Artykuły

Przedstawienie Czuja jest błędne bez względu na Bułhakowa

Bal u Wolanda w reż. Łukasza Czuja w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Recenzja Pawła Głowackiego

"Pewnego razu wiosną, w porze niesłychanie upalnego zmierzchu, pojawiło się w Moskwie nad Stawami Pałńarszymi dwóch obywateli."

Michaił Bułhakow, pierwsza fraza "Mistrza i Małgorzaty".

Romanowi Pawłowskiemu, ku pokrzepieniu...

U mnie było trochę inaczej. U mnie było tak. Pewnego razu, jeszcze zimą, choć ledwie tydzień przed pierwszym dniem wiosny, w porze zmierzchu niesłychanego, przy ul. Konopnickiej w Chorzowie, o godz. 19.15 na widowni Teatru Rozrywki pojawiły się dwie obywatelki. Zasiadły tuż przede mną. Pierwszą była nie kto inny, tylko nie wiadomo kto. Towarzyszyła jej zaś obywatelka relatywnie młodsza od koleżanki, a na dokładkę - wiadomo która. Pierwszej towarzyszyła mianowicie obywatelka nosząca od pasa w dół wiadome znamiona nieodwzajemnionej miłości do dresów seledynowych i brawurowo obcisłych. Zmierzch był niesłychany, gdyż od wewnątrz rozsadzał go dylemat fundamentalny: czy w inaugurującym rundę wiosenną meczu Wisła Kraków - Górnik Polkowice, Wisełka Górnika zmiażdży czy też go nie zmiażdży? Hę? Jazda, jazda...

O 19.30 napięcie sięgnęło zenitu. W Chorzowie, przy Konopnickiej rozpoczynało się wyreżyserowane przez Łukasza Czują przedstawienie "Bal u Wolanda.

Diaboliada z songami" według "Mistrza i Małgorzaty", w Krakowie zaś, na stadionie przy Reymonta trwała druga połowa i wciąż był upokarzający remis 1-1. Po czym, jak to z nachalną żeniaczką życia ze sztuką bywa - wydarzenia potoczyły się niezależnie od siebie. Dodam, że wydarzenie w Chorzowie skończyło się dopiero o 23.15. No, i jak tu nie kochać piłki nożnej?

Rzecz jasna, powyższe zestawienie futbolu ze sceną czynię nie dla żadnego popisu. Czynię je, ponieważ w dniu chorzowskiej premiery, w codziennym organie prasowym powszechnie znanego i nieusuwalnie lewicowego naczelnego messera, któremu ostatnio w lwim sądzie puszczają nerwy, fatalnie nieudany Behemot nadwiślańskiej krytyki teatralnej po raz milionowy dekretował, że życie nasze codzienne winno być weryfikowane teatrem naszym codziennym, oraz że teatr nasz codzienny winien być weryfikowany życiem naszym codziennym. I że w związku z tym pomysł Czują - obsadzenie w roli Wolanda gwiazdy naszej dziarskiej sceny

rockowej, pana Pudelsa Maleńczuka Macieja - jest pomysłem życiodajnym, tak scenicznie, jak i życiowo. No to łączę. Łączę, by być trendy. Jeśli wedle nieudanego Behemota właściwa jest fuzja Pudelsa z Bułhakowem - to ja w mym pisaniu dzielnie i jakże cool łączę teatralne dzieło Czuja z meczem Wisełki ukochanej. Jazda, jazda, jazda...

Wróćmy jednak do istoty. "Bal u Wolanda" trwał sobie i trwał, a gdy się skończył - wirtuozka seledynowych gatków syknęła: Pan wiele razy czytał Bułhakowa, tak? Bułhakowa pan wiele razy czytał... I wróciła do udziału w popremierowej owacji na stojąco. Cóż, nie pamiętam, ile razy czytałem księgę, ale wystarczająco wiele razy, aby pamiętać tytuł pierwszego rozdziału. Brzmi on: ,Nigdy nie rozmawiajcie z nieznajomymi". Przemilczałem więc zadziorny syk obywatelki seledynowej. Przemilczałem, ale wiem niezbicie: w głupocie tego syku jest pies pogrzebany. Otóż - Bułhakow nie ma tu nic do rzeczy. Seledynowa obywatelka równie dobrze syknąć mogła coś o kiszonych ogórkach, albo o potrawce z miniaturowych kapustek, zwanych brukselkami. Rzecz w tym, że przedstawienie Czuja jest błędne bez względu na Bułhakowa. Jest fiaskiem samym w sobie. Ergo - byłoby smutkiem bez względu na literacki punkt wyjścia. Bułhakow, Dostojewski, Tomasz Mann albo ciotka Klotka - obojętne. Gdy garnitur jest źle uszyty - jakość materiału nie ma znaczenia.

Przez trzy i pół godziny 34-osobowy zastęp artystek i artystów miota się po scenie wedle odwiecznej aktorskiej zasady - łap się brzytwy kto może i jak może. W 9 przypadkach na 10 - nie może. Słowem - Titanic Melpomeny. Trochę muzyczki, ździebełko fikań nóziami, dwie zbędnie-prawie gołe obywatelki sceniczne, numerek pieszczący numerek, żarcik łechtany przez żarcik, a do tego lekki kalafior kabaretowości, myślowe "wicie-rozumicie", oraz - ogólne jajcarstwo. I jeszcze coś. Coś najbardziej gorzkiego. Gdy Czuj robił swe teatralne seanse oberiuckie, był, śmiem twierdzić, wirtuozem rytmów, mistrzem w ukazywaniu ciemnego dna językowych dowcipów - smolistego sedna tamtego, na otchłań skazanego świata. Dzięki Czujowi - nasz śmiech nigdy nie był rechotem. A tu?

Jest taka znana pieśń. "Moja Ulijanko/ klęknij na kolanko/ podeprzyj se boczki, chyć sie zawarkoczki (...) - ...coś tam, coś tam... - i wybieraj, kogo chcesz!!!". Niestety, najświeższy seans Czuja - tak rytmicznie, jak i mentalnie - nie opuszcza tej pieśni. W żadnym calu. Nawet jeśli chodzi o cud frazy: "klęknij na kolanko...". Tutaj trzeba oddać bogu reżyserii, co boskie - u Czuja nikt nie klęka na ucho! Nawet messer Maleńczuk, tytułowy Woland, który to Pudels jest aktorem tak hipnotycznie fatalnym, że nawet jakby ukląkł na zęba trzonowego - to bym się nie zdziwił. Słowem - nie rozumiem. Ani Czuja, ani finalnego syku obywatelki w seledynowych gaciach. Na Boga, jeśli Czuj chciał Maleńczukiem zrobić ruch w porfelu

- trzeba było mówić wprost! Zanim zaś, czujna obywatelko seledynko, nim syknęło się na mnie - trzeba było zapytać, czy mi się podobało. Otóż - szalenie!!! Jeśli bowiem w chwili wejścia na scenę Maleńczuka Żurawski strzela Górnikowi na 2-1 - to ja wielbię nawet teatr nicości. Jazda, jazda, jazda - "Biała Gwiazda"!!!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji