Artykuły

Okrutny świat śmiechu naddzieci

Państwowy Teatr Satyry „Maszkaron” w Krakowie dał 30 października przedstawienie Rogera Vltraea Wiktor albo dzieci u władzy według scenariusza Jeana Anouilha (przekład Zygmunta Szymańskiego). Jest to wybitne przedstawienie, którego sukces leży już w samym wyborze repertuarowym. Vitrac jest pisarzem o szczególnym znaczeniu w literaturze francuskiej. Wiktor miał 2 przedstawienia w 1928 i 1947 r. — oba zakończyły się klęską. Dopiero 34 lata później Anouilh wystawił tę rzecz z wielkim sukcesem. Mówi się wyraźnie, że Olśniewająca sztuka, która łączy głęboką satyrą z przerażeniem nie tylko mieszczucha, lęk przed żądaniem naddzieci z całą masą upadłości burżuazji mogła zyskać sukces dopiero wtedy, gdy sytuacja po II wojnie światowej zbliżała się ku ich „wielkiej stabilizacji”. Nie przepadam za Królem Ubu, a w tekstach Vitraca (który był przecież związany tak istotnie z teatrem Alfred Jarry, założonym właśnie przez niego wespół z Antoninem Artaud) jest tyle szczegółów, przykładów sytuacji oskarżycielskiej wymowy w odniesieniu do tych klas, które już nic nie miały do powiedzenia, że rzeczywiście mogli się współcześni, właśnie surrealiści wyrzec swojego kompana. Nastąpiło to wtedy, gdy powstała jego sztuka Wiktor albo dzieci u władzy. Potem powstały pod piórem tego pisarza Atak na Trafalgar (1934), Tandeciarz (1936), Wilkołak (1939), Szabla mojego ojca (1951). Nie dziwią się tym wyrzekającym się Vitraca wielkim postaciom literatury francuskiej: one właśnie jakby uległy powierzchownemu odczytaniu znaków, szczegółom obyczajowym. „Maszkaron” wybierając Wiktora musiał się liczyć z tym niebezpieczeństwem złego odczytania zarówno przez zespół, jak i widzów tej przerażająco smutnej, głęboko satyrycznej opowieści. Jeśliby na przykład reżyser poszedł w kierunku wyłącznie odczytania naturalistycznego, realistycznego historii zdrad małżeńskich i nadmiernej pewności siebie szczeniaka i smarkuli, która podgląda migdalącą się mamusię, diabli by wzięli całą wymowę, również symboliczną, sztuki. Z drugiej strony gdyby reżyser poszedł wyłącznie w kierunku symbolu i każdemu działaniu scenicznemu nadał ten właśnie wymiar — obserwacje obyczajowe, warstwa fabularna, która rozwija intrygę sceniczną, rozmazałaby się. Otóż słoweński reżyser, zaangażowany do „Maszkarona” dla realizacji Wiktora, Zarko Petan odniósł całkowite zwycięstwo, ponieważ nie uległ ani jednej, ani drugiej tendencji. Narzucił aktorom z jednej strony dyscyplinę w realizacji każdej sceny, dyscyplinę właśnie realistyczną, ale wizja przerażających prawdą sytuacji z włączeniem symbolicznych wizji wisielca, ze wspaniałą sceną końcową, kiedy trzy śmierci — Wiktora i jego rodziców — uprzytamniają nam głębię tego oskarżenia o bezwład moralny — robi swoje. To znaczy spektakl jest spójny. Dzieje się w dekoracjach z epoki, aktorzy poruszają się dość swobodnie w kostiumach —- ubraniach sprzed I wojny światowej, wnętrze dostosowane jest do naszych wyobrażeń o przełomie wieku XIX i XX, o początku naszego wieku. Niekłamana to zasługa Katarzyny Żygulskiej.

Sztuka zastała bardzo dobrze obsadzona. Na pierwszy plan wysuwają się tutaj Jerzy Pal, Józef Harasiewicz, Grażyna Skotnicka. Małgorzata Markiewicz, Andrzej Fryga i Izabella Lipka. Pal ma doskonałe warunki dla kreowania akurat postaci chłopca, którego świadomość i nadwrażliwość, bezczelność i inteligencja stanowią jakby napęd całej intrygi. Aktor jest bardzo skupiony, nie pozwala sobie na żadne sztuczki, o które tak łatwo w rolach korespondujących w sposób oczywisty właśnie z surrealizmem. Charles Paumelle (Harasiewicz) to w wydaniu „Maszkarona” i Pętana postać najdojrzalsza scenicznie. Ten świetny aktor dostrzegł w kreowanej przez siebie postaci nie tylko wariactwa, miłostki, sybarytyzm. ale również jakby głębszy sens tego dziwnego bytu, który doprowadza do czynów samobójczych. Drastyczna scena łóżkowa, ordynarna kłótnia małżeńska, w której Emilia (Skotnicka) gra znakomicie scenę katowania swego męża, jest obrazem zemsty, która żadnego ujścia poza wyzwiskiem i mordobiciem znaleźć nie może. Ester Małgorzaty Markiewicz to postać jakby z porcelany, która w zderzeniu z rzeczywistością okazuje się być silną pięścią. Proszę mnie dobrze zrozumieć: aktorka miała trudną rolę przedwcześnie dojrzalej smarkuli. To ona właśnie uprzytamnia Wiktorowi, co jej mamusia wyrabia z jego tatusiem. I w tych scenach nie dopuszczono się żadnej wulgarności, mimo że wszystko to jest dość frywolne. Antoine (Fryga) i Teresa (Lipka) stanowili parę bardzo wyrazistą, interesującą, mimo że tekst scenariusza wyraźnie prawie natychmiast ich rozdziela. Rozbuchana kobieta, która już dawno pożegnała się ze swoim zwariowanym mężem. Wrzaskliwa kokieteria Teresy (tu środki aktorskie Izabelli Lipki, bardzo bogate, pozwoliły na przedstawianie ostrych konturów osoby) i somnambuliczny taniec przyszłego samobójcy. Z tą parą doskonale korespondował Krzysztof Kursa w roli generała Lonsegur: destruktywny starzec, wrzaskliwy patriota, pokrzykujący o zwycięstwach, które były klęskami. Z całym tym bagażem trafił prosto w objęcia odchodzącego od zmysłów Antoina. Rola służącej Lili w wykonaniu Renaty Nowickiej-Mastek przechylała się raczej w kierunku realistycznego rozwiązania intrygi.

Postać Idy Mortemart ciekawie zbudowała Alicja Kubaszewska, która miała piekielnie trudne zadanie: ukazać zjawą, przeznaczenie, przyszli śmierć i dolegliwość naturalną, „głośno demonstrowaną” przez głośniki. Miało być to głupie, przerażające śmieszne — i takie było. Małą rolę doktora zagrał z dużą sprawności! Andrzej Nowakowski.

Muzyka Andrzeja Radnieckiego w charakterze symboliczno-realistycznym (tak, dosłownie tak!) podkreślała niesamowitość niektórych scen lub ich śmierdzący banał.

W pierwszej części przedstawienia Wiktor albo dzieci u władzy aktorzy podczas premiery grali jakby trochę za wolno; w części I wszystko zyskało na tempie. I tak to trzeba grać — kwestia powinni wchodzić w następną kwestię, wywoływać ją, wszystko powinno następować — tak jak w II części — właśnie w tempie lawinowym. Dzięki temu przerażająca wymowa tekstu Vitraca-Anouilha zyskuje głębszy wymiar. O to przecież idzie „Maszkaron” podjął się zadania bardzo poważnego i powiem szczerze, że ta satyra, ta krytyka, to oskarżenie, które wciąga nas w krąg życia i śmierci, zakłamania i odpowiedzialności ma w sobie coś wiecznego, ponadczasowego. Człowiek jest zdumiewającym źródłem życia i samozniszczenia. Postacie ginące na scenie jakby zabierały ze sobą nie tylko tajemnice swej śmierci lecz również odsłaniały tajemnice życia. W tym miejscu wyda je mi się nawet, że Vitrac jest prawdziwym moralistą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji