Artykuły

Orgia maszyn

Już się rozniosło, że należy siadać najwyżej jak można, aby nie stracić z oczu żadnego momentu akcji. Spiesz się — ponaglała mnie po przyjacielsku Rusałka w pełnej krasie — Krystyna Kołodziejczyk. Miejsca nienumerowane! Kto pierwszy ten lepszy!

Widownia jest kameralna. Kilka rzędów ław spiętrzonych amfiteatralnie po dwóch stronach, w środku Starej Odlewni stołecznych Zakładów Norblina. Na tę górkę widzowie wdrapują się po specjalnie zbudowanych schodach. Potem gdy już zaczyna się przedstawienie, przemierzają je po wielekroć aktorzy w rytualnych pochodach, w szalonym biegu, w dziwnych tańcach, zatrzymując się na chwilę na platformie u stóp widowni, aby przeskoczyć na drugi brzeg. „Płyń wodo wiślana…”

W takiej scenerii rozgrywa się Legenda Stanisława Wyspiańskiego, z którą Teatr Studio występuje gościnnie w fabrycznej hali. Rekomenduje ją jako Operę maszyn. Ten utwór autora Wesela był pomyślany bardziej jako libretto, a nie pełnoprawny dramat. Zapatrzył się nasz czwarty wieszcz w wagnerowski Pierścień Nibelunga, który oglądał w Bayreuth. Sięgnął do kolebki słowiańszczyzny, do starych mitów i przekazów. Premiera odbyła się w roku 1905, ale starczyło publiczności tylko na cztery przedstawienia.

Obecna inscenizacja, o dużych walorach widowiskowych, będzie zapewne przyciągać widzów. Jest to, zgodnie z duchem i tradycją Studia — teatr narracji plastycznej, dla którego słowo nie jest celem, lecz początkiem, sygnałem wywoławczym wizji, gry wyobraźni reżysera, scenografa, aktora, kompozytora, choreografa.

„Na to jest młodość, uroda, siła, aby trudności powaliła”. Zapewne te słowa Wyspiańskiego dodały odwagi Barbarze Sierosławskiej, młodemu reżyserowi. Urodzona w Heidelbergu, wykształcona w Berlinie, od czterech lat pracuje także u nas. Znalazła godną partnerkę w realizacji swej idei — scenografa Agnieszkę Zawadowską (mającą już sukcesy w kraju i za granicą).

Mroczna hala fabryczna, ogromne przestrzenie pozwoliły im na puszczenie wodzy fantazji, realizację śmiałych pomysłów. Gdyby kiedyś Wyspiański — wizjoner miał takie możliwości jak dzisiejsi inscenizatorzy!

Przenosimy się więc w tajemniczy świat dawnych wierzeń zderzonych ze współczesnym myśleniem twórców. Oglądamy oryginalną wersję opowieści o dzielnej Wandzie, co nie chciała Niemca. (Tę rolę gra Magdalena Gnatowska). Realizatorzy pozwalają nam zajrzeć nie tylko do królestwa Kraka, ale również w nurty Wisły, do rusałek, wodników, topielców, wilkołaków.

Wokół małej widowni, zawieszonej jak gniazdo bocianie, pulsuje na różnych wysokościach osobliwe życie postaci realnych i zwidów; spierają się o swoje przewagi. Pocieszają się… „Bywało nam się wiodło… Co teraz złe przeleci, prześni się, minie, spłynie… Płyń wodo wiślana”. Wokół się kręcą kółka, kółeczka, przedziwne machiny. Porywają w swoje tryby bohaterów: Kraka, Łopucha, Śmiecha.

Muzyka Immanuela Brockhausa, Szwajcara, jest rozedrgana, niepokojąca, współgra z ruchliwością maszynerii. Nad opanowaniem wielokierunkowego i wielopoziomowego ruchu na ziemi i w głębinach czuwał choreograf Andre Notter, też Szwajcar. Można więc powiedzieć, że przedstawienie ma wymiar międzynarodowy. Czwórce współtwórców udało się porozumieć w polskiej Legendzie.

Postacie są wyraziste, wystudiowane, w ruchu, geście, makijażu, kostiumie. Krakowskie serdaki kontrastują ze strzępiastymi sukniami rusałek. Zmienność form demonstruje najlepiej przykład Wiesławy Niemyskiej, Krystyny Kołodziejczyk i Marty Dobosz, które z Rusałek zmieniają się w Kumoszki.

Po oklaskach gasną światła tropiące sprawnie miejsca akcji. Spoglądam w górę na przydymione szyby, odrapane ściany hali, czego podczas trwania Legendy nie widać. To jest właśnie magia sztuki, która potrafi przeistoczyć wszystko. Niech żyje wyobraźnia teatralna!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji