Artykuły

Przestarzały Rigoletto

"Rigoletto" w reż. Gilberta Deflo w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Jacek Hawryluk w Gazecie Wyborczej.

Nowa dyrekcja Teatru Wielkiego - Opery Narodowej położyła kres realizacyjnym eksperymentom, zerwała z teatrem poszukującym, z odświeżaniem repertuaru, z zapraszaniem gwiazd pierwszego formatu

Wznowienie "Rigoletta" Giuseppe Verdiego w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej zaplanowała jeszcze poprzednia dyrekcja z myślą o znakomitej śpiewaczce Aleksandrze Kurzak. Nowa dyrekcja pomysł podtrzymała, zwłaszcza że spektakl został wprowadzony na scenę 10 lat temu przez obecnego dyrektora Janusza Pietkiewicza. Jednak Kurzak partii Gildy nie zaśpiewała, wystąpi za to w "Strasznym dworze" Moniuszki (17 stycznia).

"Rigoletto" stało się kluczowym elementem programu artystycznego Pietkiewicza przejmującego Operę od duetu Treliński - Kord. Opera Narodowa pod rządami Pietkiewicza - i z błogosławieństwem min. Ujazdowskiego - staje się instytucją konwencjonalną, mieszczańsko przyjemną, ma promować klasyczny repertuar i piękny śpiew. Do takiej konformistycznej koncepcji "Rigoletto" przeniesiony z mediolańskiej La Scali pasuje jak ulał. Spektakl w reżyserii Flamanda Gilberto Deflo zachwyca bogactwem, dekoracjami, dzięki którym XVI-wieczna Mantua zostaje odtworzona ze wszystkim detalami. Dwór Księcia tryska feerią barw. "Rigoletto" to widowisko dużego formatu, skonstruowane ze scenograficznym przepychem (Ezio Frigerio) i historycznymi kostiumami (Franca Squarciapino).

I rzeczywiście, oko ma na co popatrzeć, choć zmiany scenografii wymuszają trzy przerwy - pierwszą już po 15 minutach od rozpoczęcia, co całkowicie wybija z rytmu słuchania. Ale koncepcja spektaklu taka właśnie jest - przytłacza rozmachem, sceny tworzą ramy, śpiewacy są dodatkami. I w tym miejscu, niestety, kończy się warszawski "Rigoletto".

By ożywić martwe byty, potrzeba śpiewaków z krwi i kości, takich, którzy udźwignęliby ciężar interpretacji. Tych jednak w Warszawie nie odnalazłem. Turczynka Yelda Kodalli (Gilda) - statyczna, wokalnie zaledwie przeciętna. Urugwajczyk Juan Carlos Valls potwierdził kryzys wśród tenorów - jego Książę pozbawiony charyzmy nie błyszczał, gdy śpiewał "La donna e mobile", nie wierzyłem mu ani na słowo. Mikołaj Zalasiński (Rigoletto) tylko momentami stanął na wysokości zdania. Bez trojga głównych śpiewaków warszawski "Rigoletto" nie ma kręgosłupa, rozpada się, zwłaszcza że prowadzący spektakl Tiziano Severini, włoski dyrygent klasy B, nie dawał od siebie nic poza rutyną sprawnego kapelmistrza.

Mediolański "Rigoletto" z lat 90. szybko się zestarzał. Nie przetrwał próby czasu, choć rozumiem, że w konserwatywnej La Scali wciąż może się podobać. Jako przystawkę w wypełnionym po brzegi atrakcjami sezonie 2006/07 przełknąłbym go zapewne bezboleśnie. Jako danie główne naszej pierwszej sceny operowej pozostawia jednak spore uczucie niedosytu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji