Artykuły

...a może jednak nie?

Jeżeli autor sztuki ma na imię Kot, a jej główna bohaterka Żart (może raczej Żartowniś czy Żartownicka, bo Quipp znaczy po angielsku: żartować, dowcipkować) powinniśmy być gotowi na wiele, zwłaszcza że rzecz zaczyna się w teatrze, i to sceną castingu do Macbetta.

Ale że Lepiej już było, melancholijna komedia, którą napisał Cat Delaney skonstruowana jest fabularnie troszkę tak jak odcinek – a nawet kilka odcinków – lekkiego telewizyjnego serialu, łatwo o tym wszystkim zapomnieć, poddając się dowcipnej i zajmującej narracji, niewiele sobie robiąc z jej znikomej wiarygodności, a ciesząc się sympatyczną galerią postaci uwikłanych w filmową zgoła akcję, w oczekiwaniu na happy end. Bo choć punkt wyjścia wesoły nie jest, a bohaterowie mają los jak z dawnych powieści Charlsa Dickensa, to przecież przyszliśmy na komedię „się rozerwać”.

I na pozór z taką rozrywką mamy do czynienia.

Oto emerytowana aktorka Esmeralda Quipp (Małgorzata Chryc-Filary) znajdując się na skraju życiowej katastrofy, a może nawet przekroczywszy ten skraj – traci cały swój skromny majątek: mieszkanie, ale i ukochanego kota, a nie stać jej choćby na jego kremację – trochę przez przypadek, trochę za sprawą złych, a trochę… dobrych ludzi – trafia na jedną noc do aresztu, konstatując przy tej okazji, że to całkiem fajne miejsce pobytu dla bezdomnej aktorki. Postanawia więc, że dobrze byłoby trafiać tam częściej i zaczyna wchodzić w poważny konflikt z prawem… napadając na banki!

Ale że jest miłą starszą panią, napady te – choć kończą się zabraniem pieniędzy z kasy – są oczywiście łagodnie groteskową karykaturą prawdziwych rabunków, nic złego nikomu się nie dzieje, a potencjalni przeciwnicy pani Quipp – prawo i policja – stają prędko po jej stronie, podobnie jak aresztantki – prostytutki, narkomanki i potencjalne morderczynie – z którymi dzieli los i celę.

Marzeniem Esmeraldy Quipp jest jednak dostać duży wyrok i trafić do więzienia, gdzie – jak sądzi – będzie miała ciepło, wikt i opierunek.

Ale od czego są przyjaciele…

Nie będę zdradzał szczegółów akcji i dalszych ciągów, komu jednak umknie struktura przedstawienia, i przegapi, że ma do czynienia z teatrem w teatrze, może się w finale spektaklu poczuć nieco zaskoczony nagłością i łatwością zakończenia w stylu deus ex machina; bo jak to tak – działo się zabawnie, ale i  dramatycznie, nawet z łezką, a tu nam raptem serwują banalną szczęśliwość i kasę dla wszystkich?

Żeby jednak nie było zbyt prostych usprawiedliwień dla realizatorów spektaklu, że niby widz przegapił. Problemem jest właśnie to, że widz ma prawo zgubić się w intencjach przedstawienia. Teatralna umowność wydarzeń sugerowana jest w nim blado i nie dość przekonująco. A żywioł lekkiej komedii o ciężkim życiu dominuje nad wieloznacznością przesłania.

Owszem, rzecz zaczyna się w teatrze, aranżują ją Producent (Zbigniew Filary) i Reżyserka (Adrianna Szymańska), główna bohaterka jest aktorką, a na scenie mamy nawet – dosłownie – małą scenę z podwyższeniem – i kurtyną!, która odsłaniana jest raz po raz przy kolejnych epizodach w areszcie – lecz to wszystko wydaje się raczej formą opowieści niż jej treścią.

A przecież Lepiej już było to w istocie historyjka gorzka. Bajka z pozornym szczęśliwym zakończeniem, korzystająca z elementów popkultury (kino akcji, komedia, melodramat) po to właśnie, by opowiedzieć o życiu realnym, a i o zmierzchu kultury wysokiej. Nie bez kozery pani Quipp jest aktorką szekspirowską, która wcielała się kiedyś na scenie w wielkie heroiny: Lady Mackbett, Ofelię, Desdemonę… Dziś fragmenty jej dawnych ról mogą być już tylko cytatem na każdą okazję – w farsie, w którą zmieniło się jej życie.

Co ciekawe, Cat Delaney piętrzy tu jakby interpretację tego szekspirowskiego wątku, bo przecież postaci z Lepiej już było wcale nie są tymi cytatami zdumione, a przeciwnie, chętnie je akceptują i odczytują. Bo też w istocie to… aktorski zespół, który daje pani Quipp (wespół z samą panią Quipp) przedstawienie – daje je jej, sobie, i nam wszystkim.

No właśnie, w istocie czy w wyobraźni? I czyjej wyobraźni? Czy tylko Esmeraldy Quipp, samotnej kobiety, która znów gra – tym razem o swoje życie? Jak cienka jest granica między życiem a sceną? Lepiej już było – również tym tytułem – zdaje się sugerować, iż teatralna fikcja to raczej tęsknota za minionym, za scenicznym porządkiem, za czytelnymi wartościami. Ale może do tego tytułu dałoby się dopisać: „a może jednak nie”?

W szczecińskim spektaklu ten optymistyczny akcent zda się właśnie wybrzmiewać jako puenta i uspokaja nasze smutne refleksje. Nie zastanawiamy się raczej nad tym (co dla angielskiego widza jest czytelne), dlaczego jedna z bohaterek, prostytutka Val (Marta Uszko) wybucha śmiechem słysząc nazwisko Esmeraldy. Tymczasem Quipp to, jak już pisałem, Żart. Smutny żart właśnie. Ale życie trzeba dośmiać do końca…

W końcu to Szekspir napisał: „Świat jest teatrem, aktorami ludzie”. Nie każda sztuka jest jednak komedią, niestety.

Przedstawienie w reżyserii Stefana Szaciłowskiego mówi o tym także. Rzecz w tym, że skąpi nam trochę okazji do owej refleksji.

Podwójne, a czasem i potrójne role niektórych postaci (i aktorów), przeakcentowanie realiów, to znów przerysowywanie ich umowności, sprawia, że nie bardzo wiemy, gdzie kończy się sceniczna rzeczywistość, a zaczyna gra jej elementami. Owszem, rozumiem, to zatarcie granic miało służyć pewnej dezorientacji widza, zaburzyć w nim ochotę na zwykłą zabawę. Ale zabrakło w tym konsekwencji, teatr w teatrze zdaje się tylko atrapą, a fikcja zaczyna unieważniać, a na pewno rozmywać przesłanie spektaklu.

Na szczęście Lepiej już było jest też spektaklem, którym można się cieszyć i na innych poziomach odbioru. Choćby jako zgrabną „komedią ludzką”, przypowieścią o teatralności naszego życia, marzeniach i rzeczywistości, która chce być ich odbiciem.

Owszem, mówiąc z cierpkim uśmiechem, los angielskich aktorów wydaje się być – patrząc na dzieje pani Quipp dosłownie – bardziej bezwzględny niż polskich; o mistrzach sceny wyrzuconych na bruk u nas nie słychać (na razie), no i mamy Dom Starego Aktora w Skolimowie. Ale że bycie aktorem (teatralnym!) w Polsce – a zwłaszcza aktorem, który zszedł ze sceny – łatwe nie jest, wiadomo – zwłaszcza w tej branży – nie od dziś. Komediodramat Delaneya może zresztą – i powinien – być czytany i oglądany jako rzecz o każdym z nas, o każdym wyautowanym, bezradnym, samotnym. Lepiej już było w Teatrze Polskim właśnie jako taka opowieść – dając przy okazji nadzieję, że jesteśmy lepsi, możemy być lepsi niż nasz los – sprawdza się… najlepiej.

W czym duża zasługa aktorów. Zabawne i wyraziste, acz umowne przecież, są wizerunki aresztantek: Val (Marta Uszko), Penelopy (Katarzyna Bieschke-Wabich), Gladys (Lidia Jeziorska) i Mildred (Dorota Chrulska).

Znakomicie – choć dyskretnie – brzmi muzyka Adama Opatowicza: stylizowana na klimaty Żądła i Vabanku, rag-thime’owa, z ukrytym smuteczkiem. Scenografia Katrzyny Banuchy jest prosta, umowna i funkcjonalna. Akcja zaś w tym wszystkim toczy się wartko, intryguje i bawi.

Ale przedstawienie niesie przede wszystkim rola Małgorzaty Chryc-Filary, która jako Esmeralda Quipp stworzyła postać niezwykle ciepłą, budzącą sympatię nie tylko innych scenicznych postaci, lecz i widza. Wizerunek pani Quipp jest przy tym delikatnie cieniowany, co pozwala domyślać się, że pod maską aktorki, która gra samą siebie – w roli szalonej starszej pani zdecydowanej na wszystko – kryje się osobowość złożona, gorzka, ale i świadoma swoich życiowych praw. No i potrafiąca się z życiem zmierzyć.

Tak więc Lepiej już było, ale… kto wie – jeśli się nie poddamy – może jeszcze i będzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji