Z jednego orzecha
Matt i Samantha są rodzeństwem. On maluje na swoim ciele motyle. Ona pożąda go jak mężczyzny.
Dzisiaj w o godz. 19.07 na Małej Scenie Teatru Studyjnego zobaczymy polską prapremierę sztuki "Skaza". Marzena Broda analizuje w niej skrzywione dzieciństwo rodzeństwa molestowanego psychicznie i fizycznie przez rodziców.
Mówi Katarzyna Kasica, reżyserka: - Nie trzeba być skrzywdzonym dzieckiem, by uczestniczyć w psychodramie, którą jest nasz spektakl "Skaza". Uświadomienie sobie tego, co stłumione, może mieć moc rozmowy z psychologiem. Problem przemocy istniał zawsze. Ale dzisiaj dzieje się tyle zła wokół, że szczególnie zadajemy sobie pytanie: kim są ludzie, którzy je czynią? Na takie tematy nadeszła swoista moda: mamy choćby "Pręgi" Magdaleny Piekorz. Czy to działa showbiznes? Nie w przypadku "Skazy". Ten dramat to bolesna spowiedź.
U Brody wyznanie staje się udziałem Samanthy i Matta Coleman.
- Przemoc w rodzinie powoduje, że dzieci zamykają się w sobie - mówi Katarzyna Anzorge. W spektaklu gra Sarę Coleman, matkę. - Gniew na rodziców nie może się wydostać: dzieci tłumią go, próbując ocalić autorytet matki i ojca. Stąd wybuchająca agresja, przemoc na porządku dziennym. Ofiary nie znają innych wartości.
Ale o bohaterach Brody trudno mówić ogólnie: to niezwykłe rodzeństwo. Chłopak za wszelką cenę usiłuje usprawiedliwić czyny matki.
- To syndrom ofiary - tłumaczy grający go Łukasz Chrzuszcz - Sara jest złą matką, ale matką. Matt chce ją ocalić, ponieważ rozumie krzywdę i ból matki. Dzięki swej szczególnej wrażliwości. Z niej bierze się też dziwny sposób ubierania się i styl rozmowy.
Matt potrafi chwycić ze stołu pisaki, żeby wymalować na ciele motyle.
- Dzieci samotne w domach dziecka łączy emocjonalna więź z otaczającymi je przedmiotami - dopowiada reżyserka. Dla nas to zwykłe mazaki. Dla nich - pocieszyciele, bliscy ich myślom, ich skórze. Zdarza się, że dzieci mają pół twarzy wymalowane w dziwne wzory a nawet tego nie dostrzegają.
Rodzeństwo broni się przed światem dorosłych szczególną więzią, jaka je łą czy. Także więź miłosna.
- To nie jest kazirodcza miłość - Katarzyna Cynke wciela się w swą bohaterkę, Samanthę. - Fizyczny akt, paradoksalnie, zdejmuje z nich cielesność. Oni uzupełniają się niczym klocki puzzle, jak gdyby urodzili się w jednej łupinie orzecha. Marzena Broda nie musiała robić z nich bliźniaków, by zaznaczyć, że stanowią jeden organizm, a tylko przez przypadek Sam ma piersi, a Matt co innego.
Matt widzi w Samancie piękną, kochającą go kobietę - dodaje Łukasz Chrzuszcz. - Dla niego to nie jest siostra. To po prostu anioł.