Przestroga z innego świata
Miał rację Janusz Kijowski, twierdząc ("Gazeta Warmii i Mazur" z 11 grudnia), iż powieść Andrzeja {#au#594}Szczypiorskiego{/#} "Msza za miasto Arras" nadaje się na wspaniały, widowiskowy film lub spektakl teatralny. Udowodniła to niedzielna prapremiera w olsztyńskim Teatrze im. Jaracza. Udowodniła również inną tezę Kijowskiego: że pojęcie prowincji jest rzeczą względną. W czasach, gdy tak wiele teatrów w głównych ośrodkach kulturalnych kraju obniża swoje ambicje, w Olsztynie jakimś cudem powstał spektakl ważny, piękny i mądry, dotykający samej istoty naszych dzisiejszych problemów. Gorący i aktualny. A jeszcze, jakby przy okazji, Kijowski odkrył tu i wykreował nowego, młodego aktora. Jest czym się cieszyć.
Zacznijmy po kolei: powieść Andrzeja Szczypiorskiego mówi o wypadkach, jakie się rozegrały pięćset lat temu. Na miasto Arras spadła klęska zarazy i głodu. W ciągu miesiąca piąta część obywateli straciła życie. Zdarzyły się wypadki ludożerstwa, zjadania nowo narodzonych niemowląt, dobijania umierających, rozkopywania świeżych grobów. A kiedy jeden koszmar minął, zaczął się drugi: trzeba było żyć dalej i codziennie spoglądać sobie wzajem w oczy. Zakiełkowała potrzeba szukania winnych nieszczęścia, zrzucenia odpowiedzialności z siebie na kogoś innego. No bo jak to możliwe, byśmy my, dobrzy i bogobojni mieszczanie, przeobrazili się w kanibali? To się musiało stać za sprawą czarów! Pojawiły się pierwsze oskarżenia, rozpoczęły się pogromy i rzezie, najprzód Żydów, potem innych obywateli. Zapłonęły stosy.
Główny bohater dramatu, młody kleryk Jan, dotychczas pod opieką biskupiego dworu w Utrechcie, zostaje rzucony w sytuację, w której dokonuje się jego inicjacja, wejście w życie dorosłe. Odtąd sam będzie musiał ponosić odpowiedzialność za siebie. Będzie musiał dokonywać wyborów w sytuacji, w której każdy wybór jest w jakiś sposób zły, i każdy w jakiś sposób pozbawi go niewinności. Pełen młodzieńczej, naiwnej i żarliwej wiary, stara się postępować uczciwie i lojalnie wobec tego miasta i jego Rady, do której, w wyniku rozwoju wypadków, zaczyna wchodzić uliczny plebs. Zaczynają się krwawe "rządy demokracji", manipulowane przez fanatycznego dominikanina Alberta. Nikt nie jest już bezpieczny. Jan mógłby przerwać w zarodku łańcuch rozwijającego się szaleństwa, udając się do Utrechtu by donieść o wszystkim biskupowi. Lecz lojalność, tak jak ją pojmuje - czy też oportunizm? - każe mu utożsamić się raczej z Radą Miejską, niż zdradzić, w swoim przekonaniu, miasto, z którym się czuje związany. Czyni tym samym pierwszy krok ku scedowaniu swego niezależnego osądu na rzecz woli zbiorowości. Stał się jednym z tych, którzy odpowiedzialni są za zło. Za pierwszym ustępstwem pójdą kolejne. I na tym przykładzie widzimy, jak łatwo jest zagłuszyć sumienie, gdy czuje się za sobą siłę zbiorową.
Żeby sprostać wymogom teatru, Kijowski śmiało poczyna sobie z tekstem. Robi to jednak zgodnie z duchem powieści i przy akceptacji autora. Niektóre kwestie, wygłaszane w książce przez osoby poboczne, wkłada w usta głównych protagonistów dramatu. W ten sposób na przykład wzbogacił i wyostrzył postać hrabiego de Saxe, dumnego pana, niby-libertyna, jednego ze sprawiedliwych w Arras, który wolał sam zginąć, niż zaakceptować szaleństwo poszukiwania kozłów ofiarnych. Dwie wielkie, przejmujące sceny ma w tej roli Stefan Burczyk. Pierwsza z nich, to rozmowa z Janem o ucieczce od odpowiedzialności poprzez uznanie fatalizmu przeznaczenia: "mówisz, że to z woli Boga dzieje się w Arras nieprawość. Więc niech się Bóg martwi rozlaną krwią i sam sobie te winy odpuści... co do mnie, dręczę się każdym krzykiem dobiegającym z ulicy." A druga - scena rozgrywa się już w więzieniu, gdy pan de Saxe z dumą odrzuca szansę ocalenia pod warunkiem przyznania się do uczynków, których nie popełnił. Podobnie znakomite role mają dwaj główni adwersarze: Jerzy Lipnicki jako dominikanin Albert, gotów wypalić i zniszczyć całe miasto, byle tylko zbliżyło się ono do zbawienia, oraz Władysław Jeżewski jako biskup Utrechtu, Dawid, mądry i wyrozumiały sybaryta, który wybacza, bo zna i rozumie ludzkie małości, i który wkracza w samą porę, by odprawiając tytułową ,,Mszę za miasto Arras", "grubą kreską" przeciąć nie mający końca łańcuch kolejnych zbrodni i odwetów. Czy na długo?
Dzieje wypadków w Arras poznajemy z relacji składanej przez Jana - już po wszystkim - mieszkańcom Brugii, miasta, w którym postanowił osiąść na resztę życia. Usiłuje on teraz usprawiedliwić i zracjonalizować swój udział w wydarzeniach i swoją postawę wobec nich.
W adaptacji scenicznej dokonanej przez Janusza Kijowskiego, narratorów czy też "komentatorów" jest, można powiedzieć, dwóch. Jednym jest Jan. A drugim - w sensie umownym - "narratorem" jest młody człowiek z gitarą, we współczesnej, skórzanej kurtce, Radosław Ciecholewski, który śpiewa, do tekstu wiersza Tuwima "Na wieży", własną pieśń na kształt ballady, o mieście w którym urosło w siłę Monstrum: bezforemny, bezrozumny, ciemny, żądny krwi i zemsty tłum, uosabiający najgorsze, podziemne i utajone instynkty drzemiące w człowieku.
Katastroficzna wizja zawarta w balladzie dramatycznie współbrzmi z naszymi dzisiejszymi lękami o przyszłość. Współbrzmi z tym, co się dzisiaj dzieje w naszym świecie. Wyraża nasze własne zagrożenie wynikające z dopuszczenia do głosu - pod pozorem demokracji -rozszalałych nacjonalizmów, odwetu, populistycznej demagogii, negacji rozumu, chęci poddania się rządom wodza, jakiegoś Żyrynowskiego na przykład, który by poprowadził ku świetlanej przyszłości, ale też - i to jest najważniejsze! - na którego będzie można złożyć odpowiedzialność za własne słabości, grzechy i zaniedbania. Bo kiedy "wolność" zaczyna oznaczać konkretną odpowiedzialność za własne czyny i wybory moralne, niejeden człowiek gotów byłby z niej zrezygnować w imię asekuranctwa i świętego spokoju. Odpowiedzialni będą wtedy inni: władza, Bóg, diabeł, co w danej chwili wygodne - tylko nie my.
I to między innymi przed tym przestrzega z olsztyńskiej sceny spektakl Janusza Kijowskiego. Długie, trzygodzinne przedstawienie toczy się w niespiesznym, rapsodycznym rytmie, pozwalającym wsłuchać się w głosy i racje adwersarzy. Kocham ten gatunek teatru i cieszę się, że go w Olsztynie wskrzeszono. Imponujący jest rozmach wizji plastycznej. Scenograf Bogusław Cichocki (to jego piąta praca w olsztyńskim teatrze) zabudował scenę złożonymi konstrukcjami pomostów, z których jeden biegnie w głąb widowni. Kolejne obrazy wyłaniają się z wyrafinowanej gry świateł i cieni, przenikają się na sposób filmowych przebitek, bądź też skrótowym cięciem, błyskawicznie, przenoszą akcję z jednego miejsca w drugie. Efektowne sceny zbiorowe, płonące stosy, pożary, tłumy fantastycznych postaci drugoplanowych (Żydzi, trefnisie biskupiego dworu, karły; małą kreację stworzyła w swoich epizodach Wariatka - Wiesława Niemaszek), kontrastująca z tym groteskowość teatralnych rekwizytów takich, jak spadające pod katowskim toporem głowy z papier-maché, dodajmy efektowną muzykę (Klaus Nomi oraz Dead Can Dance); wszystko to razem składa się na koloryt nie tyle "historyczny" co raczej zbliżony do gatunku jakiejś "fantasy", dość swobodnie umiejscowionej w czasie i w przestrzeni. Nawet pierwsze odnalezienie się Jana w tym świecie kojarzyć się może widzowi z transferem z innego wymiaru... Słusznie, bo przybył z innego - jak sam powiada - świata, i nie do żadnego Arras, lecz tu i teraz, do nas, byśmy sami mogli wyciągnąć wnioski z jego opowieści.
W roli młodego Jana wystąpił dziewiętnastoletni Michał Kowalski, słuchacz I roku Studia Aktorskiego przy Teatrze im. Jaracza w Olsztynie, ubiegłoroczny maturzysta z Mrągowa, pierwszy raz w życiu na scenie. Ten nieoczekiwany dla niego samego debiut, i to w roli o której mógłby marzyć niejeden aktor zawodowy, okazał się wzruszająco świeży i udany.
O kilku głównych postaciach była tu już mowa. Trzeba jednak podkreślić wysoki poziom pozostałych ról. Od czasu znakomitej {#re#27751}"Pułapki"{/#} {#au#9}Różewicza{/#} zrealizowanej tu w ubiegłym sezonie przez Krzysztofa Rościszewskiego, nie było na olsztyńskiej scenie spektaklu tak dobrze zagranego, tak - w najlepszym sensie -aktorskiego. Tak trzymającego w napięciu i tak oklaskiwanego.
Jak już informowaliśmy, inscenizacja "Mszy za miasto Arras" była możliwa dzięki zaangażowaniu całego miejscowego środowiska teatralnego, bez precedensu w historii tej sceny i miasta. Na scenie blisko 50 osób, jak na warunki olsztyńskie liczba ogromna: aktorzy Teatru Jaracza, Olsztyńskiego Teatru Lalek, Pantomimy Olsztyńskiej, studenci Studia Teatralnego przy Teatrze Jaracza, a także uczniowie olsztyńskich szkół średnich.