Bond i rosyjska dusza
– Czy na Przypadki Szypowa trafił Pan przez przypadek?
– Właściwie tak. Ale przypadki w sztuce są zwykle najszczęśliwsze. U progu lat 80. adaptacją Mersi, czyli przypadki Szypowa Okudżawy zajęli się dwaj twórcy: poeta Tomasz Burski i scenarzysta filmowy Jacek Kondracki. Prace nad realizacją przerwał stan wojenny. Po ośmiu latach autorzy wrócili do pomysłu. Reżyserem miał być Juliusz Burski, ale jego śmierć w 1991 r. pogrzebała plany ekranizacji. Mnie pokazał ten scenariusz Waldemar Krzystek. Od razu zakochałem się w tym świetnym, żywym tekście Okudżawy. Co z tego wyszło, zobaczymy we wtorek podczas premiery.
– Jaką rolę odgrywa w spektaklu muzyka Okudżawy?
– Nie będzie jej w przedstawieniu. Uznaliśmy, że te piosenki są zbyt hermetyczne. Muzykę napisał dla nas Bartek Straburzyński. Mam nadzieję, że będzie echem twórczości Okudżawy. Czymś między rosyjską melancholią a klimatem Jamesa Bonda, bo Mersi… to przecież historia o agentach.
– Legnicki teatr słynie z przedstawień w oryginalnych wnętrzach. Jak będzie tym razem?
– Zupełnie klasycznie. Tyle że publiczność usiądzie na scenie. Zależy mi na ścisłym kontakcie między widzem a aktorem. Ta sztuka oskarża nas wszystkich. Wszyscy jesteśmy skorumpowani. Polityków posadzę w pierwszym rzędzie, żeby lepiej widzieli.
– W Obywatelu M., sztuce inspirowanej biografią Leszka Millera, też Pan edukował władzę.
– Cha, cha… Dziennikarze lubią wyciągać takie rzeczy. Po prostu chcę mówić o ważnych sprawach. A że przy okazji dostaje się politykom… No cóż, widocznie sobie zasłużyli.