Artykuły

Miłość w Tarnowie

Miałam w ostatnich dniach okazję obejrzeć trzy przedstawienia — bardzo różne i bardzo podobne zarazem. Z jednego kręgu sztuki inscenizacyjnej: spektakle integrujące scenę, czy raczej miejsca akcji scenicznej z widownią. Spektakle bardzo nowoczesne w formie, bardzo nietypowe i bardzo ciekawe. Oto one: Nadobnisie i koczkodany Witkacego w kantorowskim teatrze „Cricot 2” — w Krzysztoforskiej piwnicy, Ubu król Jarry’ego, przedstawienie dyplomowe PWST w reżyserii prof. Jerzego Jarockiego i oprawie plastycznej Kazimierza Wiśniaka — w salce przy ul. Warszawskiej (przedstawienie stanowiące bez wątpienia najwybitniejsze wydarzenie naszego sezonu teatralnego — obok wielkiej inscenizacji Dziadów) i Miłość w Wenecji włoskiego anonima z XVI w. spektakl przyrządzony przez młodego reżysera — Włocha Giovanniego Pampiglione w małej sali Teatru im. Solskiego w Tarnowie.

O przedstawieniach dyplomowych naszej uczelni teatralnej miałam już niejednokrotnie możność pisać jako o wybitnych osiągnięciach artystycznych. Szokujący może nieco „teatr niemożliwy” Kantora, reprezentujący arcyciekawą robotę teatralną i — wbrew pozorom — intelektualną, też ma już wyrobioną markę. Natomiast tarnowska Miłość w Wenecji stanowi prawdziwe zaskoczenie. Tego typu inscenizacji Teatr im. Solskiego dotąd nie pamięta. Nowy spektakl raz jeszcze dowodzi, na jak ciekawej drodze rozwoju znajduje się w tej chwili ta placówka, jak wiele można jeszcze po niej oczekiwać.

Już sama pozycja repertuarowa jest wydarzeniem: prapremiera światowa — po włoskiej ojczyźnie — anonimowego utworu XVI-wiecznego Wenecjanka (granego tu jako Miłość w Wenecji), specjalnie tłumaczonego dla tarnowskiego teatru przez Jerzego Adamskiego. Tłumaczonego pomysłowo, bo w stylizacji, nie — jak należałoby się spodziewać — na staropolszczyznę, lecz na żywy, codzienny, dzisiejszy język, naszpikowany potocznymi wyrażeniami młodzieżowej gwary.

Włoska krotochwila nieznanego autora to zabawny obraz przygód miłosnych młodego cudzoziemca, goszczącego w Wenecji, której dwie nadobne mieszkanki zapałały doń nagłą namiętnością, Rozpasanie zmysłowe (chuć — jakby powiedział Przybyszewski) obok wzniosłych słów, a miejscami nawet nutki poezji; rubaszność obok finezyjnego dowcipu i farsowości typu commedia dell’arte, której Miłość w Wenecji jest jakby zapowiedzią. Skrzyżowanie boccaciowskiego DekameronaŻywotami pań swawolnych; jurności włoskiego renesansu z lekkością klasycznego esprit francuskiego, a zarazem przebłyskami rodzimego humoru spod znaku rejowskich fraszek.

Materiał do roboty teatralnej równie ciekawy, co trudny, zmuszający inscenizatorów do balansowania wśród zasadzek grubiaństwa, wulgarności, czy wręcz pornografii. Tarnowscy realizatorzy Miłości wyszli z zasadzek owych obronną ręką. Stworzyli spektakl lekki, zabawny, ani przez moment — mimo mocnych słów i odważnych sytuacji — nie przekraczający granicy przyzwoitości, kultury, dobrego humoru i dobrego smaku. Zasługa to przede wszystkim reżysera: debiutującego i na tarnowskiej scenie, absolwenta warszawskiego wydziału reżyserii, młodego Włocha, Giovanniego Pampiglione. (On również, rzecz jasna, „odkrył" utwór dla polskiej sceny.) Gdyby jeszcze nie usiłował w tej scenicznej zabawię szukać moralnego usprawiedliwienia dla bohaterek sztuki, których tyrady miłosne traktuje zbyt poważnie — spektakl byłby w pełni jednolity, wyrównany aktorsko; wyśmienity.

Świetny jest mimo tego. Pełen zaskakujących pomysłów scenicznych i peicznych (muzyka: Zygmunt Konieczny, gra na skrzypcach: Walenty Kwapniewski). Inscenizację wspierają aktorzy. Tu przede wszystkim ciepłe słowo pod adresem młodego wykonawcy głównej roli: cudzoziemca Jula — Krzysztofa Stroińskiego (pamiętnego Ksawcia z tarnowskiego Turonia), który w Miłości w Wenecji wykazał równą dozę scenicznej kultury i dowcipu, co instynktu, a może, już wyrobienia aktorskiego w finezji gestu, mimiki, modulacji głosu. Urocza to rola, pozwalająca młodemu aktorowi rokować piękną sceniczną karierę. (Niestety, opuszcza on już w nowym sezonie Tarnów.)

Sekundują młodemu aktorowi starsi koledzy. Wiesław Tomaszewski jako gondolier Bernardus jest arcyzabawny, naturalny w swej rubaszności, bez cienią szarży. Bardzo ciekawie wywiązują się ze swych ról aranżerek miłosnej zabawy Janina Bulawianka i Lidia Holik-Gubernat, która powagą swej twarzy przydaje pikanterii „amoralnym" scenom. Dwie Wenecjanki (Jadwiga Lesiak i Elżbieta Eysymont), jako się rzekło, zbyt zasadniczo potraktowały swe role, które — choć same w sobie poprowadzone interesująco — odbiegały wyraźnie od całości nastroju przedstawienia.

Nie zmienia to jednak stwierdzenia wstępnego, że tarnowska Miłość w Wenecji jest spektaklem ciekawym, zabawnym i dobrze by było, gdyby obejrzeć go mogli również widzowie krakowscy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji