Artykuły

Zawłaszczyć traumę. Instrukcja

Weronika Szczawińska jest w bardzo dobrej formie. I w formie, którą my, widzowie, bardzo dobrze znamy. Wojny, których nie przeżyłam w bydgoskim Teatrze Polskim to znów ten sam spójny i konsekwentny język teatralny, z akcentem padającym na fragment, celowo zdekomponowany i ujęty w cudzysłów (para)naukowego dyskursu. To znana nam struktura dramaturgiczno-inscenizacyjna, organizowana gestem sięgnięcia po strzęp, skrawek, wycinek, poddany następnie próbom skrupulatnej specyfikacji. Wreszcie – „teren badań” ponownie obejmuje temat pamięci i historii, składników warunkujących projekty fantazmatycznych scenariuszy.

Wojnach, których nie przeżyłam reżyserka powołuje do istnienia dziwaczną jednostkę badawczą: Instytut Badań Wojen Nieprzeżytych. Składa się on z czterech departamentów. Szefowie każdego z nich kolejno wykładają widzom przedmiot swoich naukowych działań. Ich praca skupia się, najkrócej mówiąc, wokół istnienia wojny w świadomości osób, których ona bezpośrednio nie dotknęła, które przeżywają ją tylko i wyłącznie za pośrednictwem medialnych przekazów. To szczególnego rodzaju (nie)doświadczenie jest w pracy Instytutu rozbite na kilka odrębnie analizowanych płaszczyzn. „Emocjologia wojenna”, „świadectwa skrupulatne”, „świadectwa niewłaściwe” – ilustrowane przykładami mechanizmy przeżywania wojen (nie)przeżytych mają nam zrekonstruować proces tworzenia się fantazmatycznej przestrzeni, zbudowanej z dowolnie przez nas zawłaszczanych cudzych traum.

Z tej zbiorowej, z powagą prowadzonej „narracji” wyłania się coś na kształt karykaturalnej wariacji na temat postpamięci. Odtwarzane w laboratoryjnych warunkach gesty wyłapywania i przetwarzania wojennych doświadczeń prezentują całą gamę „artefaktów”, które w tym zapośredniczaniu uczestniczą. Czego tu nie ma! Szczawińska i Jakimiak pokazują, że w swoim łaknieniu traumy wyobraźnia swobodnie przekracza granice przestrzenne i czasowe, miesza porządki. Badaczka emocji (Małgorzata Trofimiuk) z poświęceniem odtwarza nasze reakcje na drastyczność wojennej fotografii. Piosenka z refrenem o płaczących na widok martwych dzieci pracownikach ONZ kończy jej wykład o procesie transgresji przechwyconego cierpienia w „fakt autentyczny”. Szydercza aura odkrywczości towarzyszy tezie o dominującym wpływie artystycznej fikcji, filmowej zwłaszcza, na nasze konstruowanie wojennego (nie)przeżycia. Wietnam, Irlandia Północna, Bałkany. Stanley Kubrick, Daniel Day-Lewis, a nawet Angelina Jolie wyciągają do nas pomocną dłoń z pękiem obrazów wspomagających konstruowanie „naszej” traumy. W bydgoskim spektaklu te ściągi z wojny zyskują rangę „świadectw skrupulatnych”. Reprezentantka odpowiedniego departamentu (Marta Malikowska) groteskowo kopiuje postać prostytutki z Full Metal Jacket, co Szczawińska i Jakimiak czynią celną, smutno-śmieszną analizą procesu perfidnego wycinania obrazu z kontekstu. „Żywą bibliotekę” znakomicie dopełnia postać grana przez Sonię Roszczuk. Psychofanka filmowej gwiazdy aranżuje ustawienie, w ramach którego Daniel Day-Lewis ma odpowiedzieć na pytanie o rolę aktora w produkcjach historycznych. „Świadectwom skrupulatnym” towarzyszą „świadectwa niewłaściwe” (Piotr Wawer Jr i Jan Sobolewski), równie przypadkowe.

Te i inne wycinki, strzępy, skrawki układają się w boleśnie żałosną sekwencję, przesyconą sztucznie wyhodowaną empatią. Autorki przekonująco rozrysowują schemat działania wyobraźniowego mechanizmu, a wykłady kolejnych badaczy trafnie go odtwarzają: tu jakiś powidok charytatywnego zrywu (zbiorowa aranżacja piosenki Help Bosnian Now czy wspomnienie koncertu, który Zubin Mehta wykonał wraz z muzykami z Sarajewa w ruinach biblioteki narodowej, zniszczonej podczas wojen jugosłowiańskich), tam próbka wątpliwej komparatystyki (Aleppo – Warszawa), na okrasę demoniczny powiew aktualności (dyskotekowo odśpiewane i zatańczone Welcome to Caliphate).

Każda warstwa spektaklu ma swą własną wewnętrzną rytmikę, bardzo intensywnie wyczuwalną. Jak zwykle u Szczawińskiej, na plan pierwszy wysuwa się ruch i cielesność. Ciała aktorów od początku są silnie „upozowane”, napięte, poddawane przerysowanej, kpiąco ilustratywnej i nadekspresywnej gestykulacji. Ruch jest silnie zespolony ze słowem, ciała łączą się i oddalają w rytm pseudonaukowych wywodów członków Instytutu, choć często odbywa się to także na zasadach jaskrawej nieadekwatności wobec wypowiadanych treści. W przypadku tego spektaklu ta charakterystyczna dla Szczawińskiej metoda budowania scenicznej rzeczywistości podkreśla automatyczny, pozaintelektualny charakter procesu stwarzania wojennego fantazmatu. W dobie nieograniczonego dostępu do informacji strzępy i ścinki cudzej wojny, z których lepimy naszą własną, nie są świadomie wybierane. Już ich nie musimy wyszukiwać, napływają same, wartkim, głębokim strumieniem, a zostają przy nas te najsilniejsze. Które to? To już kwestia indywidualna.

Ekwilibrystyka aktorów Szczawińskiej odbywa się w biało-szarej, sterylnej przestrzeni projektu Daniela Malone, wszelki ruch jest z nią ściśle skorelowany. Sporych rozmiarów ruchome bryły geometryczne bardzo często są blisko ciała, aktorzy przywierają do nich, ocierają się o nie. Martwa materia wciska się w żywą i na odwrót, tworząc sztuczno-organiczną rzeczywistość, zapełnioną dziwacznymi ludzko-nieludzkimi hybrydami. Ale ta kompozycja jest też po części materialnym odpowiednikiem struktury (nie)przeżytej wojny, która łączy realność z fikcją, miesza żywe z martwym, sztucznym. Z kolei przenikającą spektakl ideę fragmentaryzacji i katalogowania danego tematu widzimy w projekcie kostiumów, identycznych dla całego aktorskiego zespołu. Starannie odprasowane białe fartuchy, takież spodnie, pielęgniarskie chodaki i czarne krawaty tworzą wrażenie modelowości i porządku. Zakłócają je kolorowe skrawki wszyte w śnieżnobiałe fartuchy. Fragmenty tkaniny imitujące dowcipnie, bo zbyt kolorowo, wzór militarnego kamuflażu. Materialny ekwiwalent wojennych strzępów, które wychwytujemy z telewizji, radia, a przede wszystkim z Internetu.

Klamra, która zwiera treść spektaklu Szczawińskiej, zbudowana jest na zasadzie opozycji. Na początku przedstawienia jesteśmy atakowani przenikliwymi dźwiękami (intrygujące drone Krzysztofa Kaliskiego), w finale ostatni reprezentant Instytutu hipnotyzuje nas opisem „idealnego poranka” – światła przygasają powoli, a wyciszany stopniowo głos aktora kontempluje nad wojenną „narracją” (w tej roli znakomity Maciej Pesta). Ta klamra celnie oddaje dynamikę narodzin i śmierci (nie)przeżytej wojny od inicjalnej histerii po finałowe ziewnięcie, gdy nasza ekscytacja opada, bo zlepek obrazów i dźwięków wyczerpuje się, dezaktualizuje. Nudzi nas.

Cisza, ciemność. Czas na kolejną wojnę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji