Artykuły

Burak w teatrze

Poziom przedstawienia idealnie koresponduje ze stylem aktualnej politycznej dyskusji. Kielecka inscenizacja wcale nie skompromitowała polityki, a raczej swoich twórców - o "Miłości i pieniądzach" w reż. Jerzego Bończaka w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach pisze Gabriela Detka z Nowej Siły Krytycznej.

Wstyd. Przejmujący i gorzki do przełknięcia. Wstyd, który wywołała spocona twarz Andrzeja Leppera chytrze łypiąca na mnie z sceny kieleckiego Teatru im. S. Żeromskiego. Zasapany osobnik w wymiętym garniturze, bredzący coś o "uczciwości", puszczający wulgarne oko do widowni, która i bez tego może się domyślać, że polityka, to dość śliska dziedzina. Krawat Samoobrony cały w królewskich błękitach (żeby nie było zbyt dosłownie, reżyser posłużył się metaforą). Słodka żoneczka pana Ministra niesłychanie głupia, głupio i nieśmiesznie zagrana, gderająca, szczebiocząca, piszcząca zawsze zbyt głośno, biegająca tam i z powrotem, perwersyjnie zdziwiona. Przykład niefortunnej ewolucji (ach, te aktualne tematy!), która przejawia się wyłącznie przejściem z poziomu pruderyjnej kury domowej, do poziomu wyuzdanej nimfomanki. W ohydnej sukience przypominającej wielką różową bezę, skróconej do poziomu pośladków w drugiej fazie rozwoju właścicielki. Obok ulizany były kujon w osobie sekretarza pana Ministra, w za dużym garniturku, krzywych okularkach, który "Jezus, Maria, Józefie Święty" słucha Radia (tego Radia) i cytuje politologiczne podręczniki. I On, intrygant, główny sprawca zamieszania, naczelny demaskator afer, prorok dzisiejszych czasów, cwany, sprytny i nieprzewidywalny. Wszystko w pastelowym, różowawym pokoiku, pełnym futrzanych słodkich krzesełek, z rozkosznym oknem na ogródek - prawdziwy dom dla ćwierkających pośród kwitnących krzewów ptasząt.

Brudy polityczne z telewizyjnych odbiorników i pierwszych stron gazet, zeszły na deski kieleckiego teatru. Farsa Pierre'a Sauvila w reżyserii Jerzego Bończaka, przystosowana została do smutnych realiów polskiego życia publicznego. Twórcy przedstawienia, odwołując się do głośnych ostatnio afer, postanowili wymieść spod dywanu wszystkie śmieci i ukazać oczom naiwnego widza, skąd się biorą skandale i jak można uniknąć ich ujawnienia. Oczywiście głównym polem inspiracji stała się seksafera w Samoobronie, temat degradujący nawet szokujące wątki korupcyjne (bo to przecież specjalność poprzedniego rządu poprzedniej RP). Miało być śmiesznie, żeby oszczędzić widzom metafizycznego bólu odkrywania prawdy o polityce. Było raczej strasznie, a poziom przedstawienia idealnie korespondował ze stylem aktualnej politycznej dyskusji. Kielecka inscenizacja wcale nie skompromitowała polityki (która sama sobie świetnie radzi), a raczej swoich twórców.

Fabułka, jak to w farsach bywa, dość nieskomplikowana: pan Minister (Paweł Sanakiewicz), popełniwszy w przeszłości kilka drobnych (kilkumilionowych) defraudacji, zostaje ujęty w moralno-polityczne kleszcze przez wrednego posła Bouladona (Jerzy Bończak) i postawiony przed budzącym zgrozę wyborem: odda żonę (Beata Pszeniczna) szantażyście, o której ten ostatni (z niewiadomych przyczyn) marzy i śni od lat, na tydzień, celem wywiezienia i uwiedzenia na Antylach, albo Bouladon ujawni teczkę zawierającą kompromitujące Ministra dowody. Oczywiście jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest tutaj poświęcenie żonki i ocalenie honoru. Niestety diabeł tkwi w szczegółach: Pauline niechętnym okiem zerka na wątłego kandydata na uwodziciela i wcale nie chce jechać. Na pomoc zmartwionemu Ministrowi, który rzuca sobie tak, od niechcenia, w charakterze luźnej parabazy, a to cytacik, a to frazesik, komentujący charakter polityki i polityków, przychodzą sekretarz - lizus Thibaut (Dawid Żłobiński) i była agentka wywiadu Agathe (Ewelina Gronowska). Problemy się piętrzą, czas nieubłagalnie mija, żonka nadal stawia opór, wychodzą na jaw kolejne brzydkie fakty z życia polityka. Wszystko w marnym korupcyjnym sosie. Kiedy główny bohater wychodzi z łazienki w chińskiej piżamce w narodowych barwach, do złudzenia przypominającej ringowy dresik czcigodnego Przewodniczącego, dziarsko boksującego w sejmowych kuluarach, panicznie szukam tabliczki z napisem: "wyjście ewakuacyjne". Niestety bezskutecznie. Przezorne kierownictwo kieleckiego teatru sprytnie usunęło z zasięgu wzroku spanikowanego widza wszelkie możliwości ucieczki. Ma siedzieć i oglądać, dwie bite godziny.

Po przerwie, kłopot pana Ministra powolutku zaczyna się rozwiązywać, w rytm karaibskiej muzyki, dając nadzieję na rychłe zakończenie przedstawienia. Żonka dowiaduje się, że intrygant Bouladon, wbrew swojej fizjonomii jest świetny w łóżku, a do tego zabawny i może dużo wypić. Rozochocona, pakuje walizki, by ofiarnie wspomóc mężusia, gdy ten, o zgrozo, zmienia zdanie i woli skandal niż zniesławienie swojej połowicy. Jej rozpacz nie zna granic. Sytuacja w końcu rozwiązuje się, nudny i irytujący Thibaut przechytrza wszystkich, sam stając się posiadaczem rzeczonej teczki i szantażystą. Pauline nawiązuje ognisty romans z Bouladonem, a pan Minister zostaje w swoim słodkim pokoiku i po raz kolejny "robi minę" z palety min na zakończenie farsy i puszcza oko do widowni.

Problem "Miłości i polityki" to, oprócz nachalnego przywoływania skojarzeń z tą czy inną aferą polityczną, kwestia bardzo słabego aktorstwa. Czy kieleckim artystom naprawdę wydawało się, że wystarczy, by aktor wytoczył się zza kulis w wyżej wymienionej piżamie i znaczącym krawacie, zakręcił lok nad czołem i gruchnął ze sceny raz, czy drugi, że się w dawnych dobrych latach lubiło czasem wywalić buroki na drogę, żeby widownia zatrzęsła się od śmiechu?

Kiepskie farsy to już tradycja w kieleckim teatrze. Specialité de la Maison dyrektora Piotra Szczerskiego, serwowana jest obowiązkowo w każdym sezonie. Spragniona frywolnych uciech widownia, dzięki wysiłkom chociażby pana Bończaka, cieszy się miejscem, którego duch rozkosznej wesołości nie opuszcza nigdy. No, prawie nigdy. Bo w kieleckim teatralnym menu, obok wszechwładnej marniutkiej farsy, królują także musical "Ania z Zielonego Wzgórza" (dla widzów wszelkiej płci i wieku), a tuż obok "Trzy jednoaktówki Becketta", "Przed sklepem jubilera" Wojtyły, "Kłopot Pana Boga" Krzysztofczyka, "Historia honoru i głupoty polskiej" według Kitowicza, "Zemsta", "Tartuffe", "Antygona", "Toitoi", itd

Jedynym ogniwem łączącym te wszystkie realizacje jest słaby, lub bardzo słaby poziom wykonania. Od zamysłu reżyserskiego, poprzez scenografię, dobór muzyki i kostiumów, na kreacjach aktorskich skończywszy. Wydawać by się mogło, że gdyby nie aktualność poruszanych od czasu do czasu tematów, nikt Kielcach nie zauważył, że XIX wiek dawno minął i pewien model mieszczańskiego teatru, wykorzystujący napuszone sztucznym deklamatorstwem aktorstwo i gotowe szablony scenograficzne, umarł śmiercią naturalną.

Linia repertuarowa teatru właściwie nie istnieje. Mogłaby, gdyby dyrektor zdecydował się wreszcie, jaki teatr prowadzi: czy konsekwentnie decyduje się na farsy i repertuar komediowy, czy chce grać Kitowicza z Sofoklesem, Becketem i Wojtyłą w jednym sezonie. Dyrekcja jednak chce chyba złapać kilka srok za jeden ogon i w rezultacie, repertuar Teatru im. Żeromskiego to kocioł pełen niespodzianek. Czasem mocno odgrzewanych i niezbyt smacznych. "Antygona" grana jest piąty rok z rzędu, wyłącznie dla szkół. Podobnie "Zemsta" (od 1994 roku, wznowienie 2005 r.). Co na to uczniowie? Chodzą, bo muszą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji