niemniej parę lat później złożył Pan papiery w PWST...

- ...ale i w ASP. I tak się zbiegło, że o godzinie 10 miałem mieć praktyczny egzamin z rysunku na Akademii, a godzinę wcześniej - w szkole teatralnej. Poddałem się więc chronologii zdarzeń. I zdałem. Niewątpliwie głównie dzięki piosence "Mamo, smutno tu i obco", którą wzruszałem już profesorki w liceum. A i w PWST musiałem nią wywrzeć duże wrażenie, bo proszono mnie o jej wykonanie i w czasie egzaminu z poezji, i z prozy... Szczegółów nie kojarzę, przesłoniła je mgła tremy.

- Pamiętam Pana śpiewającego w niegdysiejszych "Spotkaniach z balladą" Stuhra i Sobczuka...

- Od dziecka pchałem się do mikrofonu, mimo iż podczas każdego publicznego występu muchy nie mogły usiedzieć na moich nogawkach, bo tak mi portki latały ze strachu... Niemniej zdobyłem nawet III nagrodę na Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze, a i wyróżnienie na Studenckim Festiwalu Piosenki. Podobno cenzura odebrała mi I miejsce.

- To prof. Jarocki sprawił, że trafił Pan do Starego Teatru?

- Nie, najpierw dwa sezony byłem w teatrze w Tarnowie. To pani Romana Próchnicka, która reżyserowała tam "Trzy siostry", gdzie grałem, zaprotegowała mnie dyr. Gawlikowi.

- Jedna z Pana koleżanek, sama świetna aktorka, powiedziała mi: Marek to jeden z najzdolniejszych ludzi, jakich znam. Mógł być jednym z największych aktorów, gdyby nie alkohol...

- Mnie to mówiono w twarz, ale ja i tak zawsze wszystko brałem przez pół. Teresa Budzisz powiedziała mi niegdyś: Marek, przestań... W Tobie drzemie coś... Jej słowa także przyjąłem sceptycznie. Autokrytycyzm to najwybitniejsza moja cecha. Powoli się z niej wyzwalam...

- I tak wiele ról Pana ominęło...

- Niewątpliwie - również w filmie; w "Dantonie" Wajdy miałem grać, zawaliłem rolę Zanussiemu... Ale było i tak, że przez cztery lata prowadziłem się nienagannie - i wszystko na nic - żaden z reżyserów nie chciał tego dostrzec. Przyklejona gęba okazała się nazbyt trudna do odklejenia.

- Uciekam najszybciej, jak mogę, /Widząc wciąż, na horyzoncie - ocalenie. /Muszę biec, by go nie stracić z oczu. /Zmęczony jestem, /Ale muszę. /Uciekam przed czymś znanym... wyznaje Ran w wierszu "Bieg" otwierającym tomik "A może się mylę". Jak wiem, ucieka Pan tak od czasu studiów.

- Tak. Przed dyskomfortem życia, jaki sam sobie stworzyłem. A miałem sytuacje takie, że dostałem dużą rolę w filmie, właśnie u Zanussiego, i główną rolę w spektaklu telewizyjnym u Bugajskiego, i prowadzenie programu telewizyjnego - i uciekłem w to, przed czym uciekam. Lekarz mi kiedyś powiedział, że piję ze strachu i zarazem z radości. Bo ja wpadałem w te ciągi nie z powodów traumatycznych przeżyć - odwrotnie. Jak się wszystko dobrze działo...

- To sprawiło, że przylgnęła do Pana opinia aktora wysokiego stopnia ryzyka.

- Dowiadywałem się o tym od reżyserów; Kazimierz Kutz powiedział mi wprost: Dałbym ci chętnie rolę, ale co zrobię, jak mi się nagle upijesz. Albo i od szczerych kolegów, którzy byli świadkami rozmów, w czasie których byłem rozpatrywany jako kandydat do dużych ról, ale rozmaici doradcy mówili reżyserowi: Uważaj na niego, bo wiesz...

- Lepiej weź mnie.

- Skąd pan wie? A zarazem tak mi się udawało, że zawaliłem tylko jeden spektakl. Koledzy pijacy sporadycznie mają na sumieniu więcej odwołanych przedstawień niż ja. Acz bywało, że nie pamiętałem, że grałem...

- Nie Pan jeden.

- Wiem. Nieżyjący już aktor podobno całego filmu nie pamiętał...

- A gdy inni spozierają na ciebie z półuśmiechem /Gdzie pół - to pogarda /A uśmiech - to profilaktyka bycia w dobrych stosunkach - to z wiersza "Supeł"...

- Cóż, ten mój "drugi zawód" demolował psychikę; sprawiał, że robiłem się ostrożny i często łapałem spojrzenia, które interpretowałem jako śmiech z mojego garbu. Być może mylnie.

- A zarazem, jak wiem, koleżanki i koledzy ze Starego Taetru bardzo Pana lubili - bo inteligentny, dowcipny, bo dusza towarzystwa...

- Nie starałem się o to; taki jestem. Ale też złośliwy i niecierpliwy. Lubię się pokłócić, jak mam do kogoś pretensje.

- Nie przegrywa ten, kto umie przegrywać - cytuje Pan myśl w jednym z wierszy...

- Każda walka w tej materii jest beznadziejna. Co nie oznacza, że nie należy walczyć. Zarazem gdy godzimy się z porażką, ona jest dużo mniej dotkliwa... Osoby takie jak ja nigdy nie mogą powiedzieć chełpliwie - mnie się udało. Nawet jeśli jest dobrze.

- Zaczął Pan tomik cytatem z Borgesa: "Nie od ciosu miecza czy lancy mnie broń /Panie, lecz od próżnej nadziei mnie chroń", zakończył Pan - kierowanym do syna - wierszem "Wstyd".

- Bo ten wstyd siedzi we mnie. Jak tatuaż.

- Pisanie traktuje Pan jako auto-terapię?

- Również, to wylanie tego, co się kłębi w głowie.

- Od dawna Pan pisze?

- Od zawsze; najlepszy wiersz napisałem w szkole teatralnej, ale poddając się niewierze w siebie, odważyłem się wydać tomik dopiero niedawno.

- Pisząc, operuje Pan swoimi słowami - w przeciwieństwie do sceny...

- Tak, mówimy na scenie cudzym tekstem, ale nie znoszę, jak mówi się

- odtwórcą roli był... Używający tego określenia nie zdają sobie sprawy, jaki nieraz gigantyczny wkład ma aktor w rolę, czasem przerastający jakąkolwiek pracę reżysera, że już nie wspomnę o zdarzającej się walce z reżyserem-niedojdą, by z zapisanego papieru zrodzić żywego człowieka. A miałem doświadczenia z reżyserami, którzy owładnięci swoją idee fixe zabijali sztukę. Utarło się, że reżyser to dowódca wojska, a my, aktorzy, jesteśmy wojskiem, a przecież reżyser to taki sam człowiek jak aktor. Tak samo może się mylić. I nieraz myli się totalnie. Ja uważam, że aktor jest twórcą tak jak reżyser.

- W Pana wierszach nie ma sceny, teatru...

- Przeżycia teatralne i mój zawód pokazuję na scenie; a kulisy - jak mówiłem - nie są najprzyjemniejsze. Demaskować je - po co?

- Pan ma akurat opinię aktora pozbawionego uczuć zazdrości, zawiści, takiego, co to potrafi chwalić szczerze kolegów, a i pomaga im ustawić rolę...

- Jak gram w czymś, to zależy mi bardzo, by sztuka była dobra. Nie potrafię myśleć tylko o sobie - żebym to ja był najlepszy; przyjemność mi sprawia fakt, że to, co podpowiedziałem młodszemu koledze, on z pożytkiem dla siebie i całego spektaklu realizował... Aktor sam siebie nie widzi, nie potrafi siebie reżyserować.

- Sam Pan reżyserował i grał w "Czapie, czyli śmierci na raty" Janusza Krasińskiego...

- To sztuka małoobsadowa, nie wymagała specjalnego kunsztu...

Acz pewnie, gdyby ją reżyserował ktoś doświadczony, efekt byłby dużo lepszy. A tak, wymyśliłem sobie postać i grałem. Przecież i w spektaklach mających reżysera bywało, że zostawiony sam sobie, musiałem coś wymyślać. Na szczęście podobno, jak kiedyś ocenił to Andrzej Wajda, mam instynkt samozachowawczy, który sprawia, że staram się nie przesadzić dla taniego efektu, dla większych brawek. Widać mam taki ABS w sobie.

- Aktor, chcąc nie chcąc, jest próżny, łasy na brawa, komplementy...

- Też to mam. Po to się człowiek pcha na scenę, żeby go oglądali. I lubię, jak ktoś mnie chwali, aczkolwiek zawsze patrzę w oczy, czy sobie ze mnie jaj nie robi. A i raz na sto lat sam byłem zadowolony z roli. Tak jak ostatnio z Tewiego Mleczarza...

- ...za którą to rolę został Pan nominowany do nagrody Ludwika.

- To bardzo sympatyczne. I akurat w tym przypadku nie uruchamiam własnego sceptycyzmu ani niewiary w siebie.

- W Bagateli, w której Pan jest drugi sezon, gra Pan bardzo dużo...

- Dyrektor Jacek Schoen dał mi szansę niejako od nowa, nie bacząc na moje tatuaże na plecach.

- Oglądamy Pana w "Stosunkach na szczycie", "Kolacji dla głupca", "Skrzypku na dachu", a wkrótce zobaczymy w roli Cadyka w "Sztukmistrzu z Lublina"... Jednocześnie tyle grając, bo wszak był Pan i tytułowym "Człowiekiem z La Manchy" w Operze Krakowskiej, napisał Pan kilka scenariuszy...

- Pierwszy z nich "Bar świat" liczy już pięć lat. Spotkał się z opiniami, że dobrze wymyślony, że ma świetne dialogi - ale wciąż czeka na realizację. Napisałem też pierwszy odcinek pitawalu i ostatnio - z myślą o konkretnych krakowskich aktorach - serial komediowy "Biuro podróży wszędzie".

- Pisze Pan wiersze, opowiadania, scenariusze, śpiewa, gra, rysuje... A propos, nie miewa Pan żalu do siebie, że jednak nie wybrał egzaminu o dziesiątej na ASP?

- Jednak nie, zwłaszcza zważywszy na mój daltonizm... Choć może robiłbym teraz scenografię, i może nawet ciekawszą od tych, które nieraz oglądam.

- Wreszcie widzę, że, jak mówią, jest Pan złośliwy. 30-lecie pracy, z której to okazji 12 marca zaplanowano w Bagateli specjalny wieczór, jest dla Pana pretekstem do jakichś bilansów?

- Żadnych podsumowań, nazbyt wiele - niemiłych wspomnień. I boję się tego wieczoru, nie umiem się zachować w takich sytuacjach...

- Mówił Pan, że już się tremy pozbył.

- Jeśli się chowam za maską postaci, a tu mam wyjść prywatnie - ja, jubilat...

- Niemniej scenę, zakładam, wciąż Pan lubi?

- Nawet bardzo. Grając kilka lat temu Złego- Ducha w "Nie-Boskiej komedii", w reżyserii Krzysztofa Nazara, złamałem w połowie spektaklu nogę. Mimo bólu grałem go do końca. Potem byłem pięć tygodni w gipsie. Czyż to nie jest miłość do teatru?

- Czy aktor po 30 latach ma marzenia?

- Ja mam zawsze, ale nie w stosunku do ról. Nigdy nie marzyłem o konkretnej roli - by zagrać na przykład Hamleta. W ogóle grać - duże role. Miałem jedno marzenie - zostać Don Kichotem, bo powieść Cervantesa o tym wiatrakowym rycerzu fascynowała mnie już dawno, gdy jeszcze nawet nie wiedziałem, że jest taki musical.

- I po latach został Pan Don Kichotem. Zatem może warto marzyć. Nawet w świecie marzeń niespełnialnych - jak go Pan nazwał w wierszu.

- O, bandytę bym chciał zagrać, kogoś złego i mocnego, to dlatego, że taki słaby w życiu jestem.

- A może już wszystko, co złe, za Panem...

- Może... Ale wolę pamiętać myśl Borgesa o próżnej nadziei.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji