Rechot całkiem zaraźliwy
Czego nie widać to typowa farsa, której treści nie pamięta się już w kilka godzin po wyjściu z teatru. Za to swoją rolę spełnia w stu procentach — znakomicie bawi widzów.
Spektakl Teatru im. J. Osterwy w Gorzowie trwa dwie i pół godziny. I przez ten czas na widowni usłyszeć można różne rodzaje śmiechu. Od cichego, tłumionego, łagodnego po głośny, zaraźliwy, niepowstrzymywany rechot.
Akcja sztuki rozgrywa się na scenie i za kulisami teatru, podczas prób kiepskiego spektaklu. Mimo że premiera ma się odbyć nazajutrz aktorzy są nieprzygotowani, a reżyser bezradny. Tekst granej sztuki i sytuacje teatralne stale mieszają się z prawdziwym, pozascenicznym życiem. Ze słabostkami, plotkami, romansami, zazdrością. Aktorzy i reżyser bardziej przejmują się sobą niż widzami. Popijają, robią sobie najróżniejsze dowcipy i całkowicie zmieniają treść sztuki.
Gorzowskie przedstawienie jest sprawne, zwarte, sympatyczne. Mimo pozorów „lekkiej rozrywki” widać w nim przemyślaną i konsekwentną rękę reżysera (tego prawdziwego), który jak wieść niesie próby prowadził ze stoperem i metronomem w ręku. Dzięki temu spektakl ma dobre tempo, a gra aktorów oparta jest na scenicznej ekspresji, zamienności nastrojów i nieustannym ruchu po dużej przestrzeni.
Najlepiej w tym teatralnym szaleństwie odnajdują się: Krzysztof Tuchalski w roli wiecznie zagubionego aktora i życiowego naiwniaka, Leszek Perłowski grający schizofrenicznego reżysera, Teresa Lisowska jako mściwa kochanka, Przemysław Kapsa, wcielający się w postać nerwowego kochasia oraz Alik Maciejewski — podstarzały włamywacz i pijak.
Słowa uznania należą się też Małgorzacie Treutler, która stworzyła udaną plastycznie i bardzo pomysłową scenografię, dzięki której oglądać można scenę z przodu i z tyłu.
Spektakl ma jeszcze jedną zaletę. Odkrywa nowe możliwości gorzowskich aktorów, odziera z ponuractwa i udowadnia, że z komedią im do twarzy.