Artykuły

Był kiedyś we Wrocławiu Teatr Telewizji

Wśród imprez towarzyszących Wrocławskim Targom Książki znalazł się pokaz telewizyjnego spektaklu "Rzecz o zagładzie miasta" oraz fragmentów "Sprawy" i "Śmierci Tarełkina". Byłem reżyserem tych przedstawień. Fakt, że zaproszono mnie do udziału w tym przedsięwzięciu, obudził wiele wspomnień i refleksji - pisze Wiesław Wodecki w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

To optymistyczne, że wraca potrzeba rozumienia ciągłości najnowszych dziejów, w tym dokonań ludzi sztuki - artystów i organizatorów współtworzących kulturę, którzy od pierwszych dni polskiego Wrocławia w 1945 roku, w tym zdeptanym, spalonym i zrujnowanym mieście, próbowali dać jego nowym mieszkańcom dobrze powiedziane słowo, wzruszenie, przeżycie artystyczne. Nie żyliśmy tu przecież przez 45 lat w mroku i otchłani. Nie startowaliśmy z nicości w Polsce demokratycznej ani tym bardziej w montowanej obecnie jakiejś zupełnie nowej Rzeczpospolitej. PRL nie dla wszystkich była matką, ale innej Polski wtedy nie było. I jeśli coś ma powstrzymać młodych przed odrzuceniem pojęcia patriotyzmu, narastaniem pogardy dla państwa, od ucieczki znad Wisły i Odry nad Tamizę, Szprewę czy Sekwanę, nie wystarczą frazesy o miłości ojczyzny ani tak zwana edukacja historyczna, trzeba pielęgnować dumę z tego, co udało się dokonać mimo "dyktatury proletariatu".

***

Ośrodek TVP Wrocław organizował Leszek Bajer, mając do pomocy trójkę dziennikarzy radiowych: Włodzimierza Rosińskiego, Tadeusza Lipowskiego i Barbarę Foltę. Autorami pierwszego programu "Miłe złego początki" byli Ewa Szumańska i Andrzej Waligórski. Działo się to 14 grudnia 1962 roku. Inauguracja teatru telewizji odbyła się niespełna rok później. 26 listopada 1963 telewidzowie całej Polski mogli zobaczyć "Horsztyńskiego" Juliusza Słowackiego w reżyserii Andrzeja Witkowskiego.

Witkowski był człowiekiem niepospolitym i niepospolitym artystą, jego życie było ofiarą, samospalaniem się w teatrze. Powtarzam te słowa za Jarosławem Szymkiewiczem. "Witkowski należał do tego gatunku ludzi, którzy nie ustępują, którzy w walce o najważniejsze nie cofają się i nie rozmieniają. I myślę, że do inauguracji Wrocławskiego Teatru Telewizji, w ówczesnych warunkach technicznych, w jakiejś mierze doprowadzić musiały upór i zaciekłość reżysera. Ci, którzy go znają, wiedzą doskonale, że musiała to być potężna i dotkliwa lekcja, jak należy robić prawdziwy teatr". Szymkiewicz wiedział, co mówi, bo był znakomitym krytykiem teatralnym i od 70 roku pracował w Telewizji Wrocław, a Witkowski zrobił u nas jeszcze wiele przedstawień, między innymi "Dziwnego pasażera" Tymoteusza Karpowicza czy "Zamknięty przedział" Zbigniewa Kubikowskiego .

***

W latach 60. dyrekcję Teatru Polskiego we Wrocławiu objęli Krystyna Skuszanka i Jerzy Krasowski. Przyszli w blasku dokonań artystycznych w Nowej Hucie, gdzie zasłynęli takimi widowiskami, jak "Przygody Lejzorka Rojtszwanca" wg Erenburga czy "Radość z odzyskanego śmietnika" wg Kadena Bandrowskiego. Być może bez należytej uwagi śledzę publikacje o wrocławskich teatrach, ale trudno pozbyć się wrażenia, że Krasowscy zostali wymazani z historii miasta gumką myszką. Zapewne w myśl zasady - o komuchach nic albo źle. Ale bez Krasowskich nie ma uczciwej historii wrocławskich teatrów. W telewizji pan Jerzy podejmował prace najtrudniejsze. Odznaczały się rozmachem, imponującą dyscypliną inscenizacyjną i jasnością przekazu. Jego "Ucieczka" Bułhakowa była najbardziej monumentalnym przedsięwzięciem naszego teatru. Nie będę oceniał politycznej postawy Krasowskiego, ale niech mnie jakiś szczęśliwie późno urodzony retroantykomunista przekona, że wymienione tytuły nie były krokiem w walce o poszerzenie wolności słowa, prowokacją intelektualną, demonstracją pogardy dla rządzących "ciemniaków". Tak też się rzecz miała z "komuchem" Litwińcem, gdy reżyserował "W rytmie słońca" Urszuli Kozioł, czy z Anną Lutosławską, gdy inscenizowała "Obmyślam świat" Wisławy Szymborskiej lub "Zamienione głowy" Tomasza Manna. A wracając do Krasowskich, nie sposób pominąć milczeniem "Orfeusza" Anny Świrszczyńskiej z Mirosławą Lombardo w roli Eurydyki w reżyserii Krystyny Skuszanki. Krytycy uznali go za jeden z najlepszych spektakli w dziejach teatru telewizji.

Szczególne miejsce w naszym teatrze zajmował też Henryk Tomaszewski. Przez lata z uporem odmawiał współpracy z telewizją. Wielokrotnie składałem mu wizyty. Częstował kawą i żartował. Był wielkim artystą i gardził telewizją. Musieliśmy go przekonać, że telewizja może służyć sztuce i chcemy go zarazić naszą pasją. W czasie jakiejś gali w Teatrze Polskim, w antrakcie padłem przed nim na kolana: - Mistrzu! Nie wstanę, dopóki pan się nie zgodzi.

Po tym incydencie Tomaszewski skapitulował - przeniósł "Protesilasa i Laodamię" na telewizyjny ekran. To był początek naszej intensywnej współpracy z Tomaszewskim. Wielkim powodzeniem cieszyły się jego "Wieczory z Pantomimą".

***

Dla porządku muszę wspomnieć, że nie byłem przy narodzinach teatru w 1963. Wypędzony z Wrocławia, wróciłem tu dopiero pod koniec lat 60. W '68 wziąłem rozbrat z dziennikarstwem. Zaprzyjaźniłem się w Szczecinie z Juliuszem Burskim i razem zrealizowaliśmy tam cykl "Wieczorów z Conradem". Julek po studiach na KUL-u, po doświadczeniach współpracy z teatrem Byrskich, pracował w radiu. Zadziwiające u Julka było to, że obok głębokiej wiedzy humanistycznej pasjonował się techniką, uwielbiał mechanizmy, strojenie telewizorów, naprawę telefonów i tym podobne działania. Mówił z zachwytem dziecka o nowinkach technicznych, ale zawsze widział je w szerokich kontekstach intelektualnych. "Wieczory z Conradem" nie tylko reżyserował, ale także realizował; siedział za konsoletą, kierował pracą kamer, komponował obrazy, nadawał przedstawieniu rytm i tempo. Wprowadził nowy styl telewizyjnego przekazu: portretowanie aktora, precyzyjne komponowanie kadru. Po przyjeździe do Wrocławia Burski zrobił "Małego księcia" Saint Exupery'ego i "Bar świat" wg Hrabala. Razem zrealizowaliśmy "Braci Lautensack" Feuchtwangera, a potem ja, już sam (wg własnego scenariusza), reżyserowałem "Rzecz o zagładzie miasta".

Był to czas, gdy przedstawienia telewizyjne nadawaliśmy na żywo. Nad drzwiami studia zapalało się czerwone światełko, realizator mówił: start! Naciskał odpowiedni klawisz i oglądała nas cała Polska. Kamerzyści i technicy, oświetlacze i dźwiękowcy, aktorzy i inspicjenci zapominali o waśniach, antypatiach, urazach. Jednoczyli się, aby wszystko wypadło jak najlepiej. Towarzyszyło temu ogromne napięcie. Sprzęt mieliśmy lada jaki, często wysiadały kamery. Czuwający w studio technik czołgał się po podłodze w kierunku popsutej aparatury, coś tam majstrował, a pot zalewał mu oczy. W tym czasie realizator improwizował nowe ujęcie, aktorzy musieli to wyczuć i błyskawicznie zmienić sytuacje, ruch, kierunek patrzenia. Była to jedyna w swoim rodzaju emocja, wyostrzająca świadomość jednoczesnego grania i emisji. Bez kontaktu z widownią, bez szans na zamaskowanie usterki. Dziś młodzi aktorzy mogą nie uwierzyć, że to było możliwe, ale to prawda. I prawdą jest, że ten właśnie teatr zdobył sobie wielomilionową widownię - wrażliwą i wierną.

***

Ta epoka się skończyła. 8 października 1971 nadaliśmy ostatni spektakl na żywo. Zaczął się czas zapisu, dubli, montażu, wycinania podejrzanych politycznie kwestii, a nawet całych scen. Ze starych prac "na żywo" zostały tylko wspomnienia i zdjęcia. Z lat 70. też nie wszystko się zachowało. Wiele spektakli zaginęło w stanie wojennym. Zlikwidowano zapis "Rekonstrukcji poety" Herberta w reżyserii Bogusława Kierca. Nie wiem też, czy zachował się dramat Tadeusza Różewicza "Stara kobieta wysiaduje" częściowo zapisywany na wrocławskim wysypisku śmieci. Reżyserował Kazimierz Braun. Pamiętam z tego spektaklu przejmującą postać ślepca bezskutecznie poszukującego modrzewi i błagającego o szklankę zimniej, czystej wody. Pamiętam jego słowa: "Wy młodzi, teraz lecicie, lecicie, byle prędzej, dalej, byle w nieznane. A ja wiem, że wraca się po najdłuższej wędrówce...".

* Wiesław Wodecki - reżyser i publicysta, w latach 70. szef programów artystycznych TVP Wrocław. Trzykrotnie nagrodzony Złotymi Ekranami za najlepsze spektakle roku: za cykl "Wieczory z Conradem"(wspólnie z Juliuszem Burskim), za "Rzecz o zagładzie miasta" (1970) i w 1977 za "Sprawę" Suchowo-Kobylina. "Sprawa" uznana została we Wrocławiu za najważniejsze wydarzenie teatralne roku i uhonorowana Złotą Statuetką Fredry. Internowany w stanie wojennym, do TVP nie powrócił.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji