Artykuły

Inny świat na scenie

Relacjonując kilka miesięcy temu sesję poświęconą twórczości Gusta­wa Herlinga-Grudzińskiego, którą zorganizowali poloniści KUL-u, pominąłem dość istotne wydarze­nie. Oto po pierwszym dniu obrad

zostaliśmy zaproszeni na Stare Miasto, gdzie w kamienicy przy ul. Grodz­kiej teatr "Provisorium" wystąpił z przedstawieniem pt. "Wspomnienia z domu umarłych", opartym na fragmentach "Innego świata". To pomi­nięcie było wszak celowe, a nawet konieczne. Przedstawienie nie mogło od lat uzyskać akceptacji cenzury, uczestniczyliśmy zatem w przedsięwzięciu nie bardzo legalnym. Gdyby więc dowiedziały się o tym "odnośne wła­dze", teatr miałby nieprzyjemności. Stąd zrozumiała prośba ludzi z "Provisorium", aby "nie rozgłaszać i nie pisać". Prośbę tę uszanowałem nie bez pewnego żalu, co oczywiste, ale pamiętając dawniejsze kłopoty tego teatru, z lat jeszcze siedemdziesiątych, wolałem nie przyczyniać się do kolejnych. W Lublinie nie ma za dużo teatrów, a te które są, wolą czasem pracować po cichu, gdyż sukces wyzwala w tym mieście więcej zawiści niż radości. Czytelnicy "Dziennika pisanego nocą" wiedzą zresztą, że lubelska insceni­zacja "Innego świata" ma już długą, bo przeszło pięcioletnią historię. Pod datą 11 października 1983 roku Herling opisuje w swym dzienniku wizytę, jaką złożył mu w Rzymie pewien student z Lublina. Najpierw opowiadał trochę o życiu w kraju, a później wyciągnął z plecaka kilka dużych fotografii i wręczył mi je bez słowa wyjaśnienia. Było to dla pisarza ogromne przeżycie. Oglądałem je uważnie - notował dalej - domyślając się, że są zdjęciami jakiegoś spektaklu teatralnego. (...) Odbyło się tylko jedno przed­stawienie, władze uznały imprezę za godzącą w nasze sojusze. (...) Zostałem sam z fotografiami, nie mogąc ochłonąć ze zdumienia i wzruszenia. Zrozu­miałe są te uczucia u pisarza, który spośród wszystkich autorów emigra­cyjnych był od kraju izolowany najsurowiej, a który wiedział doskonale, że najwdzięczniejszego czytelnika znajdzie jednak nad Wisłą, ponieważ tutaj - a nie na Zachodzie - dokonuje się ciągle nadużyć w imię owego "innego świata". Dzisiaj, po oficjalnej premierze "Wspomnień z domu umarłych", która odbyła się w lubelskim Teatrze Studyjnym w grudniu 1988, możemy o tej pierwszej w Polsce (i chyba na świecie?) inscenizacji książki Herlinga porozmawiać otwarcie.

Tradycyjna sala widowiskowa, z wyraźnym podziałem na scenę i wi­downię, zabiera temu przedstawieniu coś bardzo istotnego. Co? - trudne to do jednoznacznego określenia. Wydaje mi się, że konwencjonalna teatralność tworzy, chcąc nie chcąc, pewną barierę między sztuką a wi­dzem. Przypomina nieustannie, że mamy do czynienia jednak z konwen­cją, a więc z udawaniem, z cierpieniem na niby. Dlatego przedstawienie w kamienicy na Grodzkiej było zdecydowanie lepsze od późniejszej, "ofi­cjalnej" premiery. Pamiętam, że czekaliśmy wtedy dość długo, zanim pojawił się ktoś z teatru, aby powiedzieć nam, że... musimy jeszcze trochę poczekać. Nie wiem, czy był to zamierzony chwyt psychologiczny, w każ­dym razie atmosfera w poczekalni jeszcze się bardziej zagęściła. Oczekiwa­nie na coś, co ma się wkrótce wydarzyć, stało się niemal namacalne. Kiedy otworzyły się wąskie drzwiczki i poproszono nas wreszcie na widownię, dało się słyszeć wyraźne westchnienie ulgi. Tak więc już tutaj, w pocze­kalni, zaczęła się tworzyć atmosfera podobna do tej, jaką wielokroć opi­suje Herling-Grudziński w swojej wspaniałej książce: jeżeli coś ma się stać, niech się stanie już, bo oczekiwanie jest taką samą torturą jak to, na co czekamy.

Z poczekalni na scenę, która znajdowała się piętro wyżej, wiodły wąskie schody. Ale nie to było przyczyną, że posuwaliśmy się tak bardzo powoli, chociaż nie mieliśmy biletów i nikt nie musiał się zatrzymywać u wejścia, aby bilet podać i przedarty odebrać. A jednak każdy przystawał na chwilę, ponieważ tutaj dokonywała się selekcja. Selekcja? A może raczej przemienianie widza teatralnego w eksponat? Robiło to wrażenie mocne i dosyć niesamowite, zwłaszcza na tych, co czytali "Inny świat" i nieraz próbowali sobie wyobrazić obozową "technologię" zamieniania człowieka w rzecz. Najpierw - sam wygląd tej niewielkiej salki. Bywalec teatrów ma zakodowaną w głowie salę dużą, jasną, wysoką i sprawiającą - ogólnie biorąc - przyjemne wrażenie. Tymczasem wchodził teraz do cie­mnej dziupli, bardziej niskiej, i ta dziupla natychmiast go przytłaczała i sprawiała coś takiego, że robiło się duszno. Z sufitu zwisała goła żarówka, w kącie poniewierały się jakieś szmaty, a siedzenia dla publi­czności to były zwykłe, surowe ławki.

Przyznaję, że ta sceneria przemówiła do mnie natychmiast. Ta suro­wość, bieda, zagęszczenie oraz wrażenie brudu i lepkości przywołały od razu scenerię "Innego świata". Ale to nie wszystko. Każdy wchodzący do tej dziupli widz obrzucony był od razu bacznym spojrzeniem przez trzech mężczyzn w rosyjskich wojskowych szynelach, a jeden z nich wskazywał ręką miejsce, gdzie należało usiąść. Ten niemy, suchy gest miał w sobie coś arbitralnego i nieodwołalnego. Ja w każdym razie poczułem to jak rozkaz i usiadłem grzecznie tam, gdzie mi kazano. Inni zachowywali się identy­cznie, a to oznacza, że ta wstępna sytuacja teatralna wygrana została znakomicie. Może nie wygrana, a raczej narzucona. Było to tak w duchu Herlinga, że przez dłuższą chwilę czułem się wtłoczony w obce sobie miejsce. Właśnie - obce. Było to bowiem tak dalece obce temu wszyst­kiemu, do czego jest się przyzwyczajonym w teatrze, że nie sposób było natychmiast otrząsnąć się z zaskoczenia. Toteż sugestia tej obcości (przede wszystkim cywilizacyjnej) była na tyle długa i silna, że w każdym, kto zna książkę Herlinga, przywoływała wnętrze łagiernego baraku. A kiedy roz­poczęło się przedstawienie "właściwe", stwierdziłem, że nie można było znaleźć lepszego początku dla tego wstrząsającego teatru, w którym gest, rekwizyt, kostium i światło bywają niekiedy ważniejsze niż samo słowo. I gdyby nie ten niesamowity początek, gdyby nie tak sugestywne wprowa­dzenie, "Wspomnienia z domu umarłych" byłyby chyba przedstawieniem o wiele uboższym. Trzeba bowiem wiedzieć, że "Inny świat" jest dziełem wyjątkowo trudno "zamienialnym" na inną formę przekazu. Najpierw dlatego, że jest książką niesłychanie gęstą intelektualnie, gęstą od refleksji filozoficznej, moralnej i celnej diagnozy politycznej. Łatwiej przychodzi mi wyobrazić sobie na jej podstawie film niż przedstawienie w teatrze posługującym się poetyką klasycznego dramatu. Może dlatego, że śnieg jest tak bardzo fotogeniczny, a niezmierzony bezkres (czym jest Sybir) wywołuje wrażenie pułapki. Dlatego to, co zrobił teatr "Provisorium", jest jedynym sposobem przeniesienia tej książki na scenę. Atmosfera zagę­szczenia, przymusu, obcości i strzępy, strzępy rozmów, strzępy przedmio­tów i strzępy ludzkie, które usiłują zebrać się na powrót do kupy, aby ocalić swoje człowieczeństwo. Trzeba to koniecznie zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji