Artykuły

Serge Opowieści

"Wyludniacz"- monodram Serge'a Merlina, Theatre National de l'Odeon w Paryżu na Festiwalu Dedykacje - Beckett w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Między niebem odwróconym plecami a ziemią plemienia skulonych - opowieść. Słowa brzęczące, jazgot zdań, zalęknione cisze. Pod niebieską obojętnością, nad bezradnością szarą, w ciemnym powietrzu - kronika plemienia skulonych. Unosi się. "Wyludniacz" Samuela Becketta. Jest opowieść. Ale kto opowiada? Kto otula skulonych?

W prologu "Wybrańca" Tomasz Mann pisze: "Kto bije w dzwony? Nie dzwonnicy. Ci wylegli na ulicę, jak cały naród (...). Przekonajcie się: dzwonnice są puste. Sznury zwisają luźno, a przecie dzwony się kołyszą, grzmią ich serca. Rzekłożby się, że nikt nie dzwoni? Nie. (...) Któż tedy bije w dzwony rzymskie? - Duch opowieści. (...) On to powiada: Biją wszystkie dzwony, on więc w nie właśnie bije". Duch opowieści bije w dzwony i Duch opowieści mówi "Wyludniacza"? Tak. W "Wybrańcu" wcielił się w Klemensa Irlandczyka. A w kronice plemienia skulonych? Ma głowę aktora Serge'a Merlina.

Ma Merlina twarz samotną, jak wydłubaną ze skały, co wieki temu obróciła się w piasek. Ma jego głos pełen węgla i oczy, przyjmujące każdą ciemność. Wreszcie ma jego dłonie, jego palce. Ma tych dziesięciu mimów, co zastygną dopiero w ciszy ostatniej, gdy ze sceny wypowiedziana zostanie finalna sylaba. Serge Merlin - aktor nie z naszej ulicy, nie z naszych zegarków, nie z naszego papieru. Duch opowieści - Serge Merlin. Serge Opowieści.

W sobotę o zmierzchu Serge Opowieści przez godzinę mówił kronikę plemienia skulonych. Bają, że wszędzie wozi z sobą pudełko z prochami przyjaciela. Mówią, że przed wejściem na scenę zamyka się w garderobie i nad pudełkiem odprawia tajemne celebry, wyszeptuje modły, zawodzi... Nie wierzę. Czuję, że tylko zdejmuje pokrywę pudełka - i długo patrzy w popiół. Nieruchomy.

W sobotę o zmierzchu, pod sufitem obojętnym, nad dnem widowni, gdzieś pomiędzy - w ciemnym powietrzu sceny pustej jak smoła Drogi Mlecznej - z dobrym śladem popiołu na dnie oka, Serge Opowieści opowiadał "Wyludniacza". Wprowadziła go pozioma igła światła. Żyła krótko, mniej niż motyl. Została tylko igła pionowa - jasność wbita w czarny blat. Została do końca. Tylko tyle było światła.

Zasiadł. Na blacie rozłożył kronikę - luźne, czarne kartony z nalepionymi kartkami "Wyludniacza", całymi w barwnych esach-floresach, strzałkach, kleksach, nieczytelnych gryzmołach. Kronika niczym tajemna Księga alchemika. Albo rozsypany atlas świata epoki nieokiełznanego Marco Polo. Zasiadł, rozłożył, enty raz zobaczył, co zna na pamięć, ale co nie przestaje przerażać - i wycisnął z siebie skowyt trzech pierwszych, pamiętnych, pamiętnie bezlitosnych fraz Becketta. I zatańczyły palce nad blatem...

"Siedziba błądzących ciał, z których każde szuka swojego wyludniacza. Dostatecznie obszerna, by szukanie było daremne. Dostatecznie ograniczona, by daremna była ucieczka". Zamilkł. Spojrzał przed siebie. Nie odwrócił wzroku. Po małej ciszy ruszył dalej. Ruszył, by opowiedzieć, co musiało być opowiedziane.

Opowiedział? Duch opowieści nie tylko mówi: "Biją wszystkie dzwony". On też pociąga za sznury. Serge Opowieści nie tylko mówi zdania Becketta. On jest każdym z nich. Wciela, próbuje ucieleśnić całe piękno zdania i całe jego piekło.

Mówi. Recytuje napisany przez Becketta los dwustu ciał stygnących na dnie ogromnego walca bez wyjścia. Jakby się za błądzące ciała spowiadał z tego, co dla ciał nieuchronne. Zarazem - węgle gardła obracają się w delikatność, bądź wściekłość frazy. Skowyczą i szepczą, pędzą i zasypiają, cichną, drżą, odmawiają posłuszeństwa, kąsają. Niebywałe, że ze zdań Becketta wyłuskać można tyle wściekłości, tyle mgły. To, co zdawało się ledwie suchą kroniką, bladą metaforą życia, naszego życia, zsuwającego się w bezruch i ciszę nie do złamania - w gardle Serge'a Opowieści nabiera potu, dyszenia, bladości. Na zdaniach wyrasta skóra, bo palce - tych dziesięciu mimów - ciągle tańcząc, lepią świat opowiedziany.

O mimie Marceau Jan Kott rzekł: "Marceau nadaje ciężar powietrzu". Palce Serge'a Opowieści lepią z ciemnego powietrza infernalny krajobraz plemienia błądzących ciał. Drabiny, które nie ocalą. Tunele bez wyjść na jasność. Buty, co nie znajdą żadnej dobrej drogi. Ale jest też tak, że ciała słów ucieleśnionych dziesięcioma tańczącymi mimami - są przeźroczyste. Kiedyś wszystko się zaczęło, bo Słowo stało się Ciałem. Teraz, małpując stary cud, Serge Opowieści smakuje własną niemoc. Aktor gra, choć wie, że głosem, twarzą, gestem, może powietrze zmienić tylko w powietrze. Jest Demiurgiem poniekąd, Demiurgiem jedynie iluzji.

To mało. To wszystko. Tylko teatr tak potężny, jak samotny teatr Merlina, może nie lękać się goryczy własnej bezsilności. Bo tylko teatr potężny umie zmienić gorycz w pocieszenie. W "Wyludniaczu" Merlina na scenie nie ma napisanych światów Becketta. Żadnej fizyczności. Jest tylko Serge Opowieści i cierpliwy jego geniusz łuskania powietrza, i geniusz nie opowiadania, lecz bycia całym pięknem i całą nędzą opowieści. Jego wściekłość i jego czułość nie są ze świata nieba obróconego plecami. Są stąd. Spomiędzy nas.

Ciemną prozą Becketta przez godzinę otula plemię skulonych. Po czym palce się uspokajają. I wraca do popiołów przyjaciela. Serge Opowieści wraca do śladów ducha, któremu odmówiono łaski głosu. Zamyka pudełko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji