Artykuły

Ich dwoje

Na spotkanie w jej domu, zaaranżowane przez wspólnych znajomych, on przychodzi za wcześnie. Ona jest z tego powodu zła, on się peszy. Randka dwojga samotnych — trochę w ciemno, ale z jasną intencją — rozpoczyna się więc nieszczególnie.

Oboje jednak wiedzą, że nie stać ich na zaprzepaszczenie tej, być może ostatniej już szansy. Na nowe wspólne życie — nowe, bo mają już za sobą małżeńskie doświadczenia — z kimś innym, z kimś bliskim.

Przyszedł mężczyzna do kobiety, kameralna komedia Siemiona Złotnikowa, ma wszystkie walory rosyjskiej dramaturgii tego rodzaju. Jest zabawna, ale i smutna, ciepła, lecz i gorzka. Bardzo „rosyjska”, a zarazem uniwersalna. Bo opowiadając o kochankach (przynajmniej potencjalnych) — z Moskwy czy Syberii — opowiada po prostu o ludziach. Szarych, zwyczajnych, a w istocie niezwykłych, tak jak niezwykły jest każdy człowiek, inny od innych, osobny.

To właśnie różni rosyjskie scenariusze — jako że wpisują się w ów nurt nie tylko sztuki teatralne, ale i filmy (że wspomnę znakomity Dworzec dla dwojga, czy kultową w krajach byłego ZSRR Ironię losu) — od hollywoodzkiej „komedii romantycznej” (rozpanoszyła się ona i w polskim filmie), która opowiadać chce o bohaterach typowych niby — za to atrakcyjnych, inteligentnych, szalenie oryginalnych — a posługuje się schematem i płaskimi figurkami postawionymi w sytuacjach, mających mało wspólnego z życiem.

A proste, choć niełatwe miłosne duety mają ważne miejsce w tradycji literatury rosyjskiej; u źródeł tego nurtu są choćby Biedni ludzie Dostojewskiego, epistolarny romans, też wystawiany na scenie, a najpopularniejszą dotąd sztuką była chyba Ławeczka Gelmana.

Skromna forma, lekka narracja, psychologiczne bogactwo, brak jednoznacznej puenty — to wszystko zachęca teatry do sięgania po ten wzór. Nic dziwnego, że Przyszedł mężczyzna do kobiety grano na całym świecie, a i u nas jest to rzecz ogromnie od lat popularna (już w 1992 roku zagościła w TVP spektaklem w reżyserii Tomasza Zygadły — z Anną Seniuk i Janem Peszkiem).

Jej szczecińska premiera w Teatrze Małym — w ramach Sceny Propozycji Aktorskich — ma wiele spośród wymienionych wyżej zalet, bo też i trafnie diagnozuje istotę sztuki Złotnikowa. Będącej nie tyle komedią jako taką, ile małym dramatem psychologicznym.

Kluczem do spektaklu wydają się być scenografia i kostiumy. Mieszkanie, w którym Kobieta (Joanna Matuszak) przyjmuje Mężczyznę (Arkadiusz Buszko), to tandetne spełnienie niespełnionych marzeń. Niby tylko Jej, ale w zasadzie ich obojga. Marzeń czy może raczej wyobrażeń o ich urzeczywistnieniu. Niedobrane do siebie, udające luksus meble i sprzęty, mnóstwo gadżetów, chaos, który próbuje się jawić jako porządek i sposób na bogate życie. Ubrania utrzymane w tonacji czerwonej, „miłosnej” - sugerującej odwagę i wyzwolenie — są nieładne, groteskowe (zwłaszcza jego sweterek) i kiczowate — jak wnętrze, w którym rzecz się dzieje.

W tym zderzeniu tęsknot i form, które one przybierają, maskując niepewność, bezradność życiowych wyborów i porażek, zawiera się czytelna sugestia inscenizacyjna. Ona i On — dwoje pokiereszowanych przez los, ale wciąż walczących o swoje bohaterów codzienności — nie mogą się do siebie dopasować nie dlatego, wbrew pozorom, że są od siebie tak różni, lecz dlatego, że są tak do siebie podobni. W tym jednym: oczekiwaniu czułości, bliskości.

Toteż najlepsze w przedstawieniu są właśnie jego partie początkowe, kiedy ważne jest to powolne poznawanie się. Budowanie wzajemnych relacji na dystans jeszcze. Próby znalezienia dla siebie lepszej, bezpiecznej pozycji. Joanna Matuszak i Arkadiusz Buszko tworzą wyraziste portrety granych przez siebie postaci z drobiazgów, z niedopowiedzeń i napomknień, z pełnej lęków nieufności i wiary. Ale też z przygotowanych na tę okazję — przez Nią i Jego — póz, min, strategii ataku i sposobów obrony. Bardzo wiarygodnie wypada tu Ona, może i dlatego, że Złotnikow dał tej postaci większą dynamikę, realniejsze rysy, wpisał w nią też więcej sprzeczności. On jawi się przede wszystkim jako słabszy od Niej, a jego pragnienia wydają się sentymentalne, oderwane od życia.

Że to pozory, dowiemy się w miarę rozwoju sytuacji. Kiedy okaże się, że mężczyźnie drzemie też złakniony podboju „samiec”, a jej początkowa agresja jest w gruncie rzeczy maską „kobietki” spragnionej męskiego ramienia.

Rzecz w tym, że przedstawienie zaczyna wtedy tracić formę. Nabiera rozpędu, ale gubi niuanse. Próbuje bawić rozmachem tanecznej choreografii (skądinąd naprawdę zabawnej), śmiałymi erotycznymi aluzjami, szerokim gestem. Przez co zbliża się chwilami do obyczajowej farsy, a ze skomplikowanych bohaterów smutnej komedii czyni uczestników niezbyt zawiłej miłosnej gry.

Czy był to koszt, jaki trzeba było w nim zapłacić za atrakcyjność spektaklu, który dzięki temu odebrany został po premiera jako dobra, „lekka rozrywka”? Nie jestem przekonany. Sądzę, że większa dyscyplina inscenizacyjna, spójniejsza reżyseria — w której psychologiczna rozgrywka między Nią a Nim byłaby ukazana mniej może efektownie, za to delikatniej, z umiarem — nie odebrałyby mu walorów teatru popularnego, którym przecież jest i tak, dodałyby natomiast głębi, przestrzeni na refleksję.

A że jest tu dla niej gotowe miejsce świadczy choćby finał. Ona i On, pogodzeni z sobą, a może tylko z losem, siedzą w milczeniu, patrząc na wielki pejzaż nocnego, jarzącego się światłem Nowego Jorku czy innego miasta marzeń — obrazu z wyimaginowanej czy też rzeczywistej fototapety — odległego wciąż od ich życia, kuszącego i fałszywego jak każda iluzja. 

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji