Artykuły

Piękny przegrany

Jeśli ktoś się spodziewa klasycznego koncertu czy recitalu, może się poczuć zawiedziony, a przynajmniej zaskoczony, że Będzie dobrze, Cohen nie jest ani jednym, ani drugim. Kto jednak naprawdę lubi i ceni Cohena, a chciałby go poznać nieco inaczej – poprzez śpiewany, ale bardzo autorski i aktorski monodram – powinien ten kameralny spektakl zobaczyć.

Leonard Cohen (1934-2016), kanadyjski piosenkarz – wypadałoby rzec: pieśniarz – żydowskiego pochodzenia (z korzeniami w Polsce i na Litwie) dawno już zyskał status artysty kultowego, choć jego droga na szczyty wiodła z niszowych, literackich kawiarni, a sam długo uważał się bardziej za poetę, pisarza, niż studyjnego i estradowego wokalistę.

Był zresztą czas (lata 80.), gdy większą niż w Kanadzie popularnością cieszył się w Polsce. Ale gdy już stał się tak rozpoznawalny i wielbiony na całym świecie, a jego utwory – już nie te dawne, z towarzyszeniem gitary solo, lecz takie, których bogate aranżacje wspierały orkiestry i chóry – stały się hitami dancingów i potańcówek, uciekł przed tym wszystkim do klasztoru zen i zamknął się w nim na pięć lat, jako mnich przybierając imię Jikan, co znaczy Cichy.

Czas wyciszenia zaowocował jednak powrotem w wielkim artystycznym stylu – bank rozbiła Dear Heahter (2004), a pięknym podsumowaniem twórczej drogi okazała się płyta ostatnia You Want It Darker (2016) – jako że Cohen umiał w nich połączyć cudowną, melancholijną śpiewność swoich utworów z istotnym sensem i pogłębiającą się refleksją nad życiem.

Jego chropawy, męski głos słabł wprawdzie, ale nabierał coraz niższych, ciemniejszych tonacji. „Chcesz Ciemności?” – pytał słuchaczy – znajdziesz ją we mnie. Tyle że ta Ciemność – towarzysząca jego twórczości od początku – nie była mrokiem beznadziei i depresji; przeciwnie – uczyła życia, pokazywała, jaka siła zrodzić się może z cierpienia i klęski. A ostatnie utwory będące nauką odchodzenia w ciemność ostateczną, przenika już zgoda na kres, mądrość życiowego porządku, w którym śmierć można przyjąć słowami Thank’s for the dance… Taki też tytuł nosił Cohena album pośmiertny (odnalezione, niepublikowane piosenki ojca wydał w roku 2019 jego syn, Adam).

Konrad Pawicki, który Cohena śpiewa od lat, opowiada nam w swoim spektaklu-recitalu nie tyle o Cohenie – choć po trosze się nim staje (zjawiając się na scenie w jego charakterystycznym małym kapelusiku) – ile o wykreowanym przez cohenowskie utwory mężczyźnie „po przejściach”. Nie eksploruje więc biografii artysty, ale stara się ukazać drogę duchową – samego Cohena i jego myślowej, pokoleniowej formacji.

Prowadzi ona od dynamicznego, zbuntowanego hymnu First We Take Manhattan („Najpierw weźmy Manhattan”), przez obrachunki z młodością i wiekiem dojrzałym (mamy tu więc Słynny niebieski prochowiec – naprawdę słynny, jako że to jedna z jego pierwszych, „kultowych” piosenek-wierszy, ale i „męską” autoprezentację w Everybody Knows („Wszyscy wiedzą, że”), ekstatyczny przebój Dance Me to the End of Love („Wtańcz mnie w swoją miłość”), aż po to wyzwanie rzucone Ciemności…

A po drodze jest czas na idee – rozprawę z Systemem, który zniewala nas wszystkich, oraz Wojną, która toczy się w każdym mężczyźnie – oraz na życiowe drobiazgi i okruchy obserwacji, tak bogato inkrustujące literacką twórczość Cohena (ich mottem mógłby być tytuł jednej z jego powieści: Piękni przegrani), w końcu zaś na przesłanie główne. Opowiada nam Cohen-Pawicki o spotkanym na ulicy niewidomym, niosącym na plecach tablicę: „Nie mijaj mnie. Oślepłem. Lecz widzisz ty”. Niesie on tablicę ze swoim memento, a wraz z nią swój los.

Z tej frazy rodzi się utwór – najpierw podśpiewywany solo, potem podkręcony transowo przez trójkę muzyków towarzyszącą Pawickiemu na scenie (znakomity to akompaniament!), wreszcie zaś podrzucony publiczności do śpiewania wspólnego.

Nie mijaj mnie, wykrzykuje ku nam ostrzegawczo, lecz jakby i radośnie Cohen-Pawicki, a z nim – a w nim – ów szary, przeorany życiem mężczyzna, który mógłby być każdym z nas; nie mijaj, bo kiedyś się zdarzy, że to ciebie świat rzuci na kolana, a wtedy będziesz musiał umieć zaśpiewać to samo: Nie mijaj mnie! Bo kiedyś i tak miniemy wszyscy, ale nie może to nas zatrzymać w drodze. W nieustannym wyrażaniem siebie. Niezbędnym, by smakować życia, jego słodyczy i goryczy.

Kameralny spektakl Pawickiego wyśpiewany w zmiennej, ale zawsze cohenowskiej tonacji – więc z czułością i sercem, czasem z pasją, a zawsze z uwagą – wobec tego, o czym i dlaczego śpiewa (a czyni to w klasycznej translacji Macieja Zembatego oraz nowych tłumaczeniach Joanny Litkowskiej i autorskiej K. Pawickiego) łączy romantyczną melancholię Cohena z jego żarliwością i straceńczym romantyzmem, ale i dystansem do świata i samego siebie.

Może brak w tym wszystkim mocniejszego szarpnięcia, momentu, który naprawdę chwyta za gardło, ale Pawicki nie szarżuje świadomie, podbija natomiast chwile autoironii, nie dając widzom popaść w przesadne, tak często na cohenowskich koncertach ekstazę czy rozbujanie. Tę gotowość do upojenia się klezmerskim rytmem i melodią hitów à la Halleluja, niweluje czarnym humorem, mrugnięciem oka – akompaniując sobie np. pucowaniem buta – lub schodzi do nas z pomnika Faceta – Barda (którego hymnem jest I’m Your Man – utwór nie bez kozery tu niewykonywany) – umniejszając się jakąś małą scenką, uśmiechem porozumienia, półsłowem. Jako Piękny Przegrany, ale też gość na miarę „każdego z nas”, inteligencki Everyman.

Pomagają mu w tym stonowana reżyseria Damiana Jacewicza, luzackie, klezmersko-hipsterskie) kostiumy i skromna scenografia (powszednie sprzęty pokryte kurzem epoki), a przede wszystkim – zwłaszcza początkowo – filmowa projekcja na ekranie stanowiącym tło. Jej dynamiczny montaż dokumentalno-symbolicznych kadrów wprowadza do spektaklu nutę niepokoju, w duchu cokolwiek proroczym i katastroficznym, ale nastrojowi tych ballad i pieśni służy dobrze.

À propos zaś słowa „dobrze”, które wpisano przecież i w tytuł spektaklu Będzie dobrze, Cohen. Jak to czytać? Czy jako zdanie-pociechę skierowane do Cohena (na co wskazywałby przecinek)? Czy odwrotnie – jako Cohena przekaz dla nas? W obu przypadkach jest w tym „będzie dobrze” sporo goryczy, ale i nadziei trochę też.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji