Artykuły

Podstępna sztuka czytania

W czytaniu sztuka ta w wielu miejscach wydawała mi się odpychająca, jednakże potem „w dotknięciu”, w teatrze wrażenie to zupełnie się zatarło, zdania fruwały nieomalże bez wagi, trudno więc pajęczynkę uważać za odpychającą. Wszystko razem dzieje się o sto mil od wszelkiej moralności — łącznie z ową łaciną przy końcu przedstawienia, choć łacina kościelna w tej chwili wszędzie na święcie jest prawie równie dobrze widziana jak i u nas. Sztuka zaczyna się o drugiej nad ranem i trwa do świtu. Zarówno para gospodarzy: Marta, córka szefa i właściciela uniwersytetu w Nowej Kartaginie — jesteśmy w Ameryce — oraz George, jej mąż, wykładowca historii, nawet nie kierownik katedry, jak i Nick, młody biolog, który świeżo zjechał, oraz jego żona, są po iluś tam godzinach picia. George to, jak mówiono od Wieków, człowiek nieudany, sfrustrowany, jak mówimy dzisiaj. Upatrzony kiedyś przez Martę, a potem przez teścia, na sukcesora uczelni, okazał się fupą. Czy okazał się nią w łóżku, czy w kontaktach z ludźmi — na ten temat nie warto tracić słów. Są dwadzieścia trzy lata po ślubie, Marta powinna mieć dobrą pięćdziesiątkę, choć mam wrażenie, że Albee nie bardzo wie, co to dwadzieścia trzy; lata pożycia małżeńskiego i co to pięćdziesięcioletnia kobieta. Na szczęście nie jest drobiazgowy, raczej dosyć śmieciarski, pozwala swoim parkom mówić to, co im ślina na język przyniesie, dzięki czemu właśnie sztuka żyje i to żyje swobodnie i lekko. Zezwala Marcie i Georgeowi na ich własny małżeński slang, który to połyka, to mąci prawdę, lecz na szczęście nie chodzi Albeemu o pedantyczną prawdę. Nie jest więc drobiazgowy, zaś pedant szukający jednoznaczności i prawdy musi, tę sztukę utopić w ciemnościach, zasapawszy się wpierw w niewłaściwych akcentach, jak to się niestety dzieje w Teatrze Współczesnym. Zdaje mi się, iż do końca prawda winna pozostać zakamuflowana w slangu, w szyfrze, w zabawie, w nastroju. Nie powinno się jej szukać z zewnątrz, powinna ona wytrysnąć z tych dwóch, trzech godzin przed- świtem, które odciskają się na wszystkim, co się dzieje, zanurzonych y alkoholu i w sexie. Spod tej prawdy nocy i tak prześwituje historia dwudziestu trzech lat nieudanego czy udanego małżeństwa; Marta i George są parą zbyt pospolitą, aby swej zabawie mogli nadać większy czy wyższy wymiar, ich mit żywi się prawie wyłącznie kawałkami ich i biografii małżeńskiej. Całe to nocne; przyjęcie, cały ten nocnik urządzony jest w tym jednym celu, aby pary mogły się skrzyżować. Łatwo się domyślić, iż podobne nocniki od lat są piorunochronem tego małżeństwa, iż po takiej nocy Marta przez kilka przynajmniej tygodni ma zajęte to wczesnowieczorne godziny, ma o czym myśleć, kiedy zasypia i kiedy się budzi, że staje się nawet lepszą żoną. Domyślamy się, iż tylko dzięki podobnym przyjęciom tych dwoje dotąd jeszcze się nie pozabijało, rogi są cementem tego związku. Łatwo się domyślić, iż nocniki mają swoją tradycję w tym domu, mają; swój rytuał, na początku (i na końcu) małżeństwo zwartym frontem staje przeciwko drugiej parze, którą zamierza połknąć, ośmiesza ją w; języku zrozumiałym tylko dla nich, być, nawet może, iż dopiero czując zapach świeżego mięsa Marta i George wydobywają swój szyfr, którym ponad głowami przekazują sobie wiadomości o stanie bitwy, zaś na co dzień język ten spoczywa sobie głęboko ukryty. Sztuka toczy się więc w żargonie nocy, sexu, alkoholu, wzmożonego, a nawet wyłącznego zainteresowania dolnymi częściami ciała — synkiem, który może tu mieć jeden jedyny sens i oznacza to, czego brak unieszczęśliwia, jak mówi Freud, małe dziewczynki, a także — co wiemy sami — duże, dziewczynki; znajdujemy się w chorobliwie psychoanalizującej się Ameryce. Branie synka dosłownie zmieniło całkowicie sztukę, zmusiło aktorów do fałszywych akcentów, zaś publiczność śmiejącą się z początku do całkowitego zacichania pod koniec, kiedy nagle przestała rozumieć, czego się od niej chce. Nie przyznając się, iż nic nie rozumie, cicho żuła swoje mydło.

Ponieważ sztuce potrzeba usprawiedliwienia i kulminanty, pod koniec nocy George oznajmi swojej lżonej i lżącej małżonce, iż się Ich synek właśnie zabił.

Marta: Nie, nie, on żyje, on żyje.

George: On nie żyje, kyrie eleison. Christe eleison. Kyrie eleison.

Marta: Nie możesz, nie możesz o tym decydować.

Nick: On niczego nie zdecydował,
proszę panu To, nie zależy ód niego. On nie ma wpływu na…

Honey: Nie, kochanie, nie.

George: To prawda, Marto, nie jestem Bogiem. Nie jestem Bogiem. Nie ode mnie Zależy życie i śmierć.

Marta: Nie możesz go zabić. Nie możesz mu kazać umrzeć.

Do końca trwa, więc ta zabawa, prowadzona szyfrem jasnym tylko dla Marty i George’a. Druga para domyśla się, w czym rzecz, ale tylko na chwilę. Synek to nie tylko synek, to także sam George (w podobnych momentach Freud mawiał — ja nie odpowiadam za naturę, ja ją tylko tłumaczę. Sfrustrowany George, poniżony George od dawna wie, że nie ma po co żyć. Kto się boi Virginii Woolf? – musi być częstym zawołaniem w tym domu. (Wirginia Woolf popełniła samobójstwo). Być może również dzisiejszej nocy George się tylko odgraża? Kto wie, może przeżyje swoją Martę, choć to wątpliwe, Amerykanki żyją dłużej aniżeli ich mężowie, wszędzie, zdaje się, kobiety żyją dłużej, żyją bardziej w zgodzie z naturą, ale dzisiejszej nocy Marta boi się i dwukrotnie odpowiada:

Ja, ja się boję Wirginii Woolf…

Jako synek, George jest łatwy do zastąpienia, ale nie jako George, dzięki temu właśnie ich związek trwa dotąd. Przy swym niedołężnym mężu Marta może urządzać swoje nocniki, jej rozpuście, jeśli wolno użyć tego słowa, mąż da je szyld, płaci za nią, rozpusta musi być skierowana przeciwko komuś. Teraz Marta znów rozwarte, iż ten niedołężny. George jakikolwiek jest, stanowi jej rację bytu, że nie ma innej, że ona, jak większość ludzi; znaleźć ją może tylko w drugim człowieku w tym zresztą tkwi tajemnica małżeństwa. Tknięta lękiem i wypowiada więc to jedyne bodaj zdanie w całej sztuce — serio:

— Ja, ja się boję Wirginii Woolf.

Kawałek pijackiej nocy w swym kacu i czkawce odfotografowany nieledwie, tylko tyle. Ale pod tą zabawą jakkolwiek bez akcentu, co dobrze świadczy o Albeem, czuje się rozpacz i rozkład. Zabawa nie jest zbyt koronkowa, jest nawet płaską i trywialna. Jednakże właściwie odczytana jest to zabawa z własną i współczesną prawdą i ona to tłumaczy „dzikie” powodzenie tej sztuki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji