Artykuły

Pięćdziesiątka S.B. pod Herlinga-Grudzińskiego

Narzekanie na kryzys w teatrze stało się czymś równie nudnym jak zwalanie winy za wszystko na Stalina. Właściwie, to szanujący się felietonista musi skrzętnie omijać te obydwa tematy, by nie znaleźć się w ogonie pomstującego chóru nie tak dawnych wielbicieli jednego i drugiego. A, jak wiadomo, najgorsza jest sytuacja pisarza w tłoku kolegów. By jej uniknąć staram się od pewnego czasu kluczyć wśród tematów ogólnokulturalnych, między rozmaitymi dyscyplinami, jak najdalej od sceny, nie wspominając już o Józefie Wissarionowiczu. Ale przychodzi w końcu, taka chwila, że profesjonalny, nawyk zwycięża i zaczyna ciągnąć w niedobrą stronę. Niczym zmęczoną chabetę do stajni - zramolałego krytyka na widownię.

Tu chciałbym od razu zastrzec się, że nie uważam za najgorsze z teatralnych zjawisk ramolenie krytyki. Po pierwsze dlatego, że to nieprawda. Krytyka wcale nie ramoleje, tylko cichutko kona. Spychana ze szpalt gazetowych, z tygodników, pism kulturalnych. Dawno już zatraciła ciągłość, systematykę ralacji, ogólnokrajowy zasięg obserwacji, nie mówiąc już o prestiżu, wiarygodności i podobnych dyrdymałkach. Teraz chwacko buszuje po felietonach, esejach, po marginesach paraliterackich form, machnąwszy ręką na swą naturalną publiczność. Na widzów. I to nie tylko dlatego, że widzów braknie, ale ponieważ krytyce brak do nich cierpliwości, brak ochoty do teatru, tak jak wydawcom brak miejsca na tak archaiczne publikacje jak recenzje teatralne. No i dobrze, no i na zdrowie - jeszcze jedno pole kulturalne mamy wyczyszczone, gotowe do zagos­podarowania. Tylko jak i przez kogo?

Byłoby szczytem zarozumialstwa mniemać, że atrofia krytyki teatralnej jest przyczyną rozpeł-zania się po widowniach łysin pustych foteli. Nie! Stanowi jednak wyraz nieustannego spadku zainteresowania menadżerów od kultury (sponsorów, mecenasów etc.) teatrem i równocześnie pogłębia obojętność teatralną czytelników. Brak informacji usuwa problem z pola widzenia. Dla wszystkich: od monopolistycznej władzy po pluralistyczną publiczność. Mamy stąd do czynienia z czymś o mechanizmie podobnym do nie kontrolowanej reakcji termojądrowej, równie jak ona niszczącym. Jakkolwiek "tylko" wobec kultury narodowej. No i posuwając się szparko tym tropem rozumowania, już niewiele kroków dzieli nas od następującego tematu czarnej publicystyki - Stalina. Do zwalanych nań win nietrudno doczepić i kłopoty z teatrem. Wiele mu to nie zaszkodzi, zwłaszcza, że i owo ważniejsze, bardziej pryncy­pialne podszczypywanie ani go dziś grzeje, ani ziębi, niezależnie od tego czy "żyje wiecznie w historii" (jak to lubili o zmarłych przywódcach mawiać marksiści), czy też "smaży się w ogniu piekielnym" (jak mniema wielu wierzących), lub też rozpłynął się w doskonałej nicości, nam jeno pozostawiając po sobie cały ten śmietnik powszedni, za co winni mu jesteśmy osobną wdzięcz­ność.

Że od Stalina w teatrze niepodobna się uwolnić świadczyć może nie tylko obsesja tematu w dramaturgii (vide: "Portret" Mrożka, adaptacja "Dzieci Arbatu" Rybakowa, czy parę podobnych im, lepszych lub gorszych sztuczek), ale także zupełnie coś innego. Przewrotne oblicze klęski scenicznej - jakby to można nazwać. Na czym rzecz polega, postaram się wyłożyć na konkre­tnym przykładzie.

W kwietniu odwiedził Warszawę teatr ,,Provisorium" działający w ramach profesjonalnego Lubelskiego Studia Teatralnego. Jest to tzw. teatr alternatywny; o długiej, bo już 14-letniej historii wywodzącej się z żywego i twórczego w latach siedemdziesiątych studenckiego ruchu teatral­nego. Otóż owo "Provisorium" przywiozło nam dość szczególną, otoczoną nimbem martyrologii premierę: sceniczną adaptację książki Gustawa Herlinga-Grudzińskiego "Inny świat". Grano ją pod tytułem "Wspomnienia z domu umarłych". Martyrologia premiery polega nie tyle na kanwie literackiej (czym są łagrowe wspomnienia Herlinga-Grudzińskiego wiemy dość dobrze, jakkol­wiek przez wiele, lat nawet nazwiska autora nie wolno było wspominać słowem drukowanym), lecz na dziejach jej realizacji. "Inny świat" został przygotowany przez zespół lubelski jeszcze w 1983 roku, wówczas jednak cenzura nie dopuściła do eksploatacji przedstawienia powołując się na rozciągliwy paragraf o zakazie wystawiania dzieł "godzących w sojusze". Oczywiście dziś można gromić sojusze ze stalinizmem i beriowszczyzną, ale wówczas była to sugestia nie tylko groźna, ale i unicestwiająca spektakl. Stąd też oficjalna premiera (by nie liczyć wcześniejszych pokazów zamkniętych) odbyła się w grudniu ubiegłego roku. Teraz zaś Henlinga-Grudzińskiego - lege artis - zaprezentowano w "Stodole" na całkowicie otwartym przedstawieniu.

Tam to właśnie zaciągnęła mnie koleżanka po moim, niegdysiejszym, recenzenckim fachu, prosząc bym stawił się z półgodzinnym wyprzedzeniem. Pamiętna atmosfery owych "zamknię­tych pokazów" sprzed lat była pewna, że zwali się taki tłum widzów, iż trudno będzie o zdobycie znośniejszego miejsca. Jak bowiem wiadomo, numerowanie miejsc nie jest praktykowane na "stodolnej" widowni. Stwarza to zresztą miłą atmosferę, pamiętną ze studenckich festiwali, gry z napierającym tłumem o przesuwanie się ku "bramkarzowi", a później wyścigu do wolnego krze­sła w zapchanym pomieszczeniu. Przyszedłem więc wcześniej, co było o tyle słuszne, że w miejscowym bufecie zdążyłem jeszcze strzelić jedną pięćdziesiątkę - po umiarkowanej cenie 376 złotych - napoju alkoholowego produkcji bułgarskiej oznaczonego kryptonimem "S.B.". Różnych rzeczy w życiu doświadczałem, ale ,,S.B." w płynie - to jeszcze w mojej praktyce nie było. Z punktu więc - nieco rozochocony - zapytałem, czy nie mają czegoś mocniejszego, np. setki "NKWD". Niestety, nie było. Zresztą "ZOMO" także nie podawano, ani "AVHO", ani "Verejnej Bezpećnosti", ani nic z tych rzeczy. Tylko swojskie "S.B.". Mówi się trudno.

Wypiłem bułgarski produkt nie dbając o to, że szkodzi zdrowiu i wraz ze skromną raczej gro­madką widzów wpłynąłem na salę, bez trudu znajdując miejsce w pierwszym rzędzie. Nie powiem - był komplet, ale na szczupłej widowni. Przestrzeń sceniczna, okotarowana czarnym pluszem, zamknięta scenką commedia dell`arte była strzeżona przez trzech panów odzianych w złachane płaszcze przypominające nieco rosyjskie mundury wojskowe. Groźnie wpatrzeni w publiczność to posuwali się ku krzesłom, to cofali. Powtórzyło się to kilkakrotnie, po czym zapa­dła ciemność, a z mroków zaczęły dobiegać okrutne krzyki i przeraźliwe zawodzenia. Poznałem głos: to wołała awangarda sprzed dziesięciu lub więcej lat!

W latach siedemdziesiątych grywano w teatrach studenckich także najchętniej w ciemnoś­ciach. Miało to przydawać wszystkiemu tajemniczej wieloznaczności, jako że żyliśmy ponoć w mrokach głębokiej niewiedzy, mimo że niewiedza owa nie była udziałem większości uważniej spoglądających na otaczający świat. Poza tym w teatrze należało bardzo głośno krzyczeć, cze­mu też trudno się dziwić, jako że młodzież gustowała wówczas w hałaśliwych dyskotekach, gdzie trzeba było się dobrze wydzierać, aby zostać dosłyszanym. Krzyk wiązał się zresztą z dawniejszymi praktykami Teatru 13 Rzędów, a ponadto był nośnikiem znaczeń metaforycznych. Dowodził, iż prawdy niepodobna ukryć. Wszystko co teraz wygląda prześmiewczo - wówczas traktowano ze śmiertelną powagą, bo po prostu tak się układały sprawy.

Akcja "Wspomnień z domu umarłych" toczyła się normalną rzeczy koleją, choć jakby uwikłaną w czas teatralnie przeszły. Trzej młodzi ludzie - każdy grający po kilka postaci - wili się w mękach łagrowej egzystencji, ginęli w lochach NKWD, padali na etapach zsyłki obficie zroszeni potem skutkiem nadekspresji ruchowej, chrypieli, szarpali odzienie, obsypywali się pierzem, oblewali wodą, podrygiwali w nieprzerwanym tańcu św. Wita. Zapewne chodziło o ukazanie, jak straszne dzieją się rzeczy, mające wstrząsnąć widzem, w owym "Innym świecie'" tak sugestyw­nym i ludzkim zarazem u Herlinga-Grudzińskiego. Ale nie tu, nie na tej scenie, u tych młodych, pełnych dobrych chęci ludzi. Nie, to nie wstrząsnęło widzem, nie prowadziło do identyfikacji, nie robiło wrażenia, nie budziło ani gniewu, ani współczucia. Jeżeli już mowa o współczuciu, to współczuć można było jedynie młodym aktorom ich zmarnowanego wysiłku, straconego entuz­jazmu, dosłownie i w przenośni przelewanego potu. Hałas, nuda i ciemność to suma wrażeń, jakie wyniosłem z godzinnego występu. Gdyby nie pięćdziesiątka "S.B." nie dotrwałbym do końca. '

Dobry Boże, ileż to się człowiek - illo tempore - nie wysiedział na podobnych przedstawie­niach studenckich. Najciekawszych spektaklach końca lat pięćdziesiątych i później przełomu gomułkowsko-gierkowskiego. Ileż emocji, przegadanych (a i przepitych) nocy, ileż rozmów od serca Polaka z Polakiem, ileż analiz najdrobniejszych fragmentów przedstawień, ileż grzeba­nia się w tekstach, poszukiwań aluzji sytuacyjnych, scenograficznych, ba... aluzji do aluzji, kiedy coraz więcej zabraniano. Ileż tego... I gdzież są owe niegdysiejsze śniegi?

Zakrawa po paradoks, ale przecież właśnie tamten ambitny, nabuzowany polityką, kontestu­jący, śmiertelnie poważny teatr uchylający pieczęć milczenia był dzieckiem strefy cienia w jakiej, po krótkim błysku października, pogrążył się kraj. Dzieckiem czasu, w którym jedni uczyli się nowo-mowy, a inni mówienia od nowa. Nie wprost, gdyż było to niemożliwe, ale okolnie, ogród­kiem, aluzyjnie. Ileż to ostrzelano wówczas zastępczych celów, ileż sfabrykowano słów-wytrychów do otwierania sekretnych Zamków, ileż zawłaszczono symboli. A wszystko, byśmy mogli wiedzieć. I byśmy wzajem wiedzieli, że wiemy.

Z chwilą, gdy zaczął zapadać się cały ów system informacyjne! homeopatii serwowanej spo­łeczeństwu latami, by następnie poddać się powolnemu, ostrożnemu demontażowi - aluzje zaczęły brać jedna po drugiej w łeb. Traciły z dnia na dzień rację bytu. Jeżeli w dowolnym tygodniku (gazety bowiem wciąż opierają się zarazie) można przeczytać, że białe jest białe, a czarne - czarne, oraz że pierwsze nie może być równocześnie drugim, na diabła ludziom wku­wać ów skomplikowany kod podstawionych znaczeń i mglistych przybliżeń? Zanim jeszcze upadł system informacji dozowanej, już mamy pogrzeb informacji aluzyjnej. Bo widać jest jednak w człowieku jakiś pęd do traktowania świata wprost. Pojmo­wania go takim, jakim go postrzegamy, a nie jakim powinniśmy postrzegać. I nie czas już na podawanie Herlinga-Grudzińskiego w charakterze mielonki scenicznej, gdy powinno się go opublikować. Słowo po słowie. Zgodnie z przyjętą przez umawiające się przy okrągłym stole strony zasadą, że nie ma dwu kultur: krajowej i emigracyjnej, a tylko jedna - polska. Komu się nie podoba Herling-Grudzlński niech go odrzuca, niech mu się przeciwstawia. Tu lub tam - obojętne. Podobnie jak ten, komu nie podoba się Kuśniewicz, Dąbrowska, Herbert, Konwicki, Kruczkowski czy ktokolwiek inny. Ważne, żeby polski pisarz, bez względu na miejsce zamiesz­kania i wyznawane przekonania, był dostępny polskiemu czytelnikowi. Też niezależnie od tego, gdzie ów czytelnik mieszka. I nie ma żadnego powodu, by teatr zastępując wydawcę, czasopis­mo, gazetę miał się trudnić przemycaniem tego, co winno być przedmiotem normalnego obie­gu.

Wreszcie, po długich meandrach, dochodzimy do celu. Do uzmysłowienia sobie, czym jest owo przewrotne oblicze klęski scenicznej.

Teatr wprowadzając w trudnym okresie do obiegu społecznego tematy tabu, prezentując je w formie aluzyjnej, omawiając przy użyciu specjalnego kodu znaków zrozumiałych dla widowni przyczynił się do zapoczątkowania zmian, których świadkami jesteśmy. Nie przeceniając jego roli w tym złożonym, wielonurtowym procesie nie należy też i lekceważyć funkcji sceny jako czynnika przyśpieszającego procesy polityczne. A zresztą i inne procesy społeczne. Wyzwala­nie się z pęt owych tabu odbywa się przez poszerzanie w nurcie informacyjnym tak tematyki wewnętrznej jak i międzynarodowej. Dziś wiedzę o zdarzeniach, zarówno aktualnych jak prze­szłych, czerpiemy bardziej bezpośrednio: z publikacji nazywających rzeczy po imieniu, z różno­rodnie naświetlających sprawy komentarzy, z dokumentów, wspomnień, relacji bezpośrednich. A dotyczy to nie tylko zbrodni stalinizmu, czy niewydolności gospodarczej systemu, ale także wielu innych, ważnych stref życia. Miejmy nadzieję, że to pole tematyczne będzie się poszerzało na wszystko co dotyczy (nazywając rzecz umownie) zarówno "strony rządowej" jak i "strony opozycyjnej". Jedna i druga staną przed sądem opinii na równych prawach. To znaczy bez monopolu nagonki i pluralizmu gloryfikacji, bez centralnie sterowanych nakazów i zakazów, bez urzędowej cenzury i moralnego szantażu.

Otóż w tej nowej, wciąż jeszcze płynnej i nie ukształtowanej sytuacji - sztuce, a przede wszystkim sztuce widowiskowej odebrana zostanie funkcja czysto informacyjna. Wykonywana dotąd zastępczo, z braku innych, rzetelnych źródeł informacji. I teatr straci niezwykle ważki atut: możliwość ukazywania zakazanego. Bycia zamiast. Zmusi go to do powrotu na drogę wartości czysto artystycznych, a także intelektualnych, moralnych wreszcie, które jakkolwiek wymienione na końcu, należą do najpierwszych w skali jego społecznych powinności. Brak owego atutu zrodzonego z nienormalności życia codziennego, tego, że widz idąc na przedstawienie ciągle musi sobie coś z czymś kojarzyć. Z niejasnych napomknień wyciągać klarowne wnioski, rozwią­zywać krzyżówki aluzji I przełamywać szyfry znaków, spowoduje... ba, już powoduje spadek publicznego zainteresowania sceną. I trzeba będzie ogromnego wysiłku ze stro­ny samego teatru, by po wyłączeniu owego samonapędzającego mechanizmu popularności rozdawcy wiedzy sekretnej, utrzymał się on na powierzchni zainteresowania społecznego w oparciu o wartości czysto artystyczne i intelektualne. Nie jako narzędzie poznawania zakaza­nych faktów, lecz rzecz sama w sobie.

Nie ulega wątpliwości, że wdając się w swoistą misję polityczno-obywatelską teatr w końcu podciął jedną z gałęzi, których się trzyma. I chwała Panu na wysokościach! Teraz trzeba pozwo­lić, by wzmocniła się i okrzepła inna gałąź. Zielona, zawsze najżywotniejsza gałąź sztuki. I o tym winny myśleć ambitne zespoły i rzetelni twórcy profesjonalni, alternatywni, samorodni i jacy są. Także ci, którzy w najlepszej wierze "Inny świat" starali się zastąpić "Wspomnieniem z domu umarłych".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji