Artykuły

Co mnie mobilizuje. Rozmowa z Januszem Kijowskim

Janusz Kijowski przystąpił w olsztyńskim Teatrze im. Jaracza do pracy nad wystawieniem własnej adaptacji scenicznej sławnej po­wieści Andrzeja {#au#594}Szczypiorskiego{/#} "Msza za miasto Arras".

- Jak to się stało, że Pan trafił do teatru w Olsztynie?

- Jestem zawodowym reżyserem filmowym i teatralnym, teatr nawet zajmował mnie zawsze bardziej, niż mu się mogłem poświęcić. I po prostu zostałem tu zaangażowany przez pa­na Zbigniewa Marka Hassa. Uma­wialiśmy się już od trzech lat, terminy moich zajęć wciąż kolidowały, ale cierpliwość zwyciężyła.

Inna sprawa, to jakieś więzy sen­tymentalne. Ja po prostu czuję się bardzo związany z Warmią i Mazu­rami, mam tu trochę rodziny, przyja­ciół. W latach 70. pracował tu mój oj­ciec, który był wtedy czerwonym pa­jąkiem, kacykiem we władzach wo­jewódzkich, a ponieważ mieszkał dwa kroki od teatru, każde moje od­wiedziny w Olsztynie pozwalały mi śledzić tutejszy repertuar. To było za dyrekcji Rozhina i Rościszewskiego. Dobre opinie o tutejszym teatrze wy­rażała wtedy również Agnieszka Hol­land: że daje się tu pracować, że są dobre warunki sceniczne.

I trzecia rzecz: że mogę tu podjąć ryzykowną próbę przeniesienia na scenę wspaniałej książki pana An­drzeja Szczypiorskiego, która jest bardzo literacka i nie zawiera imma­nentnych możliwości dramaturgicz­nych. Nad jej adaptacją pracowałem bardzo długo, rozmawiałem z An­drzejem Szczypiorskim, zasięgając jego rad i wciąż kombinując, w jaki sposób przełożyć walory jego powie­ści na język sceny.

- Słyszałem, że nosił się Pan z zamiarem sfilmowania jej. Scena­riusz podobno gotowy?

- To, co istnieje, to nie scenariusz filmowy, lecz pewien wariant, który bym nazwał scenariuszem teatralno-fil­mowym. Jest to klasycznie napisany dramat - ale jeszcze nie film. Etap po­średni. I ten etap pośredni jest mi po­trzebny do sprawdzenia walorów dramaturgicznych książki To będzie sprawdzenie, czy ten wspaniały dramat literacki pana Andrzeja Szczypiorskie­go daje się rozpisać na głosy i na dzia­łania sceniczne. Jeżeli się sprawdzi, z czystym sumieniem będę mógł przero­bić to potem na język filmu.

Ja się uparłem, jakieś pięć, może sześć lat temu, i wmawiałem panu Szczypiorskiemu, że z tej książki może powstać wspaniały, widowi­skowy film. Pan Andrzej odradzał mi to, mówiąc, że porywam się z motyką na słonce. Sam jest autorem wielu scenariuszy filmowych i ma pewne rozeznanie. Ale kiedy jakieś dwa lata temu przedstawiłem mu pierwszą wersję mojej adaptacji, stał się moim sojusznikiem, przyjął tę wersję, i teraz mi sprzyja. Ponie­waż jednak jest to bardzo karko­łomna i ryzykowna próba, teatr ol­sztyński może być lepszym miejscem do sprawdzenia walorów tej adaptacji na scenie, niż Warszawa czy Kraków, gdzie pewien snobizm mógłby przy­słonić ocenę jej rzeczywistej wartości scenicznej.

- Zamierza Pan w olsztyńskim teatrze eksperymentować z tym te­kstem?

- Można to tak nazwać, choć "eksperyment" to jest słowo wielo­znaczne. Nie chciałbym, żeby czytel­nik miał wrażenie, że to będzie jakieś awangardowe czy wydziwione. Chciałbym nawiązać kontakt z pub­licznością, utrzymać widza w fotelu. Natomiast zmierzenie się z nieznaną materią jest zawsze eksperymentem. Odmienna jest sytuacja, gdy się czło­wiek bierze za Szekspira, za Moliera; mamy wtedy możliwość odwołania się do innych realizacji i pomysłów reżyserskich - a co innego, gdy tego jeszcze nikt nie przepuścił przez scenę.

- Nie obawia się Pan "oporu materii" w teatrze bądź co bądź prowincjonalnym?

- To są wszystko mity, te hierar­chie oficjalne, przyklejające ety­kietki: dobry aktor, zły aktor, aktor metropolitalny, światowy, europej­ski. Za tym stoją losy ludzkie, czyli jakiś łut szczęścia, fart. To nie zna­czy, że te hierarchie pokrywają się z aktualnym poziomem możliwości aktorskich. I przebywając tutaj w Olsztynie, już trzeci tydzień, znaj­duję absolutne potwierdzenie tego, co mówię. Spotkałem tu wielu aktorów wybitnych i wiele młodzieży chętnej do pracy, i nie odczuwam bra­ku talentów. Jeżeli coś stawia opór - jak pan mówi: opór materii - to pew­ne przyzwyczajenia, nawyki, manie­ry, które są tylko zewnętrzną powłoczką, którą należy jak kurz zetrzeć czy zdmuchnąć.

- Czy to tak łatwo?

- Nie jest tak łatwo zdmuchnąć, ale ja już jestem za stary żeby się łudzić, że z czymkolwiek jest łatwo. Nawet jak się reżyseruje spektakl zło­żony z samych gwiazd, czy to będzie w Teatrze Starym w Krakowie, czy w Warszawie - nie jest wcale łatwiej.

- Te złe aktorskie nawyki, ma­niery, tak często widziane w te­atrze: skąd się one biorą, Pana zda­niem?

- Jest kilka przyczyn. Jedna z nich to selekcja negatywna: repertuaru, re­żyserów drugo- i trzecioligowych, którzy utrwalają bezwiednie, nawet nie chcąc tego, nawyki łatwe, powie­rzchowne, taką łatwość grania; w pewnym momencie dochodzi do karykaturalnych objawów: wydaje się, że można tylko wejść na scenę i już być aktorem. Poza tym granie te­kstem a nie sensem: ale to jest częsta skaza aktorów, również i warsza­wskich, i paryskich. Fatalny pod tym względem jest teatr paryski, który znam.

- Wiele lat, o których stosunko­wo mało tutaj wiemy, spędził Pan w Brukseli...

- ...Bruksela jest ciekawsza od Pa­ryża, mimo że jest mniejszym ośrod­kiem. Bo, mając kompleks Paryża, muszą się tam strasznie wyrabiać, że­by ich przedstawienia były ciekawsze niż paryskie. Rzeczywiście, pojawia­ją się tam ciekawe trupy teatralne. Ale jak przyrównałem przed chwilą Bru­kselę do Paryża, podobnie czasami i u nas na prowincji zbierają się ludzie, którzy mówią: a dlaczego mamy grać gorzej? Na przykład: widzieliśmy w ten poniedziałek w telewizji "Łysą śpiewaczkę" Ionesco. To było przed­stawienie warszawskie. Tymczasem ta sama sztuka, i w tej samej reżyserii, jest teraz grana w Olsztynie. I dla m­nie jest rzeczą ewidentną, że olsztyń­ski spektakl jest aktorsko głębszy i lepiej obsadzony. Z oddalenia od centrum i od nagłośnienia, mogą się brać kompleksy prowincji, które są fenomenem destrukcyjnym. Ale to oddalenie może być również pobu­dzające. I ja bardzo na ten czynnik liczę, robiąc "Mszę za miasto Ar­ras" w Olsztynie. Bo przecież gdy­bym ten spektakl zrobił w Teatrze Dramatycznym w Warszawie pod nową dyrekcją Piotra Cieślaka, mo­jego przyjaciela między innymi ze spływów kajakowych itp., to wiem z góry, że byłby od razu duży szum. Ale żeby o "Mszy za miasto Arras" w Olsztynie usłyszała grupa miłoś­ników teatru w całej Polsce, żeby ktoś chciał to oglądać, to musi to być naprawdę wyśmienity spektakl. I to mnie tutaj mobilizuje. A poza tyra: moje moralne zobowiązanie wobec autora. Kocham jego książki i jest to dla mnie nieprawdopodob­ny napęd twórczy.

Podstawowa dla mnie rzecz to: czy ludzie, z którymi pracuję, wierzą te­kstowi, nad którym pracujemy i czy wierzą mnie. Te pierwsze tygodnie w Olsztynie utwierdzają mnie w prze­konaniu, że mury ich oporu czy sa­moobrony zostały już. przełamane. Co jeszcze nie gwarantuje oczywiście sukcesu spektaklu. Diabeł tkwi w szczegółach. Na przykład: sceny zbiorowe, sceny epidemii, finał - bra­kuje mi statystów, nie wiem jeszcze, czy wyjdzie mi zapełnienie sceny amatorami - czy to złoży się jakoś, czy też będzie to sztukowanie i chała. Oczywiście, żeby się wybronić, dys­ponuję jeszcze dźwiękiem i światłem: tutaj mogę oszukiwać, stwarzać efe­kty pozorne, ale jeśli ten posiłkowy "materiał ludzki" okaże się niedobry, niesprawny, źle pokierowany - to może rozwalić cały efekt.

- Z tego, co zasłyszałem, rozu­miem, że poszukuje Pan statystów wśród olsztyńskiej młodzieży.

- Być może będziemy angażować ludzi związanych z ruchem amator­skim. Rozmawiałem też z panem Ozgą z Pantomimy Olsztyńskiej, będzie mi on pomagał w ustawieniu scen zbiorowych, angażując do tego część swojego zespołu. "Msza za miasto Arras" jest takim materiałem, który daje szansę na stworzenie nie tylko spektaklu, ale wydarzenia teatralnego w takim ośrodku jakim jest Olsztyn. Jesteśmy w tym zgodni z dyrekcją Teatru: że to powinno angażować ca­łe tutejsze otoczenie teatralne, całe środowisko. Ponieważ o dużych pie­niądzach nie może być mowy, może to być osiągalne tylko na drodze zbiorowego wysiłku serc, rąk, mobi­lizacji ogólnej, generalnego zaanga­żowana się w takie wydarzenie.

- Mógłby Pan jeszcze powiedzieć mi coś więcej o swoim pobycie i o pracy w Brukseli? Jak wspomnia­łem, o tym okresie Pańskiego życia mało tutaj wiemy.

- Przesiedziałem tam ponad 10 lat, pracowałem i pracuję nadal, je­stem związany z Institut National Su­perieur des Arts du Spéctacle, to jest ze szkołą filmową założoną przez Antoniego Bohdziewicza. Potem wy­kładał tam profesor Toeplitz, potem ja, od 1983 roku, zawsze więc mieli tam związki z Polską. Włożyłem w tę pracę dużo wysiłku pedagogicznego, zainwestowałem i czas, i energię, tyl­ko że praca w szkole bardzo zużywa, niesie wiele niebezpieczeństw, takich jak skostnienie, rutyna, akademizacja myślenia. I kiedy człowiek zaczyna sobie zdawać sprawę, że wpada w ru­tynę, powinien to odłożyć, żeby mło­dym ludziom nie przekazywać sta­rych sposobów myślenia Zamierzam teraz poświęcić się czemuś innemu. Duże filmy robiłem w Polsce. Zrobi­łem trochę filmów dla TV bruksel­skiej, ale nie były one wydarzeniami artystycznymi, jakimi mógłbym się chwalić. Nawiązałem trochę kon­taktów w Paryżu, poznałem teatr bru­kselski, paryski, poznałem wielu ko­legów, z którymi chciałbym praco­wać. To moje aktywa. A pasywa: życie w rozkroku, w rozdarciu pomiędzy problemami tej i tamtej kultury. I coraz większa świa­domość, że to, co ja mam do powie­dzenia mało interesuje tamtego od­biorcę.

Przy okazji: we wszystkich tego typu decyzjach życiowych ważną rolę odgrywa przypadek, jakieś po­wikłania losów osobistych, spotka­nia, miłości, rozstania - i w moim przypadku tak było. Mnie trochę przez to moje życie zawodowe pro­wadzą moi najbliżsi. To znaczy: bardzo emocjonalnie i intensywnie przeżyte spotkania moich towarzy­szek życia, często decydują gdzie jestem, co robię - jakie filmy - co piszę, jaką literaturę czytam. Ale myślę, że w życiu każdego człowie­ka odgrywa to ważną rolę, tylko nie każdy się do tego przyznaje. I żeby zakończyć ten temat: jestem teraz człowiekiem bardzo zakochanym, bardzo szczęśliwym i bardzo napa­lonym na pracę.

- A zatem: kiedy premiera?

- Do 22 stycznia powinniśmy skończyć ten spektakl i pokazać go publiczności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji