Artykuły

Tęsknota za Falstaffem

Jedna z najpopularniejszych w świecie szekspirowskich fars, Wesołe kumoszki z Windsoru, rzadko gości dziś na deskach polskich scen. Czy powodem tej absencji jest sukces diety herba-life i innych cud-preparatów na odchudzanie? Ze świecą szukać po naszych zespołach teatralnych grubych, jowialnych pykników, komicznych i sympatycznych jednocześnie, umiejących cieszyć się życiem i z pogodą przyjmujących ciosy od losu. Jeden Krzysztof Kowalewski, eksploatowany zresztą bez opamiętania, nie wystarczy. Dariusz Gnatowski – Falstaff w Wesołych kumoszkach granych w krakowskim Ludowym – dysponuje, owszem, odpowiednią liczbą kilogramów; niestety jego zasób środków aktorskich wystarcza może w telewizyjnych kabaretach, ale nie w repertuarze szekspirowskim. Ten podrywacz z niezmienną tępą miną i jednostajną, dyżurną intonacją wszystkich kwestii, jest po prostu skrajnie nieciekawy, a bylejakość głównego bohatera natychmiast kładzie się szarym cieniem na całej intrydze. Niewiele mogą już uratować dobre epizody komiczne Andrzeja Franczyka, Krzysztofa Gadacza, Tomasza Wysockiego. Inscenizacja (skądinąd wysoko nagrodzona na gdańskim Konkursie Szekspirowskim) sprawia wrażenie zmajstrowanej pośpiesznie, prowadzonej od gagu do gagu, bez szczegółowej analizy i rozpisania zadań poszczególnych postaci. Czyżby Jerzemu Stuhrowi zabrakło czasu? Szkoda: gdy się ma w pamięci poprzednie szekspirowskie prace mistrza ze swoimi uczniami w nowohuckim teatrze – przede wszystkim urocze Poskromienie złośnicy, ale i Makbeta, nieolśniewającego, acz przecież rzetelnego i wypracowanego – uciechę, jaką powinna budzić szekspirowska krotochwila, musi zastępować melancholia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji