Artykuły

Wesele... Cherubina

"Wesele Figara" w reż. Wojciecha Walasika w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Michał Lenarciński w Dzienniku Łódzkim.

Agnieszka Makówka, odtwórczyni roli Cherubina, zdominowała premierowe przedstawienie Mozartowskiego "Wesela Figara", które w sobotę pokazał Teatr Wielki w Łodzi.

Stało się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, Makówka nienagannie, a przy tym przepięknie, zaśpiewała swoją partię. Nawet na moment nie zapomniała o mozartowskim stylu, głos prowadząc z ogromną szlachetnością i elegancją, ale i z temperamentem. Po drugie - stworzyła świetną kreację aktorską: była uwodzicielskim i bystrym młodzieńcem, a jednocześnie gapowatym i nieśmiałym paziem.

Sukces śpiewaczki ma tym większą wartość, że zrodził się w przedstawieniu pozbawionym przewodniej myśli. Wojciech Walasik, debiutujący na operowej scenie jako reżyser, nie znalazł (albo znalazł i nie umiał pokazać, co w sumie na jedno wychodzi) w operze Mozarta niczego zajmującego. Bo jego "Wesele Figara" nie jest ani o owym szalonym dniu, ani o relacjach damsko-męskich. Nie jest też wypowiedzią polityczną w rozumieniu krytyki panującego ustroju bądź skorumpowanych sądów.

Czym jest zatem? Bieganiną służącą rozrywce, zbiorem bezrefleksyjnych scen, w których co prawda tlą się pomysły, ale nie mają siły zabłysnąć. Najbardziej smutne jest to w finale, gdy partytura Mozarta osiąga stan idealnej harmonii, stając się genialnym hymnem na cześć miłości. Wojciech Walasik nie odwdzięczył się dyrektorowi Kazimierzowi Kowalskiemu za daną mu możliwość debiutu i postawienie do dyspozycji najlepszych z możliwych wykonawców.

Pozbawieni nadrzędnej koncepcji reżyserskiej artyści próbowali ratować się niejako na własną rękę. Nie wszyscy z dobrym skutkiem. Dorocie Wójcik, na przykład, w stworzeniu postaci starzejącej się Hrabiny wyraźnie przeszkadzały kłopoty wynikłe z niedostatecznego pamięciowego opanowania partii. Niekorzystna charakteryzacja, niepotrzebnie postarzająca wykonawczynię, też nie pomagała.

Joanna Woś, która miała śpiewać Zuzannę, nie wystąpiła z powodu choroby. Godnie zastąpiła primadonnę Małgorzata Kulińska, prezentując dojrzałe aktorstwo i wokalną dyscyplinę. Jej Zuzanna to dziewczyna jak ognik, pełna wdzięku i dowcipu. Kulińska kolejny raz potwierdziła swoje możliwości (imponujące prowadzenie głosu niezależnie od wysokości dźwięku), ale pokazała też, że po Bizecie (Frasąuita w "Carmen") i Kalmanie (tytułowa "Księżniczka czardasza") nie da się śpiewać Mozarta "bezkarnie".

Bez zastrzeżeń, ale też i bez aktorskich rewelacji, prezentowali się dobrze śpiewający: Piotr Miciński (Figaro) i Andrzej Niemierowicz (Hrabia, w pudrowanej peruce i z wąsami?!). Urocza w niewielkiej partii Barbariny była pełna wdzięku i ładnie śpiewająca Patrycja Krzeszowska.

Na scenę reżyser wprowadził też postaci spoza libretta: Arlekina i Kolombinę (Kamil Chmielecki i Beata Brożek). Po co - tego nie powiedział. Rymującym się z parą Pierrotem był dyrygujący orkiestrą Andrzej Straszyński. Jego smutek - począwszy od uwertury - zbyt często dominował nad blaskiem muzyki Mozarta. A szkoda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji