Artykuły

Ich troje i Dostojewski

Teatry są dziś nieczynne. Kiedy jednak pandemia minie – wrócimy do nich. Być może z większą radością, niż wracaliśmy tam zazwyczaj. Również po to, by oglądać najnowsze premiery, które nie zdążyły na scenie zaistnieć na dłużej. W oczekiwaniu na to poczytajmy i porozmawiajmy o nich.

Adaptowanie i reżyserowanie Idioty Fiodora Dostojewskiego to skok na bardzo głęboką wodę. Zwłaszcza w teatrze, który choć prowadzony jest profesjonalnie przez profesjonalistkę, to aktorów ma niezawodowych. A jeśli się jeszcze pamięta o arcydziele teatralnym – Nastasji Fiodorownej w reżyserii Andrzeja Wajdy, pierwszej polskiej inscenizacji tej powieści w tak kameralnej formie – temu głębia, na którą się porwała Tatiana Malinowska-Tyszkiewicz, wystawiając Idiotę w Teatrze Nie Ma, może się wydać Rowem Mariańskim.

Na kolejną premierę przedstawienia (dlaczego kolejną, o tym za chwilę) szedłem jednak w miarę spokojny. Gwarancją poziomu było przecież niedawne zaproszenie spektaklu do Rosji na festiwal Dostojewskiego, który odbywa się w Nowogrodzie Wielkim. A szczeciński teatr wystąpił tam z powodzeniem.

O owym sukcesie – niewątpliwym, mowa wszak o teatrze w dużej mierze amatorskim – pisałem jakiś czas temu na niniejszych łamach, przypomnę jednak w czym rzecz, gdy piszę, że to tego spektaklu premiera kolejna. Otóż zmieniła się jego pierwotna obsada, a wraz z nią inaczej – podobno – zaistniały sceniczne postaci: Nastasja Filipowna, książę Myszkin i Rogożyn. A że przedstawienie bazuje na psychologicznej wojnie między nimi – wojnie szczególnej, bo rywalizacji o miłość towarzyszy tu nienawiść, lecz i szlachetność wyrzeczenia – cała jego wymowa zasadza się na wzajemnych relacjach tych trojga, a co za tym idzie na grze aktorskiej, tyleż zespołowej, co mocno zindywidualizowanej.

Ale właśnie to budziło moją – mimo wszystko – niepewność. Jak sobie poradzą – z Dostojewskim! – na scenie Strefy Kultury Studenckiej przy ulicy Szwoleżerów; i czy nie będzie to aby (nomen omen) jakaś straceńcza szarża.

Pozwolę tu sobie przypomnieć, że spektakl Wajdy – jedna z piękniejszych legend Starego Teatru – był w tej mierze popisem dwóch wielkich aktorów: brutalnie silnego, demonicznego Rogożyna grał Jan Nowicki, a wycofanego, ofiarnego Myszkina, który przecież nie cofa się przed zdradą – Jerzy Radziwiłowicz; Nastazji na scenie nie było. Według tego też pomysłu zrealizował niedawno Nastasję Andrzej Domalik w Teatrze Ateneum, angażując do owych ról Grzegorza Damięckiego (Myszkin) i Marcina Dorocińskiego (Rogożyn), a więc również aktorów znaczących, obdarzonych osobowością.

T. Malinowska-Tyszkiewicz też postawiła na kameralność, wpisując fabułę powieści w przestrzeń ascetyczną, ciasną, tyleż formalnie, co psychologicznie. I u niej rzecz dzieje się na niemal nagiej scenie, a jedynym elementem scenografii – jeśli nie liczyć tylnej projekcji ukazującej twarze bohaterów w wielkim, intymnym zbliżeniu – jest proste łoże-stół okryte białym prześcieradłem-całunem.

Stroje aktorów są tyleż umowne, co odsłaniające istotę potrójnego związku dusz: białe koszule kochanków – i antagonistów – kryją tu nagość, cielesność. Obnażaną w końcu dosłownie, wraz z odsłanianiem się rzeczywistej natury uczuć trojga bohaterów. Ale trojga właśnie, bo o ile u Wajdy liczył się tylko dyskurs i walka pomiędzy Myszkinem i Rogożynem, a zmarła Nastasja była jedynie ich wielką wspólną utratą i traumatyczną pamięcią, to u Malinowskiej-Tyszkiewicz jest ona uczestnikiem wydarzeń. Żywa i martwa, ale zawsze między nimi obecna.

Książę Myszkin grany gościnnie przez Wojciecha Sandacha – aktora Teatru Współczesnego, ale wychowanka Tatiany Malinowskiej-Tyszkiewicz i – jak widać – wciąż członka zespołu Nie Ma – to rola zbudowana z psychologicznych sprzeczności, mocno wpisanych w postać z Dostojewskiego. Jest w nim „pańska” szlachetność i dobroć oraz delikatność i altruizm chrześcijanina. Ale miłość do Nastasji („to nie miłość, to żałość” – wyznaje w pewnej chwili Myszkin) – oraz konflikt z Rogożynem – odkrywają w nim samym pokłady mroczne i siłę, której sam się po sobie nie spodziewał. Budzenie się ich w łagodnym, na pozór bezradnym księciu, połączone ze świadomością wspólnoty cierpienia, jaką odnajduje w swej relacji z Rogożynem i Nastasją, to bodaj najciekawszy rys wykreowanej przez Sandacha postaci.

Parfien Rogożyn, syn kupca, hulaka, jawi się w interpretacji Artura Bartosiewicza mniej skomplikowanie – jako natura prosta, zdobywcza. Człowiek mocny, nieuznający oporu; do celu dążący siłą – jeśli nie pieniądza, to charakteru. Ale jest w nim i ciemna rozpacz, i duchowe zapamiętanie, które czynią zeń postać tragiczną, godną jeśli nie współczucia, to zrozumienia, mimo popełnionej zbrodni.

To on użył noża, ale Nastasja jest również ofiarą Myszkina – jego wahań i słabości – a i ofiarą samej siebie. Rozdartej między sprzeczne siły uosobione przez obu mężczyzn. Bo pożąda zarazem siły, jak i duchowego wsparcia. Krucha i władcza równocześnie, nie potrafi jednak wykorzystać swej przewagi – wynikłej z obu tych przymiotów swego charakteru i pozycji kobiety pożądanej, wymarzonej.

Zofia Sosińska w roli Nastasji ma zadanie wyjątkowo trudne, kto wie, czy nie trudniejsze od partnerujących jej aktorów, musi być bowiem dziewczęca i kobieca właśnie, uległa, ale i zdradziecka, a przy tym nieszczera, słaba, zmienna. Jako że w postaci Nastasji zamknął Dostojewski nie tyle postać realnej kochanki, nieumiejącej zdecydować, kto ma być jej mężczyzną, ile fantom kobiecości jako takiej. Odrealniony, idealnie… nieidealny, łączący zmysłowe piękno i duchową urodę, a przy tym odmienność i niedostępność dla świata mężczyzn.

Młoda aktorka stara się radzić sobie z ogromem tego zadania (nie bez kozery u Wajdy Nastasji nie było) i choć lepiej się jej udaje Nastasja żywa, ludzka niż umarła, źródło pamięci bolesnej, to w sumie broni swą bohaterkę przed banałem „kobiety fatalnej”; jej Nastasja jest naturalna i mimo wszystko czysta.

Wobec mężczyzn, którzy jawią się tu nie tyle jako mocni, godni siebie rywale, ile jako wrogowie-bracia, połączeni na śmierć i życie. Tym nieuchronnej, że stanowią w istocie jedną duszę zamkniętą w dwóch ciałach. To dwa oblicza miłości, dwie strony człowieczeństwa. Jasna i ciemna, splecione ze sobą nierozerwalnie, autodestrukcyjnie.

Czego wyrazistą i symboliczną kulminacją jest finalny układ choreograficzny, w którym obaj dźwigają Nastasję – swoją miłość, a więc i siebie – w ekstatycznym i świadomym zespoleniu.

Wielka powieść Fiodora Dostojewskiego to przede wszystkim rozprawa na temat dobra i zła, filozoficzno-psychologiczny dyskurs o istocie chrześcijaństwa. Przedstawienie w Teatrze Nie Ma… nie ma tej głębi, ale też nie tonie w Dostojewskim. Jest sugestywne i proste, skupione na opowieści o dwoistości ludzkiej natury, dla której miłość bywa najpełniejszym wyrazem. I jak najlepiej świadczy o możliwościach sceny prowadzonej przez T. Malinowską-Tyszkiewicz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji