Artykuły

Niewspółczesne „Karykatury”

Stulecie Młodej Polski i stulecie napisania przez Jana Augusta Kisielewskigo Karykatur stały się dla Teatru im. Wilama Horzycy pretekstem do wystawienia tego dramatu. Jubileusz moderny uhonorowano zresztą w Toruniu szerzej, bo realizacją aż trzech sztuk. W ubiegłym sezonie tamtejsza publiczność obejrzała już Klątwę Stanisława Wyspiańskiego, a przed nią jeszcze Wesele, którym dyrektor Krystyna Meissner żegnać się będzie z Grodem Kopernika przed swym wyjazdem do Krakowa.

O ile Wyspiański w istocie oparł się działaniu czasu, o tyle Kisielewski, choć w swojej epoce laureat licznych nagród — dziś zdaje się mocno zwietrzały i zainteresować może już chyba tylko studentów czy absolwentów polonistyki.

Podejmujące problem buntu młodych, konfliktu moralnego artysty, konfrontujące etykę mieszczańską z ludową są Karykatury krytyką teatralnych frazesów i póz cyganerii, reżyserowania życia na wzór literackiej tragedii. Dzisiejsi artyści funkcjonują zupełnie inaczej, inne mają problemy i ideały, podobnie jak młode panny czy ich nowobogaccy rodzice. Jakiegokolwiek tu więc do współczesności odniesienia brak.

Oczywiście konstrukcja dramatu i struktura postaci — są bez zarzutu, tyle że idea, której służyły, dziś już nikogo nie wzruszy, a nie jest to też znowu rzecz tak wysoce artystyczna, by pokazywać ją dla samej formy.

Młoda reżyserka Iwona Kempa zrobiła, co w jej mocy, aby dramat ożywić. Sceny Zosi z matką, z Migdałem, a także i fragment jednej sceny w Walentową przedstawiła w postaci sennej projekcji, usytuowanej bezpośrednio przed sceną wizyty pana Borkowskiego w mieszkaniu Relskiego, a więc tą, która zadecydowała o Zosinym rozstaniu z Antonim. Nie tylko, aby uniknąć przerw, na czas zmiany dekoracji, reżyserka powołała do istnienia rozgrywane w tle obrazy z kawiarni artystycznej; nadały one przedstawieniu, podobnie jak cytowane od czasu do czasu didaskalia, z lekka kabaretowego klimatu, przywołując barwy fin de siecle’u. Piosenki ożywiły nieco spektakl, a wszystko razem przypomniało, że Kisielewski był twórcą Zielonego balonika.

Jedne głębokie psychologicznie, uwikłane w konflikty, stojące wobec konieczności wyboru, inne z góry niejako określone jako komiczne — postaci dramatu stanowią dobre tworzywo dla aktorów. W pełni możliwości dramatycznego materiału wykorzystuje na pewno młodziutka Monika Jakowczuk bardzo naturalnie, prostymi środkami kreśląc postać Zosi. Nie dorównuje jej zupełnie poziomem gry Paweł Kowalski w roli Antoniego Relskiego. Zwłaszcza na początku razi sztucznością. Znakomicie prezentują się za to Zofia Melechówna i Włodzimierz Maciudziński — w rolach państwa Borkowskich. Oboje wyjątkowo dobrze potrafiący zachować umiar w wygrywaniu komizmu czy groteskowości postaci, nie wymuszają śmiechu, a przywołują go jakby mimo woli. Niestety nie można tego powiedzieć o ich scenicznych córkach — Agnieszce Wawrzkiewicz (Stefania) i Jolancie Tesce (Laura), które jakby zasugerowane tytułem dramatu — ostro przerysowują prezentowane sylwetki. To, co robi Jolanta Teska, śmiało już można nazwać szarżą. Jest natomiast w tej inscenizacji kilka niezłych epizodów, m.in. Matka — Wandy Ślęzak, czy Walentowa — Anny Romanowicz-Kozaneckiej.

Interesującą nawet nazwałabym scenografię Tomasza Polasika, zwłaszcza w realizacji dwóch planów gry, gdyby nie nadmierna skromność i umowna niemalże ciasnota saloniku państwa Borkowskich (mniejszego od zamieszkiwanej przez Relskiego izby na poddaszu). Rozgrywane tam sceny wyglądały prawie jak „teatr przy stoliku”.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji