Artykuły

Ania do pamiętania

To znamienne, że w programie do tego spektaklu nie znajdziemy, jak można by się było spodziewać, typowych informacji o jego źródle. Czyli o powieści Ania z Zielonego Wzgórza Lucy Maud Montgomery. Mamy za to sympatyczną ankietę. W której artystki zaangażowane w tworzenie spektaklu oraz – dodajmy z uśmiechem – jeszcze jedna ważna dla teatru Ania, dyrektorka Teatru Współczesnego Anna Augustynowicz – dzielą się swoimi osobistymi przeżyciami związanymi z lekturą tej powieści.

Posiadacz programu ma zresztą okazję dołączyć do tych wypowiedzi, bo i dla niego przygotowane są tam rubryki ankiety. Przed wejściem na widownię prezentowana jest też wystawa, na którą składają się ankiety wypełnione już przez widzów przedstawienia.

Znamienne więc, że teatr i autorzy spektaklu odwołują się do powszechnej znajomości książki. Jest bowiem Ania z Zielonego Wzgórza jedną z powieści kanonu lektur naszego dzieciństwa. Naszego? Tu już znak zapytania ma prawo się pojawić. Bo choć ankieta potwierdza, że ta powszechność jest „prawie powszechna”, to dotyczy przede wszystkim starszego pokolenia czytelniczek. Większość z nich poznała zresztą Anię w dzieciństwie, niekiedy tym najwcześniejszym (Augustynowicz: pierwszy raz przeczytałam ją „kiedy nauczyłam się czytać”). Tylko Adrianna Janowska-Moniuszko, grająca w spektaklu jedną z dziewczynek, Dianę, wyznaje, że właściwie nigdy nie przeczytała książki. Ale to wyznanie opatruje zaraz komentarzem, z którego wynika, że praca nad przedstawieniem była dla niej okazją do zapoznania się z tekstem na różny sposób, m.in. za pomocą oryginalnego angielskiego audiobooka.

Czy i wśród dzisiejszych potencjalnych adresatów powieści jej znajomość jest tak powszechna? No cóż, chyba jednak nie. Zmieniły się dziewczęce lektury (kiedyś Anię czytali również – choć mniej spontanicznie – chłopcy, tyle że głośno wstydzili się do tego przyznać), a i z czytelnictwem dzieci bywa – mówiąc najdelikatniej – różnie.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Ano dlatego że realizatorzy przedstawienia stanęli przed podwójnym wyzwaniem. Z jednej strony musieli się zmierzyć z Anią, by tak rzec, ikoniczną. Znaną wielu z nas z najwcześniejszych lektur, a i popularnych filmowych realizacji, z drugiej – z opowieścią jednak nieco przykurzoną (Ania z Zielonego Wzgórza wydana została po raz pierwszy w roku 1908), osadzoną w innym świecie i innej kulturze, w której dzieciństwo obywało się bez smartfonów, tabletów i Instagramu.

Z przyjemnością więc przychodzi mi stwierdzić, że z oboma wyzwaniami spektakl sobie radzi. I spodoba się (już się podoba, sądząc po reakcjach widzów) zarówno tym, dla których Ania jest powrotem do własnego dzieciństwa, jak i tym, dla których jest nowością i odkryciem. A to drugie miałem okazję zaobserwować, oglądając przedstawienie przedpołudniowe, szkolne. Takie przedstawienia bywają trudne, dzieci w dużej grupie nie zawsze podporządkują się regułom teatralnego odbioru, niełatwo im się skupić. Tymczasem we Współczesnym nie tylko śledziły spektakl w skupieniu i z autentyczną uwagą, ale i reagowały na niego żywo, także śmiechem i oklaskami w trakcie (na przykład po scenie… przedstawienia w przedstawieniu, czyli szkolnego występu, w którym bierze udział Ania). A to z pewnością najlepsza recenzja, na jaką mogą liczyć twórcy inscenizacji adresowanej przecież przede wszystkim do dzieci.

W szczecińskiej Ani… sprawdziło się zresztą i coś jeszcze. Właśnie to co sygnalizuje nam już program spektaklu i co w powieści najważniejsze, a co – jak sądzę – chcieli z niej wydobyć i wyakcentować na scenie jego realizatorzy. Ponadczasowość i uniwersalność tej opowieści. O dzieciństwie, ale szczególnym. Sierocym. Rozumianym wprost – jako sieroctwo bez rodziców, lecz i duchowym. A co za tym idzie, o potrzebie miłości, tęsknocie za nią, a także sile wyobraźni i odwadze bycia sobą, które sprawiają, że świat, mimo swoich mroków i ciężarów, staje się piękniejszy.

Nie bez kozery napisałem wyżej o uniwersalności, do której dąży inscenizacja we Współczesnym. Dąży nieco przekornie, bo spektakl w reżyserii Marka Pasiecznego nie jest jakąś uwspółcześnioną, odległą od epoki oryginału i odartą z kostiumu teatralną grą. Przeciwnie, to przedstawienie w najlepszym tego słowa znaczeniu tradycyjne. Owszem, scenografia jest realistyczna tylko „po wierzchu”, na przykład dom w Green Hill i pokój Ani pokazuje w symbolicznym skrócie, w przekroju, do którego mamy wgląd, ale to dom i pokój, w którego realność widz chętnie wierzy. Również kostiumy bohaterów oddają ducha epoki; a kiedy mowa jest o wymarzonej przez Anię modnej sukience z bufiastymi rękawami, to właśnie taką sukienkę Ania otrzymuje.

Ten może zaskakujący widzów Współczesnego tradycjonalizm realizacji wydaje się być jednak nie tyle ustępstwem wobec tradycji i klasyki, jaką stała się powieść Montgomery, ile właśnie wyraźnym sygnałem, że to, co w tej książce najważniejsze, wykracza poza realia tego czy innego czasu. Ania z początków ubiegłego wieku, jej wrażliwość i problemy jawią się nam, tak jakby dotyczyły współczesnej dziewczynki z tej właśnie przyczyny, że kostium, w który je obleczono, traci na znaczeniu. I mamy prawo rzec: ach, tak, to znaczy, że tak było i jest – tak może być – zawsze.

Ładnym wprowadzeniem w takie myślenie jest już początek spektaklu. Ania Shirley (Magdalena Wrani-Stachowska) pojawia się nie na scenie, ale od strony widowni. I zatrzymuje się przed sceną, na której stoją – jak w zatrzymanym kadrze, w ciepłym półmroku – inne postaci spektaklu. Osoby z jej życia. Nowego życia wychowanki sierocińca, która – zbiegiem szczęśliwych okoliczności, ale i dzięki swej determinacji – właśnie to nowe życie wkrótce zacznie. Chwila – i czas rusza z miejsca. Postaci znikają, Ania wchodzi na scenę. Jesteśmy na dworcu, na który przybywa Mateusz Cuthbert (Grzegorz Młudzik), by odebrać z pociągu chłopca, który okazuje się być rozgadaną dziewczynką…

Przełamanie ram scenicznych odbywa się w spektaklu jeszcze parę razy, ale już inaczej. Choćby wtedy, gdy aktorki grające Anię i Dianę nawiązują z widownią bezpośredni kontakt, zachęcając ją do współuczestnictwa w spektaklu. I dziecięca widownia reaguje na zaproszenie spontanicznie.

Ale wspomniany tu początek przedstawienia to ważna scena (scena… przed sceną, milczący prolog), jedyna, w której ujawnia się, delikatnie, bez nachalnych efektów, intencja inscenizacji. Za chwilę tam wejdziemy. W ten świat. Tamten, odległy, który jest przecież naszym – tak samo jak dla rudowłosej Ani z angielskiego świata kiedyś, dawno temu.

Ten prosty pomysł na przedstawienie nie musiałby się, oczywiście, udać sam z siebie. Na tym, że się udał, waży jednak równie prosta, ale staranna realizacja. Reżyseria Marka Pasiecznego, prawie niezauważalna i tym bardziej godna w tym wypadku uwagi, podkreśla psychologiczne aspekty poszczególnych scen, a całość utrzymuje w klimacie czasu poza czasem, przydając narracji tonu gorzkawej melancholii, ale i wesołego uśmiechu. Mocnym atutem przedstawienia jest też ruch sceniczny – dzieło Arkadiusza Buszki, dzięki któremu statyczne ze swej natury powieściowe obrazki nabierają życia.

Aktorstwo spektaklu jest trochę „zewnętrzne”, co czasem wynika z faktu, że niektórzy aktorzy grają kilka ról, ale i te narysowane prostą kreską role, niby postaci z książkowych ilustracji właśnie, budzą ciekawość i sympatię. Tu wspomnieć trzeba przede wszystkim Marylę Cuthbert (Magdalena Myszkiewicz), matkującą Ani surowo i nie bez oporów, która ogrzewa się stopniowo słoneczną energią Ani, oraz Małgorzatę Lindę (Krystyna Maksymowicz), która zmienia się przez lata, jakie wpisane są w opowieść – z aroganckiej i wyniosłej paniusi w serdeczną i przyjazną Ani kobietę.

Na brawa zasługują też role dziewczynek – Ani (Magdalena Wrani-Stachowska) i Diany (Adrianna Janowska-Moniuszko). A niełatwo grać takie role bez pretensjonalnego tonu, udawania dziecka czy mnożenia dziewczyńskich grepsów. Młode aktorki Współczesnego są naturalne, przekonujące. Zarówno w swojej nieprzerysowanej, dziecięcej egzaltacji, jak i w dojrzewaniu do siebie – siebie samych, jak i siebie nawzajem.

Podsumowując: Ania z Zielonego Wzgórza na scenie Współczesnego to Ania, z którą warto się zaprzyjaźnić. Ania do pamiętania. O dzieciach, ich samotności i wrażliwości – doświadczeniach tak trudnych w świecie dorosłych – i o dziecku w nas samych. O którym zdarza się nam zapomnieć, a które tak często domaga się przecież, by o nim pamiętać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji