Artykuły

Wolne harce w Krainie Deszczowców

Na prapremierze "Eurazji" we wrocławskim Teatrze Capitol miało być ambitnie, wyszło średnia Po pierwsze z powodu pretensji artystycznych autorki widowiska Izadory Weiss. Po wtóre - spektakl baletowy do muzyki z płyt to jednak zmyłka artystyczna

Niżyński to nie jest - westchnął młody widz siedzący obok mnie. Pina Bausch ani Robert Wilson także nie. "Eurazja" Izadory Weiss to raczej estetyczny szmonces niż obiecywane "wszystko, co widzą inni".

W swoim autorskim spektaklu o różnicach kulturowych Europy i Azji Weiss, reżyserka i choreografka, łapała dwie sroki za ogon. Chciała stworzyć fantastyczne obrazy sceniczne i w tym samym spektaklu nazwać rzeczywistość po imieniu. Opowiedzieć o ksenofobiach, egzotyce, trudnych miłościach, śmierci i niespełnieniach, a równocześnie o tym, że nie wszystko w człowieku jest oczywiste. Wyszło taneczne ni to, ni owo. Istotna bolączka prapremierowej "Eurazji" to przegadana choreografia. Weiss uparła się, że bohaterowie wieczoru wytańczą dosłownie każdą nutkę z 23 scen. W układach dynamicznych często przegrywali. Zamaszystość ruchu ramion miała tonować nieporadność reszty ciała, bo nie wszyscy tancerze Capitolu pokonują prawo grawitacji, co gołym okiem było widać. W obrazach statycznych bywało ciekawiej. Choćby w "Czarnych sukniach" gęsto tkane wokół ciał gesty gasły w sukniach płaczek, kroczących w kolumnach światła wolno, niczym postacie na obracanej wokół osi greckiej wazie. Patos sukcesywnie tężejącej muzyki, sugestywna czerń przywoływały wspomnienie dawnych robót teatralnych Leszka Mądzika.

Wydawało się, że w sumie będzie nieźle. Można było nawet się rozklaskać jak przy żydowskich "Płaszczach" do skocznych rytmów ciętych smykiem przez Nigela Kennedy'ego i Kroke. Witalność młodości jest atutem każdego tańca. Zwłaszcza afirmującego życie. Ale tuż po pauzie czar prysł. I tak w partii "Mnichów" zamotani w habity pokurcze niczym szpiedzy z Krainy Deszczowców głównie pokazywali palcami nimfę uwieszoną nad sceną na sznurku. Dało się tylko chichotać. Potem kicz poganiał kicz na tle czarnej szmaty na zasceniu, falującej niczym magiczne zwierciadło w "Shreku". To chyba źle, że Weiss nie zdecydowała się, czy ustawia tancerzy pod opowiadanie kolejnych fabuł muzycznych. Usiłowała stworzyć mityczną meganarrację, czy też wymyślić awangardowe, pozbawione wyrzeczonego sensu obrazo-światy - estetycznie niepodległe, emocjonalnie konkretyzowane w wyobraźni każdego z widzów. Dlatego zamiast przekonujących, namiętnych tańców miłosnych, gdzie seks był po prostu seksem, oglądaliśmy estetyczne koszmarki, kiedy to ciekawie ustylizowanemu na obyczaje mnichów z buddyjskich świątyń tańcowi z popiołem zrzucanym z ramion towarzyszyła wyświetlona na ekranie biała gołębica wielkości słonia.

W "Eurazji" jest za dużo kiczu artystycznego. W finale zdarzył się też kicz socrealistyczny. Przy ciamkającej niczym koreańskie pieśni pracy muzyce zespół przykucnął, by przykleić plasteliną na scenie imitacje sadzonek ryżowych. Zrobiło się zielono, alterglobalistycznie i zabawnie. I trochę bez sensu. Ale o sens w teatrze coraz trudniej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji