Artykuły

Zabawa jak nigdy

Podczas któregoś z toruńskich festiwali w ciągu dwu kolejnych wieczorów oglądaliśmy Wesele i Mrożkowego Indyka. I wówczas jeden z kolegów parających się niewdzięcznym zawodem opisywacza przedstawień teatralnych — bodaj Stul Hebanowski, ale głowy nie dam — powiedział; „Współcześnie Indyk brzmi jak Wesele, Wesele zaś coraz bardziej przypomina poczciwych Krakowiaków i górali. Paradoks, jak paradoks. Można się zgadzać lub nie. Nie wiem, czy dotarł do Mrożka. Faktem jest jednak, że autor Policjantów napisał Wesele”.

Nazywa się ono Zabawa, a prapremiera odbyła się właśnie na deskach Teatru Kameralnego, obok dwu innych jednoaktówek — Kynolog w rozterceCzarowna noc. Mrożek jest dramaturgiem bardzo płodnym, ale trzeba tu też powiedzieć, że każda jego premiera, podobnie jak publikacja kolejnej książki, staje się wydarzeniem kulturalnym. Potrafił bowiem pisarz znaleźć najpełniejszą, najbardziej precyzyjną formułę współczesnego dialogu o „sprawach Polaków". Formułę, w której drwina, groteska, kpina z narodowych tradycji splata się nierozerwalnie z szacunkiem, może nawet apoteozą tychże samych tradycji. Ale apoteozę z dystansem, przekorną, zabarwioną groteską, słowem bardzo Mrożkową. Frapujące niewątpliwie byłoby prześledzenie związków między dramatopisarstwem twórcy Indyka, a jego rysunkami publikowanymi niegdyś w „Przekroju", potem zaś wydanymi w książce. Objętość sprawozdania popremierowego wyklucza naturalnie badania porównawcze.

Powiedzmy więc tylko, że mimo zastrzeżeń, które za chwilę zgłoszę, przedstawienie wrocławskie jest ponad wszelką wątpliwość udane. Reżyserzy — Zdzisław Maklakiewicz, Igor Przegrodzki i Bogusław Danielewski — właściwymi kluczami otwierali jednoaktówki.

Zabawę reżyserował Zdzisław Maklakiewicz. Najsłuszniej wydobywał echa Wesela wcale przecież wyraźnie w tekście pobrzmiewające. I to właśnie bawiło mnie szczególnie. Szopka narodowa we współczesnej wiejskiej świetlicy, grana przez parobczaków wbitych w świąteczne garnitury i nowo zakupione buty, ma jednoznacznie komiczny charakter. Sprowadza do normalnych, ludzkich wymiarów dętą młodopolską frazeologię.

Zabawa jest też chyba najbardziej interesująco aktorsko. Bogusław Danielewski (Parobek B). Igor Przegrodzki (Parobek S) i Ludomir Olszewski (Parodek N) budują postacie bardzo konsekwentnie, są przy tym niesłychanie zabawni. Osobiście podobał mi się najbardziej Przegrodzki co w żadnym wypadku nie dyskwalifikuje partnerów.

Dążąc do wewnętrznego ładu widowiska Igor Przegrodzki reżyserujący Kynologa stworzył pastisz na komedie Fredrowskie. Ale kpina ze starego Fredry znacznie mniej bawi niż drwina z „czwartego wieszcza”, mniej zabawna jest więc także sceniczna wersja jednoaktówki. Zwłaszcza że Zdzisław Maklakiewicz (Przyjaciel Psów) stanowczo przerysował postać, zwłaszcza dotyczy to pseudoromantycznych monologów „na stronie”, tak przecież bardzo w tekście zabawnych. Szarża w prosceniowych monologach odbiera komedii wiele wdzięku i uroku. Darowałbym aktorowi premierowe „cuknięcia", nie mogę wybaczyć natomiast zamordowania Mrożkowego dowcipu. Aktorsko w Kynologu najbardziej podobali mi się ucharakteryzowany zresztą trochę na postać z Bałuckiego czy Zapolskiej — Bogusław Danielewski (Nieznajomy) oraz niezaprzeczenie komiczny w charakterystycznej rólce Delegata Ludomir Olszewski. Dowcipnie poprowadziła także postać Przyjaciółki Ptaków Halina Buyno.

W Czarownej nocy — wbrew temu co chce program — widzę nie tylko atak na freudyzm i pirandellizm. Źródła i inspiracje są chyba znacznie głębsze. Idzie przecież o cały kierunek filozoficzny, jakim jest idealistyczny subiektywizm. Dlatego też chyba dobrze się stało, że reżyser tej części Bogusław Danielewski zrezygnował z akcentów pastiszu, pozwolił się widzowi bawić samym tekstem Mrożka. Trzeba też powiedzieć, że zarówno Zdzisław Maklakiewicz (Drogi Pan Kolega) jak i Igor Przegrodzki (Pan Kolega) potrafili interesującymi środkami aktorskimi wypełnić pozostawiony przez autora luz interpretacyjny. Jadwiga Ziemiańska (Trzecia Osoba) nie miała wielkiego pola do popisu, ale rolę poprowadziła ładnie i przyjemnie, demonstrując przytem bardzo interesujące warunki zewnętrzne.

Przedstawienie łączy nie tylko specyficzny dowcip Mrożka, lecz, także scenografia Marcina Wenzla. Pozornie obiektywna, w istocie jednak współgrająca z charakterem przedstawienia.

Kategoryczne „nigdy” w tytule zawierają może nieco przesady. Pewne jest jednak, że wszyscy — włącznie z autorem — na premierze bawili się świetnie. Można więc Mrożkowej składance wróżyć długi żywot sceniczny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji