Artykuły

"Strumień" Leszka Mądzika, czyli o pożytkach z WD-40.

"Strumień" w reż. Leszka Mądzika z Teatru Lubuskiego w Zielonej Górze, gościnnie w Lublinie. Pisze Grzegorz Kondrasiuk w swoim blogu teatralnym.

Najpierw będziesz wytężał wzrok, żeby łowić i identyfikować kształty, malowane na scenie światłem. Będziesz je chciał nazywać. Aż w końcu poddasz się obrazom i muzyce, które kreują na scenie świat nie z tego świata. Czy to nie brzmi obiecująco? Zwłaszcza uzupełnione informacją, że Leszek Mądzik 20 lutego przywiezie do Lublina swój najnowszy spektakl, przygotowany we współpracy z zielonogórskim Lubuskim Teatrem. Tym razem przygotowuje przedstawienie pełne światła, w którym można zobaczyć kolory i fakturę jego wysmakowanej scenografii - obiecuje recenzent, a inny dodaje, że godzinny spektakl obejrzymy w charakterystycznej dla Mądzika oprawie: nie zabraknie ciemności, cienia, plam światła i ruchomych elementów sceny i niezwykłej kurtyny, która szumi pod wpływem nieistniejącego wiatru. Zatem, nie zwlekając, i ja pobiegłem w tę mgłę (by zacytować poetę), aby zagłębić się w sobie, bez skrupułów korzystając z ciemności, które są w istocie jasnością. I poniósł mnie potoczysty strumień obrazów, świat nie z tego świata. I doznałem Nokautu.

Wystarczył jeden solidny krótki prawy prosty - w postaci sacrum (przez duże S), emanującego z historii Człowieka przez duże CZ, Życia przez duże Ż, i Śmierci prze duże Ś. Rzecz uniwersalna tak bardzo, że już bardziej chyba się nie da. "Strumień" zaczyna się - jakżeby inaczej! - od narodzin, i z bezkształtnego stwora, precz odrzucającego skorupy - rodzi się człowiek. Przekracza półprzezroczystą, jakby leśną kurtynę, i napotyka kilka tarzających się po ziemi postaci. Potem Człowiek-Mężczyzna spotyka Człowieka-Kobietę. Zamknięci zostają w podświetlonych pudłach i przez dłuższy czas zderzają się i mijają, uwięzieni w swoich prywatnych światach-klatkach-pokoikach. W końcu dopada ich starość i śmierć. Następnie okazuje się, że takich jak oni jest bardzo wielu, a ich jednostkowa historia rozpuszcza się w spacerującym po scenie tłumie im podobnych postaci. Wszystko przykrywa kurtyna. Przez dziurę w kurtynie wychodzi człowiek, i człapie za kulisy. Amen, czyli koniec.

Jakim to cudem ten rzadki fenomen utrzymuje uwagę widowni i czaruje recenzenckie pióra? Być może tajemnica polega na przynależności "Strumienia" do kategorii dzieł dobrze opancerzonych, których lektura przebiega w systemie zero-jedynkowym. Albo akceptujemy je w całości, robimy natchniony i tajemniczy wyraz twarzy, świadczący o naszym zrozumieniu dla Tajemnicy Przemijania - albo pozostajemy na zewnątrz, wzruszając ramionami, i narażając się na podejrzenia o intelektualny hunwejbinizm. Czyli mówiąc językiem zrozumiałym, prostactwo i niewrażliwość na tchnienie sacrum. Rzeczony hunwejbinizm charakteryzuje się bowiem niezdolnością dostrzeżenia czasu na kobiecie, choć przecież, jak powiada Mistrz, czas łatwiej pokazać na kobiecie. Jest też niemożnością ujrzenia w powolnym człapaniu z jednego brzegu sceny na drugi tajemniczego rytmu ludzkiego życia. Dla hunwejbina spora futrzana gąsienica, sięgająca do jakichś trzech czwartych wysokości sceny, która pod koniec spektaklu w rytmicznych zgięciach opanowuje tył sceny, jest tylko i wyłącznie gąsienicą, a nie na przykład ścianą deszczu czy zasłoną skrywającą Nieznane. Przypadłość, na którą cierpi hunwejbin polega na alergii na mroki, głębie, wielkie metafory, złote myśli, które okazują się obietnicą bez pokrycia. Jeśli hunwejbin w końcu podda się nurtowi "Strumienia", jeśli ten poniesie go w nieodkryte głębiny wyobraźni, to przed oczami duszy hunwejbina (zakładając, że posiada on duszę) pojawia się - WD-40.

Jak powszechnie wiadomo, WD-40 znaleźć możemy w każdym porządnym domu. Ten preparat w aerozolu służy pomocą w tak wielu sytuacjach, że bez WD-40 właściwie nie sposób sobie wyobrazić elementarnych napraw i interwencji w drobnych nieprzewidzianych kłopotach. To właśnie tą niepozorną niebieską puszkę wygrzebała z mojej jaźni mądzikowa pomroczność jasna. Stało się to dokładnie w chwili, gdy w poprzek sceny przemieszczały się dwa niewielkie prostokątne kubiki, a wewnątrz nich maszerowały ludzkie stopy, pomysłowo wykadrowane i oświetlone. Pech chciał, że akurat do tej sceny twórcy wybrali muzykę z rytmicznymi pauzami. Ile taka pauza waży, gdy otacza ją metafizyczny mrok, wie tylko ten, kto usłyszał w niej bezwstydne skrzypienie nienaoliwionych kółek... Ale i na złośliwość materii znalazł się sposób - oto kubiki, od których odgłosy te zdawały się pochodzić, na przejazd przez scenę wykorzystują momenty muzyczne, w pauzach przycupując sobie cichutko. WD-40! To jest ratunek dla tego widowiska. Przydałoby się je porządnie naoliwić, żeby gładko chodziły zawiasy, przeczyścić łożyska, wymienić olej i zużyte nieco paski klinowe. Może wtedy objawi się jakaś wyższa estetyczna konieczność, uzasadniająca, skądinąd rzetelny, wysiłek aktorów Teatru Lubuskiego. Obawiam się jednak, że zwykły przegląd techniczny nie wystarczy, i konieczny będzie generalny remont. Postawmy sprawę jasno - spektakl sypie się w sposób wręcz dramatyczny! Spod magicznej w zamierzeniu iluzji bezwstydnie wyłażą szwy i niedoróbki, iluzję tą kompromitując. Dlatego "Strumień" przypominał chwilami dzieło teatrzyku plastycznego z Pcimia Dolnego, właśnie tyle było tu uroczo nieporadnych maszyn jeżdżących w ciemności w tę i z powrotem, tarzania się po scenie, nabożnego, drętwego chodu, upozowanych i natchnionych żywych obrazów. Wspomniane niedoróbki (mówiąc eufemistycznie) wymownie świadczą o ryzyku, jakim obciążony jest pomysł poprowadzenia narracji plastycznej na pudełkowej, dosyć płytkiej scenie teatru dramatycznego. Wyraźnie dał się odczuć brak "tajnej broni" Mądzika - specjalnie spreparowanej sali, o powiększonej kilkakrotnie głębi, która dawała niewidoczne, ale wyczuwalne "powietrze" dla jego ruchomych obrazów. Aktorzy dramatyczni zostali pozbawieni większości swoich atutów, i wciśnięci w niewygodną dla nich rolę marionet. Otoczeni efektownymi, podświetlonymi zabawkami scenicznymi, wykonujący "mechaniczne", spowolnione gestów, wypadli wyjątkowo nieszczęśliwie, jakby chodzili w nieswoich butach. Najwyraźniej nie tylko w życiu, także i w teatrze są pewne propozycje, których po prostu składać nie uchodzi. W tym przypadku reżyserskie faux-pas polegało na skłonieniu aktorów (zapewne przyzwoitych) do kiepskiego naśladowania pantomimy. Może lepiej byłoby zwrócić się do fachowców?

Mam wrażenie, że już po paru dniach miałem od aktorów duży kredyt zaufania. Dziś mogę mówić o więzi, która nie żąda zbyt wielu pytań. Opiera się bardziej na zawierzeniu, niż wiedzy. Na gotowości do wejścia w pewną tajemnicę, niż pewności, co z tej próby wyniknie. - zwierza się Mistrz, zapytany o proces powstawania "Strumienia". "Pewna tajemnica", o którą niezbyt chętnie pytano, okazała się po prostu składanką wypróbowanych patentów i pomysłów ze spektakli Sceny Plastycznej KUL. Natomiast tajemnica czasu (niekoniecznie pokazanego na kobiecie) pozostała tym razem w mroku, daleko poza zasięgiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji