Artykuły

Próba teatru politycznego

Wizyta sceny nowohuckiej wywołała w Warszawie prawdziwe zainteresowanie, wpłynęły na nie zarówno indywidualność kierownika artystycznego teatru, Ryszarda Filipskiego, jak też chęć porównania scenicznej wersji tekstu Jana Bijaty z wersją filmową, znaną z nagrodzonego w Gdańsku filmu Poręby. Osobiście dramat o Naszej patetycznej stawiałbym wyżej niźli scenariusz filmowy.

Utwór Bijaty traktuje o sprawach bliskich współczesnemu widzowi, mówi o moralności politycznej, o walce na trudnym odcinku prawdy, o granicach partyjnej odpowiedzialności. O wszystkich tych sprawach próbuje traktować przykładem konkretnym, wymowność konkretu stawiając ponad blask metafor.

Bohaterem Naszej patetycznej jest miasto i jego sekretarz. Miasto nie miało szczęścia do dawnych włodarzy, sekretarz nie ma szczęścia do rozcinania dzisiejszych węzłów gordyjskich. Ale w mieście są ci, co nie boją się wziąć odpowiedzialności za tok spraw ogólnych — to kolektyw mieszkańców. Ten kolektyw daje też w efekcie scenicznej rozgrywki o prawdę, kredyt sekretarzowi.

Dramatyczna, pełna sensacyjnych zawęźleń akcja Naszej patetycznej osiąga swój happy end w optymistycznych strofach pisanego wierszem epilogu. Nie będzie to ckliwy happy end, wypożyczony przez Bijatę z hollywoodzkiego składziku snów, optymizm Naszej patetycznej zasadza się na przemyślanej, zgodnej z wymową realiów analizie codzienności. W skali miasta i w skali ojczyzny…

Utwór Bijaty ton bierze z agitki, schemat fabularny z moralitetu. Nie jest to utwór bez wad, przeciwnie — w warstwie stricte literackiej posiada takich wad całkiem sporo. Dialog szeleści niekiedy papierem, konflikty poboczne grzęzną w melodramatyzmie, dłuższa partia finałowa, napisana — jak wspomniałem — wierszem nie grzeszy finezyjnością rymów. Odnoszę atoli wrażenie, że autor świadomie zdecydował się na ostentacyjne symplifikacje: frapował go ogólny zamysł polityczny, jemu podporządkował w swym tekście wszystko.

Tak też, w kierunku drapieżnej agitki politycznej, poprowadził całość przedstawienia reżyser, Ryszard Filipski. Spektakl rozpada się na mnogość mikroscen, zespala je rytm i łączy wspólnota tonacji. Ta z ducha będąc publicystyczna, nie bardzo zezwala aktorom na konwencję gry psychologicznej. Toteż na scenie widać przede wszystkim zbiorowość, karnie reagującą na dyktat reżyserskich poleceń. Wyodrębnić w tym tłumie można właściwie dwie sylwety aktorskie: Janusz Krawczyk w roli sekretarza Kuriaty miał sugestywną patetyczność tonu, miał w głosie i ruchu jakąś zjednującą nerwowość. Jako jego ideowy oponent, rzecznik ideowych matactw i taktycznego krętactwa, Prezes, występował Andrzej Kozak. Artysta stworzył postać szczwanego gracza politycznego, zabawnie karykaturując sposób wyrażania się, charakterystyczne gesty prowincjonalnego męża stanu. Był chwilami zabawny, zawsze groźny.

Z pozostałych wykonawców pragnąłbym też odnotować wyrazistą postać oportunisty Stępniaka (Jerzy A. Braszka) oraz dyskretnie prowadzony przez Teresę Kałudę epizod Szefowej. Scenografia Groszanga i Kameckiej prawdziwie służebna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji