Artykuły

I po grze

"Gra na zwłokę" w reż. Lecha Raczaka w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.

"Gra na zwłokę" według prozy Janusza Andermana w opracowaniu scenicznym Lecha Raczaka [na zdjęciu] jest dowodem, że legenda dodana do legendy może się okazać wydmuszką. Powieść Andermana przez 30 lat posiwiała, zresztą podobnych obrazów zmierzchającego realnego socjalizmu było w polskiej literaturze więcej i większość z nich okazuje się tzw. dziełem etapowym. Dziś, wyzbyta kontekstu, a zarazem wystawiona na scenie w poetyce postkontestacyjnej, nawiązującej do czasów potęgi Teatru Ósmego Dnia, którego Raczak był współtwórcą, w dwójnasób okazuje swoją przejściowość. Jako opowieść uniwersalna jest bowiem zbyt wątła, aby równać się z wielkimi pierwowzorami (jak np. "Ulisses" Joyce'a), jako świadectwo czasu zbyt krucha, aby złożyć się na obraz czasu przeszłego. Z jednej strony, obarczona etapowością, z drugiej strony - bezradna wobec dzisiejszej rzeczywistości, która w nie mniej dramatyczny sposób zachęca młodych bohaterów do gry na zwłokę, na przeczekanie lub do ucieczki z kraju. Raczak realizuje utwór metodą epizodów, które jednak rozsypują się w amorficzny kształt, nie dając ani obrazu czasu przeszłego, ani dzisiejszego, tylko co najwyżej w paru wypadkach stwarzają aktorom okazję do zagrania etiud. Skorzystał z tego zwłaszcza niezawodny Stanisław Brudny, który w epizodzie o chłopskim mędrku-poprawiaczu Einsteina osiągnął szczyt charakterystyczności i krystalicznego komizmu. Reszta jest zmyśleniem, szamotaniną sceniczną, która ani widzom, ani aktorom nie wychodzi na dobre. Szkoda było tę powieść tak rozebrać do naga i zobaczyć, że pod kostiumem niewiele zostaje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji