Artykuły

Jestem chodzącym paradoksem

Z JANEM PESZKIEM rozmawia Łukasz Maciejewski. Tekst jest skróconą wersją wywiadu, który ukaże się jesienią w książce "Tarnów z Melpomeną pod rękę" z okazji 50-lecia tarnowskiego teatru. W wydawnictwie znajdą się rozmowy z dyrektorami tarnowskiej sceny i aktorami, których nazwiska wpisały się w jej historię.

"- W słowniku Kopalińskiego synonimami prowincjonalizmu określanego jako miejsce są zaściankowość i parafiańszczyzna. To niesprawiedliwe - groźniejszy jest przecież prowincjonalizm myśli, idei.

- Rzeczywiście prowincjonalizm rozpoznaje się w aspekcie mentalnym. Często w pejzaż ośrodków, które pretendują do miana centrów zjawisk kulturalnych kraju, wpisane są najbardziej prowincjonalne odruchy, dotyczące zarówno publiczności, jak i krytyki, środowiska. I odwrotnie; na tzw. prowincji geograficznej można odnaleźć zjawiska niezwykle ciekawe, którym nie nadaje się aż tak histerycznego, afektowanego rozgłosu.

- Ryszard Kapuściński pisał w Lapidarium: Prowincjonalizm to zamknięcie się we własnym światku, w ciasnych opłotkach, w których miernoty urastają do miary mocarnych herosów, a drobne wypadki mają wagę zdarzeń dziejowych, natomiast regionalizm to otwarcie na szerszy świat, to drzewo głęboko wrośnięte w rodzimą glebę, ale jego korzenie rozciągają się daleko.

- Prowincjonalizm i regionalizm kwitną niezależnie od miejsca. Jako artysta byłem zawsze otwarty na propozycje z małych, lokalnych środowisk.

- Kiedy po raz pierwszy usłyszałeś o tarnowskim teatrze?

- Bardzo dawno temu, tuż po szkole. Zastanawiało mnie, że tak wielu utalentowanych kolegów pochodzi właśnie z Tarnowa. Pomyślałem, że musi tutaj być duży, prężny ośrodek, skoro skupia tylu utalentowanych ludzi, a potem zaczęły się liczne wyjazdy ze spektaklami, warsztaty, spotkania.

- Bracia Krzysztof i Jacek Głombowie zapraszali Cię do nieistniejącego już Ośrodka Teatru Warsztatowa.

- W Warsztatowej prowadziłem pierwsze warsztaty aktorskie dla amatorów. Wyjeżdżaliśmy także poza Tarnów, do małych miasteczek i wsi. Zrozumiałem wtedy, że amator na prowincji kocha teatr, jest amatorem teatru, jego wielbicielem. Kimś, kto poprzez sztukę potrzebuje oczyszczenia; teatr go bawi, wzrusza, daje nadzieję.

- Te kontakty były kontynuowane także wtedy, kiedy Jacek Głomb został dyrektorem prężnie działającego teatru w Legnicy.

- Jeździłem do Legnicy, często byli tam angażowani moi studenci. Obustronny kredyt zaufania z dawnych lat pozostał.

- Dużo mówiliśmy o prowincji. Sam wiele lat spędziłeś w Andrychowie; czas na prowincji płynie innym rytmem. Jest taki wspaniały wiersz piewcy prowincji Roberta Frosta z powtarzającą się frazą czas mnie wyznaczony nie jest mi wiadomy /jest mi noc znajoma i jestem jej znajomy.

- Jestem chłopcem z prowincji. W porównaniu z Andrychowem Tarnów jest wielką metropolią. Osiemnaście najszczęśliwszych, beztroskich i radosnych lat mojego życia spędziłem w kojącym górskim pejzażu, uprawiając wszelkie możliwe sporty i nie przyjmując do wiadomości, że życie może boleć. Mam naturalną skłonność i melancholijną miłość do prowincji, nawet w kinie - zawsze bliższy był mi portretujący skromnych, porządnych ludzi Andrzej Barański, który jest wspaniałym człowiekiem i reżyserem, a zawsze wydaje się jakby zawstydzony każdym komplementem niż napompowani w swoich pretensjach do bycia demiurgami tzw. wielcy twórcy kina.

- Andrzej Barański mówi: Człowiekowi porządnemu wszystko może się przytrafić, ale na zawsze ma zakodowaną ludzką normę, która powinna być również normą dla sztuki.

- Więcej porządnych ludzi spotykam w Andrychowie, Świdnicy czy w Tuchowie niż w Warszawie! Kiedy staję twarzą w twarz z człowiekiem w Tarnowie, najczęściej czuję, że mam z nim prawdziwy kontakt albo przynajmniej złudzenie kontaktu, kiedy zaś rozmawiam z ludźmi zagonionymi, w dużych metropoliach, spotykam się z konkretnym ciałem, które ma zawsze jakiś interes, ale prawda tego ciała jest ukryta, obwarowana siecią masek, wycofań.

- Jakim byłeś chłopcem?

- Byłem przede wszystkim leniwy, bujałem w obłokach, tak naprawdę w ogóle się nie uczyłem, poza jednym przedmiotem.

- Język polski?

- Nie, uczyłem się biologii. Miałem świetnego pedagoga, profesora Zielińskiego, który potrafił tak mnie zainspirować, że całymi dniami kolekcjonowałem najbardziej zjawiskowe okazy flory i fauny. Lubiłem też powiązaną z biologią chemię - co może zabrzmi dzisiaj zabawnie, fascynował mnie kwas DNA - dezoksyrybonukleinowy, występujący w chromosomach nośnik informacji genetycznych. Pamiętam rozpacz profesora, kiedy dowiedział się, że będę zdawał na wydział aktorski, że nie zostanę biologiem.

- Oprócz PWST, gdzie egzaminy tradycyjnie odbywają się wcześniej, złożyłeś jeszcze papiery na medycynę.

- Jako pierworodny syn miałem odziedziczyć gabinet ojca, który był stomatologiem, w czasach licealnych pomagałem zresztą tacie - klepiąc zęby, robiąc mostki itd.

- Do szkoły teatralnej dostałeś się jednak za pierwszym razem.

- Tak, ale na swoją obronę mogę powiedzieć, że zdałem wzorowo przeciętnie. Trafiłem z listy rezerwowej. Ja to nawet rozumiem, nie pasowałem do tego artystycznego środowiska - byłem prowincjuszem, marzycielem, który miał niezwykle silny kontakt z przyrodą. Byłem też zapalczywym sportowcem, nie grałem tylko w piłkę nożną.

- Dlaczego?

- Może z przekory? Mój ojciec i dziadek fascynowali się futbolem, ciągnęli mnie od małego na wszystkie mecze, a ja się tam nudziłem.

- Spektakle Schaefferowskie, w których grasz, wymagają od Ciebie doskonalej sprawności.

- Ćwiczę pracując, ciągle jestem aktywny. W tym roku po raz pierwszy przypiąłem narty biegówki. Dolina Chochołowska została wzięta! W czasie wakacji dużo pływam.

- Powiedziałeś kiedyś, że aktor musi być kimś wyjątkowym, ale to chyba już czas przeszły dokonany.

- Coraz trudniej aktorom pielęgnować w sobie tę wyjątkowość. Zniewolenie dyktatem złego gustu, brakiem pieniędzy i fałszywymi aspiracjami, opanowało wszystkich w jakimś zawstydzającym tempie. Zawód aktora został spostponowany, gwiazdami są dzisiaj ludzie z ulicy, w zasadzie im niżej, tym lepiej. Przestaliśmy już rozróżniać, co jest dobre, co złe, co wysokie, a co niskie.

- W Twoje ślady poszła córka, Maria, gwiazda stołecznego Teatru Studio, także syn Błażej, pracujący w krakowskim Starym Teatrze.

- Marysia, jak mi się wydaje, jest pełną, bardzo ciekawą osobowością, znakomicie odnajdującą się w zróżnicowanym repertuarze, jest też aktorką poszukującą. Ogromny potencjał ma Błażej. W łódzkim Teatrze Nowym zagrał wiele pięknych ról, o których niewiele osób wie. Błażej jest jednak kompletnie pozbawiony talentu autopromocji, nie potrafi załatwiać sobie ról. Świetnie go rozumiem, bo ja także tego nie potrafiłem, dlatego niezmiernie cieszę się z zawodowego spotkania z Błażejem. W Teatrze STU przygotowałem właśnie Łoże, polską prapremierę sztuki Belbela, autora głośnego Po deszczu. Łoże jest kwartetem aktorskim rozpisanym na dwie kobiety i dwóch mężczyzn, traktującym o faunie ludzi młodych - pięknych i bogatych, i ich kompletnie jałowym życiu.

- Przez studentów jesteś uznawany za wspaniałego pedagoga.

- Myślę, że moja praca ze studentami polega na tym, że muszę być wobec nich bardzo wymagający, ale też bezwzględnie tolerancyjny dla ich młodości, desperacji i okrucieństwa albo dla ich niedojrzałości. Ciągle pytam siebie - dlaczego mam im wmawiać, że mają grać tak jak ja albo zupełnie inaczej? Może w niedoskonałości tego młodego człowieka jest jego siła i doskonałość? Lubię każdą niedoskonałość, dobrze się kontaktuję z ludźmi w jakimś stopniu innymi, uwielbiają mnie krakowskie lumpy albo dzieci chore, które są bardzo ostrożne w obdarzaniu kogoś zaufaniem.

- Jeżeli całościowo przyjrzeć się Twojej teatralnej, a i filmowej biografii, widać wyraźnie, że wspólnym mianownikiem aktorskich poszukiwań Jana Peszka są postaci silnie zindywidualizowanych, neurotycznych odmieńców, często na granicy załamania nerwowego.

- Przyjmuję role dziwaków z rozkoszą, bo spotkanie z nimi daje szansę na poznawanie ludzi, świata, siebie w tym świecie. Moich bohaterów kształtują różnego rodzaju koniugacje, chorobliwe ludzkie układy i koneksje. Żaden mnie nie przeraża - najbardziej przeciętny i najbardziej zdeprawowany. Zresztą co to znaczy dziwny bohater? Nie uznaję takich podziałów, ludzie są skomplikowani, składają się i z piękna, i z brzydoty, z podłości i wzniosłości; to, która z tych cech ostatecznie zwycięży, zależy od wielu spraw, przydarzających się człowiekowi - nad czym tylko częściowo panujemy.

- Słuchając Ciebie, wyobrażam sobie odważne, ryzykowne role, których już nie zagrasz, bo nikt Ci ich - w tym kraju, w tej rzeczywistości - nie zaproponuje.

- Jestem słabo ulokowany w środowisku filmowym - nie bywam, nie cmokam i nie podlizuję się nikomu. Mam zresztą wrażenie, że w przypadku naprawdę wartościowych artystycznych zdarzeń taka droga prowadzi donikąd. Niezależnie od tego, czy gram homoseksualistę czy - jak w Uroczystości Grzegorza Jarzyny - człowieka, który molestował swoje dzieci albo ponurego Fiodora Karamazowa w Braciach Karamazow Krystiana Lupy, zawsze oddaję się tym postaciom bez reszty.

- Wspomniany przez Ciebie Fiodor Karamazow ze spektaklu Lupy zagląda w otchłań, w straszliwą bramę piekła, którą odsłania Dostojewski. I przegrywa. Ale porażki bywają też pouczające.

- Aktor musi być człowiekiem wiecznie poszukującym, niesytym. Uważam, że w gruncie rzeczy formują człowieka doświadczenia negatywne. Pozytywne są na chwilę i jedynie sycą próżność. Dopiero porażki smakują naprawdę.

- Jeżeli mówimy, że ktoś jest skomplikowany, to Ty jesteś skomplikowany podwójnie. Z jednej strony Jan Peszek to artysta ciągle poszukujący, ostry w sądach, otwarty na wszelkie eksperymenty, z drugiej melancholijny marzyciel, niedoszły sportsmen, ale także intelektualista, nietypowy klerk, który jest zawsze punktualny, najczęściej uśmiechnięty.

- Jestem chodzącym paradoksem; jest we mnie szaleństwo i zapamiętanie w pracy, ale także potrzeba harmonii, precyzji i perfekcjonizmu. Ta moja sprzeczność nigdy nie była programowa. Każdy człowiek jest sprzecznością. Ludzie, którzy mają poczucie pewności w różnych aspektach, są najczęściej głęboko nieszczęśliwi, bardzo szybko ulegają frustracji. Ten mój bieg przez życie, szukanie coraz to nowych bodźców bierze się z ogromnej ciekawości ludzi, ale także ciekawości poznania siebie, zadawania sobie tych samych pytań - kim jestem? Kim jeszcze mógłbym być? Sprzeczność jest immanentną częścią życia każdego człowieka - w każdym człowieku jest diabeł, jest piekło i niebo. Dążenie do doskonałości, do harmonii jest pogodzeniem się z piekłem i niebem w sobie.

- Wadzenia się ze sobą jasnej i ciemnej energii wyzwala wolność?

- Regularnie, co siedem lat, nasz organizm, komórki, zmieniają się. Jesteśmy odmienieni fizycznie, kody pamięci funkcjonują w innych rejestrach. Żeby móc zrobić coś dobrego, trzeba pokonać pokusę złego czynu, tak jak trzeba zapalić papierosa albo być nałogowym palaczem, żeby później odkryć, jaki to był nonsens. Człowiek potrzebuje nieustannie w sobie takich śmierci i narodzin nieba i piekła.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji