Artykuły

Czekać? Szczekać? Zwlekać?

Ceremoniał każdej wsi. Już się zmierzcha, nadchodzi noc. Gasną ostatnie światła. Cisza. I nagle, jakby jaki piorun w budę grzmotnął, rozpoczyna się szczekanie psa. Może od sołtysa, może z plebanii. Za nim drugi, trzeci. Potem szczeka czwarty, kolejne. Wieś tonie w mroku i ujadaniu.

Niewiele widać, nie bardzo wiadomo, czemu szczekają. Niskie charczenie miesza się z odgłosami desperackich skoków na metalowe siatki. Hałas bliżej, dalej, rżnie muzyka. Chwilę. Dłuższą chwilę. I wreszcie wszystko się uspokaja. Chmury na niebie, spalona żarówka jedynej we wsi latarni. Cisza. Do następnego zrywu. Do następnego szczekania.

Najnowszy spektakl Piotra Cieplaka rozpoczyna się właśnie takim zrywem psiej agresji – charkliwym skokiem ogarów na siatkę. Dziwacznym momentem hałaśliwej wspólnoty tych, co na co dzień żyją wojną wiejskich gangów rowerzystów: groteskowych spadkobierców sporu o Kusego i Sokoła. Nikt tu nie powie słowa w ludzkim języku, a już nie daj Boże w języku Pana Tadeusza. Wystarczy zaszczekać. Albo pomilczeć. Mówić nie warto.

Od przytupu do warknięcia
Wszystko dzieje się na ubitej trawie wybiegu dla psów oddzielonego od horyzontu świata wysoką metalową siatką. Co za nią? Póki nie ma tam żywej duszy, to nie warto się interesować. Lepiej się powłóczyć, splunąć do rzeki, pojeździć w tę i nazad na rowerze. Facetów rozgrzeje jakaś ustawka, kobiety zaskoczy kolejna ciąża i byle do wiosny. Śnieg jak spadnie, to spadnie. Piorun jak błyśnie, to i zagrzmi. I byle do jesieni. Działoby się tu naprawdę niewiele, gdyby tego pieskiego świata nie ogarniała co chwilę potrzeba ćwiczenia poloneza. Jak na Boży znak (doraźnie może być to projekcja Pana Tadeusza Ryszarda Ordyńskiego) „nasi” formują szyk. Raz-dwa-trzy gną kolana, pochylają czoła, co najmniej jakby towarzystwo gromadziło się na musztrę, by trenować szyki bojowe na wypadek wojny z tym, co zagraża społeczności szczekaczy. Więc dudni kapela, a patriotyczne akordy i nadwiślańskie rytmy przypominają czasy, gdy „dawano huczne nad podziw zabawy/ W domu, a w lasach wielkie robiono obławy”.

Cieplak żongluje znanymi z Mickiewicza obrazami i motywami, ale zawsze je jakoś przesuwa. Pojawia się niedźwiedź z anteną, co to by pozwoliła posłuchać dalekiej rozgłośni, gdyby tylko dwóch safandułów, niczym Asesor z Rejentem, nie zapragnęło zwierza ubić, choćby traktując go prądem – jaki zaścianek, takie polowanie. Będzie trzepanie mrówek, ale swędzące rytmy będą rytmami tanga. Tu konwulsyjny szał trzepania spódnic, tam Buenos días, Buenos Aires. Ekstaza.

Czy ten świat budzi odrazę? Nie. A w każdym razie nie zawsze. Cieplak nie robi parodii „bohaterów Tadeusza dziś”. Wiele scen wzrusza, jeszcze więcej budzi pogodny uśmiech. I właśnie dlatego te insurekcje ujadającej sfory tak bardzo frapują: jak to możliwe, że ta grupa, może nieszczególnie rozgarnięta, na pewno leniwa, jest zdolna do tak radykalnej emancypacji agresji? Na czym polega ten mechanizm zbiorowego ujadania? Jak się do niego nie włączyć? Jak przed nim uciec?

Szczególnie przejmująca jest sekwencja, gdy za siatką zgromadzi się obce, barwne towarzystwo. Na chwilę w spektaklu pojawi się słowo – ale nie na żywo, tylko z nagrania. We wszystkich językach Europy (tylko nie po polsku) gapie zza ogrodzenia wyrażają swoje zainteresowanie tą szczególną, samowystarczalną społecznością. Jedyną odpowiedzią będzie charkliwy skok na siatkę i długie, długie ujadanie „naszych”. Co, gdyby tej siatki nie było? I kto ją tam postawił? By zamknąć szczekającą sforę? Czy po to, by się przed nią chronić?

Spektaklu granie
Często podkreśla się, że spektakle Cieplaka mają strukturę muzyczną – że reżyser nie buduje ich wokół fabułek czy też z mechanicznego klejenia epickich scenek. I nie chodzi o to, że w jego przedstawieniach często i dużo gra muzyka, ani też o to, że aktorzy bawią się wypowiadanymi głoskami. Cieplak umie organizować czas, jak organizują go kompozytorzy: z powracających motywów i melodii, z kontrapunktów i akordów, z rytmów i pojedynczych akcentów tworzy światy opowiadające i przekazujące emocje. Choć operuje na scenie materią rekwizytów i często bardzo znaczącymi słowami, to przecież – wydaje się – są one jakoś wtórne wobec tej niematerialnej, muzycznej struktury jego prac. Jego wrażliwość nie jest wrażliwością ilustratora czy kopisty. A jeśli ktoś, słuchając orkiestry, umie usłyszeć więcej niż główne melodie, to właśnie w spektaklach Cieplaka odnajdzie ten szczególny rodzaj zachwytu towarzyszącego uwolnieniu od doraźności skojarzeń. Jasne, nie chodzi o zabawę abstrakcją, ale o dzieło, które panuje nad swoimi regułami.

I może właśnie niemal całkowita rezygnacja ze słów (całkowita, jeśli weźmiemy pod uwagę to, co się mówi na żywo) w ostatnim spektaklu Cieplaka sprawia, że muzyczna struktura staje się bardziej dostrzegalna niż w poprzednich pracach. Aktorzy nie mówią zdań, które moglibyśmy streszczać, zaś z ratunkowego pontonu, którym mogłaby być fabuła narodowej epopei, z każdą minutą uchodzi coraz więcej powietrza. Znajdziemy Zosię? Tak, jeśli zgodzimy się, że można ją grać na wiele skrzypiec, a skrzypaczki niekoniecznie muszą być młode i długowłose. Ten spektakl jest trochę jak pierwszy kwartet smyczkowy Góreckiego *uż się zmierzcha, utwór wcale nie ilustracyjny, ale z całym żywiołem opisanym we wstępie do partytury: „psy poszczekują/ konie rżą […]/ Chłopi pokrzykują/ Baby się drą/ Dzieci biegają/ Muzyka rżnie/ RUCH – Zgiełk/ Wszystko to powoli zamiera/ uspokaja się/ Dymy z kominów/ Światła w oknach/ Mgiełka na polach – łąkach/ Anioł Pański z oddali/ SPOKÓJ – Cisza”. U Cieplaka opowieść znajdziemy w jakiś sposób podobną, choć raczej z innym finałem.

Te powracające niczym refren polonezy mają podobną funkcję do walców z Teatru Śmierci czy marszów z May B Maguy Marin: rozproszona, pogubiona grupa ostatkiem sił zbiera się do kolejnego zrywu, a potem do jeszcze kolejnego. Jakby chodziło o dziwny rytuał gwarantujący choć chwilowe poczucie jedności. Nieważne, w jakiej sprawie. Nie wiemy nawet, czy na pewno w słusznej. Ich kontrapunktem są kameralne sceny przebudzenia, zachwycenia światem, śmierci, którym towarzyszy powracająca aria z Wariacji Goldbergowskich – aria jeszcze nie polonezowa, ale też na trzy czwarte. Gdyby fortepian nie milkł, gdyby nie zagłuszały go taneczne musztry lub ujadanie, to przecież też usłyszelibyśmy poloneza (to metrum pierwszej wariacji Bachowskiej). Tylko poloneza nieco innego niż ten z Tadeusza. Poloneza z drugiej strony siatki. Czemu on nie pasuje do tego Soplicowa? I nie jest to oczywiście pytanie o muzykę – raczej gorzka refleksja, że to ogrodzenie, na które rzuca się ujadająca sfora, jest także barierą między dwiema rzeczywistościami, bliskimi i odległymi jednocześnie.

Hejże, na rowery!
Czyli co, to ogrodzenie będzie już zawsze? By w skoku na siatkę i ujadaniu na obcego odnajdywać własną wartość? Zapada nad Soplicowem kolejna noc, jakaś bardziej gorączkowa niż zawsze, może z jaśniejszym niż zwykle księżycem. Skądś dobiegają krzyki, śpiewy, wreszcie słychać z głośników fragmenty Tadeusza. Wśród nich ten, który powtarzano ostatnio wyjątkowo często, że „akt nie będzie miał mocy,/ Wymuszony przez gwałty, ogłoszony w nocy”. Szczekań jakby mniej albo jakby dalsze. Całe towarzystwo wsiada na rowery. Zajad na Soplicę czy na Rykowa? A może na kogoś innego? Koła i dynama w ruch. Rozpoczyna się nocna jazda przez tę pieską wieś. Co z ujadaniem? Co z psami?

Mam przyjaciela, zapalonego cyklistę. Jak nie znajdzie czasu w dzień, to wyrusza na rower nocą. Lampa, choć dobra, oświetla niewiele. A wsie nocą bywają naprawdę ciemne. Oto jego opowieść. Nieraz, zupełnie niespodziewanie, początkowo w oddali rozpoczyna się szczekanie. Najpierw jednego psa, potem kolejnych. Charczenie miesza się z odgłosem skoków na siatki, ale niektóre ujadania słychać coraz lepiej i coraz bliżej – psy potrafią podbiec pod pedały, a ich oddech czuć na kostce. Ale tak długo, jak długo się jedzie, z dobrą prędkością i w stałym rytmie, tak długo pies nie ugryzie, bo skoordynowanie szczekania i gryzienia nie jest takie proste. Trzeba więc jechać. I wreszcie psy odpuszczają. I wreszcie wszystko się uspokaja. Chmury na niebie, spalona żarówka jedynej we wsi latarni. Cisza. Do następnego zrywu. Do następnego szczekania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji