Artykuły

A Mickiewicza nie chlastać, bo nie trza, aby swięty był

Michał Zadara chce nam pomóc otrząsnąć się  z tego, co wiemy o Dziadach. Bo sprawa z polskością nie ogranicz się do powtarzania w kółko tych samych blędów.

Minęło 150 lat, odkąd są na scenie (jeśli za pierwszą inscenizację Dziadów uznać operowe Widma Moniuszki na podstawie ich II części, a nie krakowską inscenizację Wyspiańskiego z 1901 r.), ale dziś TO wydarzy się po raz pierwszy. Dziady Mickiewicza zostaną zagrane — albo odprawione, jesli ktoś ma ochotę wciąż widzieć w nich narodową mszę — w całości. I, II, III, IV, Ustęp, dedykacje — wszystko. Jaki to ma sens, poza próbą wytrzymałości widzów, którzy zdecydują się na udział w kilkunastogodzinnym widowisku?

Przecież zawsze cięto Dziady. Zdarzały się inscenizacje i byli inscenizatorzy, którzy robili to na potęgę, czasam wykreślając więcej niż połowę tekstu. Barbarzyńcy? No to podajmy ich nazwiska: Wyspiański, Schiller, Grotowski, Grzegorzewski. Ci, którzy mieli okazję widzieć Holoubka jako Gustawa/Konrada w legendarnej inscenizacji Kazimierza Dejmka z 1967 r., słyszeli całość tekstu Wielkiej Improwizacji. Ale wcale nie było to niezbędne, żeby zmienić historię. Jak pisze Zbigniew Majchrowski w świetnej Celi Konrada, Swinarski nie tylko ciął, ale też na swój sposób retuszował Mickiewicza. A i tak powstało arcydzieło. 

Można by postawić sprawę jeszcze radykalniej: w gruncie rzeczy, żeby odprawić Dziady, wcale nie potrzebujemy tekstu Mickiewicza. Nie chodzi mi wcale o to, żeby „wracać do korzeni", wędrować nocą na cmentarze i rekonstruowac zaduszkowe obrzędy z białoruskich wsi, które Mickiewicz przetworzył w „etnograficzny apokryf", a potem uczynil rdzeniem swojego arcydramatu. Chodzi mi o to, że Dziady zawsze były czymś więcej niż dramatem.

Mój ulubiony przykład to Król-Duch Słowackiego. Jego próba stworzenia wielkiej epopei narodowej, w której zostałoby objaśnione wszystko, co się nam, Polakom, przydarzyło. Ale Słowacki pojął w pewnym momencie, że się zagalopował. Że powinien swoim czytelnikom pomóc zrozumieć sens tego, co pisał. Włożyć to „wszystko w jakieś czytelne dla nich ramy. Wybrał rzecz jasna Dziady. Zaczał pisać szkice scen, które później badacze nazywali interludiami dramatycznymi do Króla-Ducha. Niektóre przypominają gawędy przy ognisku, inne — wielkie narodowe święta, w czasie których natchnieni mówcy w wielkich platform recytują narodowi objawiony tekst o jego historii. Inne miały w sobie coś z kultów opętania. Zawsze jest to jednak jakaś forma dziadów, literackiego obrzędu, w trakcie którego czci się pamięć narodu. Słowacki nie miał żadnych wątpliwości, że to właśnie Dziady są „naturalnym scenariuszem", który służy Polakom do opowiadania historii narodzin ich własnej tożsamości. Są tej tożsamości misterium.

Z jednych Dziadów — które zresztą nigdy jednością nie były, choć dziesiątki badaczy próbowało różnymi metodami nadać im „strukturalną jedność" — zrobiły nam się dwa teksty. Z jednej strony tekst Mickiewicza powstający w ciągu 12 lat między Wilnem a Dreznem, a potem wystawiany na setkach scen, a bywało, że i na placu przez pałacem papieskim w Awinionie. Z drigiej — coś, co jest więcej niż tekstem. Coś, co ostatnio wiedzie szczególny rodzaj egzystencji doskonale opisany w samych Dziadach. te inne Dziady to upiór, który wciąż powraca w naszych głowach, gestach, zachowaniach zbiorowych. Który w sytuacjach kryzysowych — czy to będzie katastrofa w Smoleńsku, czy zamach na konstytucję — podpowiada fatalny scenariusz. Walczymy po to, żeby przegrać, a potem uzasadniać klęskę koniecznością ofiary w imię jakichś przyszłych zwycięstw, które ktoś nam ześle  w ramach boskiej lub nieboskiejj rekompensaty.

A co to ma wspólnego z Dziadami? Coraz mniej. Tekst Mickiewicza, kiedy zjawia się na scenie — zamiast celebrować ten mesjanistyczny scenariusz wpisany w samo serce czegoś, co Maria Janion nazwała paradygmatem romantycznym i co przedwczesnie odwołała na początku lat 90. ubiegłego wieku — znacznie częsciej służył do dyskusji z nim, nawet kontestacji. To zresztą był najlepszy dowód jego żywotności. Bo upiór jak to upiór, nie daje się łatwo wyegzorcyzmować. Powraca za każdym razem, kiedy rozum udaje się na drzemkę. A jak wiemy, zbiorowa mądrość Polaków choruje na narkolepsję.

Co na to wszystko Michał Zadara? Gdzie ustawić jego pomysł, żeby wystawić Dziady bez skrótów? Mam wrażenie, że chodzi o radykalne zerwanie. Próbę wyjścia z tej patowej sytuacji, w której w Polsce znów dzieje się mesjanistyczny scenariusz, wywiedziony z Dziadów wprawdzie, ale niewiele mający wspólnego z ich tematyczną polifonią. Same Dziady muszą się tłumaczyć na scenie z tego, że sprawa z nimi nie wygląda tak prosto. e sprawa z polskością nie jest taka prosta i nie ogranicza się do powtarzania w kółko tej samej historii. I tych samych błędów.

Zadara wierzy — a ja podzielam jego wiarę — że w Dziadach jest znacznie więcej do przeczytania. Że są w nich tematy i opowieści, które pozwolną nam na nowo spojrzeć na samych siebie, by jeszcze raz, inaczej opowiedziec nam naszą własną tożsamość. Trzeba tylko (tylko!) spojrzeć, przeczytać, usłyszeć tekst Miciewicza na nowo. Zablokować interpretacyjne odruchy.

Czy to możliwe? Warto spróbować. Dlatego wyrzucam z głowy oczekiwania, szkolne i instytutowe inscenizacje, zabieram termos z kawą i siadam na widowni. Za chwilę zaczą się Dziady. Za chwilę, mam nadzieję, odrodzą się Dziady.

 

Paweł Gożliński

Teatrolog, redaktor naczelny „Książek. Magazynu do czytania" i wydawnictwa Agora. Jego nowy kryminał nosi tytuł Dziady i dzieje się współcześnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji