Artykuły

Bryll-beatowy Schiller?

Dwa teatry krakowskie zagrały podobne formalnie widowiska. Teatr Ludowy prapremierową Balladę wigilijną Brylla, a Stary Teatr Pastorałkę Schillera. Ta równoczesność wystąpień prowokuje do trochę szerszych dywagacji o ludowości i tradycji w teatrze. Czy podejmuje się te problem? Raczej nie. Sporadyczne próby ożywiania zabytków literatury staropolskiej, nawet te udane i rewelacyjne, jak Historya o chwalebnym zmartwychwstaniu nie wywarły przecież żadnego wpływu na teatr polski. I nie wznowiły twórczych poszukiwań zapoczątkowanych przez Leona Schillera. Swoją drogą zastraszająco szybko wysychają źródła folkloru i autentycznej ludowości. Na scenę ludowość dostaje się co najwyżej w wydaniu cepeliowskim lub w pasożytującej stylizacji. Czyżby istotnie teatr współczesny stać było na przechodzenie obok bogatych złóż kultury ludowej? Czy w utrwalonych schematach obrzędowości, w podaniach, wierzeniach, zabawach nie można już nic znaleźć dla sceny i publiczności?

Przez cale powojenne 25-lecie eksploatowaliśmy wytrwale schillerowskie opracowanie Kramu z piosenkamiPastorałki. Dopiero Osiecka widowiskiem Niech no tylko zakwitną jabłonie zagroziła pierwszej pozycji, a drugiej Bryll Balladą wigilijną. Konkurencja to jednak — nie obrażając autorów — komercjalno-użytkowa. I rzemieślnicza. Schiller bowiem swe widowiska komponował jako człony wielkiej reformy teatralnej i zamierzonej koncepcji sceny monumentalnej, realizującej przemyślenia Mickiewicza i Wyspiańskiego. Dlatego Pastorałka w pierwszej wersji (na scenie Teatru Polskiego w 1919 r.) miała charakter szopkowy, a Redutowa z lat 1923-24 przybrała kształt zdecydowanie misteryjny. Schiller pracował etapami. Stąd cykliczność pewnych zamierzeń i pomysłów. O Pastorałce napisał, że „Jest tylko dokumentem pewnego okresu mej pracy teatralnej. Niczym więcej". Dla polskiego teatru natomiast stała się ona samograjem, którym można bez trudu zapełnić nadwerężoną kasę. Oderwana od systemu schillerowskiego, często bezmyślnie powielana, straciła swoją świeżość, urok i sens ideowy. Pozostał z niej pusty kształt teatralny, który potrzebuje wypełnienia. Bo w tej formie Pastorałka jest dość anachroniczna, nudnawa i przeraźliwie daleka od naszej współczesności. Ileż tekstów domaga się tu wymiany, retuszu, i nowego opracowania dramaturgicznego z przydaniem aktualizacji.

Dlatego z dużym zdziwieniem i zaskoczeniem oglądałem Pastorałkę na scenie Starego Teatru — mocno cuchnącą naftaliną i pozbawioną zdecydowanego stylu. I to w teatr, któremu na tym miejscu wypisałem tak dużo pochwał. Prezentować widowisko bez aktorstwa i w tak nijakiej inscenizacji, z afiszem pełnym dobrych nazwisk wykonawców. Kazimierz Mikulski, który współtworzył oryginalny styl krakowskiej „Groteski”, potraktował swoje zadanie scenografa zbyt lekko. Ławkowiec i kilkadziesiąt metrów kolorowego płótna nie zastąpi wysiłku i gry wyobraźni. Z kolei inscenizator, Andrzej Witkowski najwyraźniej poskąpił odpowiednich informacji reżyserowi, Jerzemu Nowakowi. Wprawdzie doświadczony aktor usiłował solidnie wywiązać się ze swoich obowiązków: sprawnie poprowadził kolegów, podsunął tu i ówdzie jakieś pomysły, gierki i chwyty. Czy tego się jednak spodziewamy po ambitnym teatrze?

Konkurent Schillera — Ernest Bryll miał ułatwione zadanie. Zaczynał od gotowej tradycji. A teksty sporządził wedle własnego poezjowania. I wcisnął je w gotowe wzory — schematy betlejemskiej historii o narodzeniu Chrystusa, wędrówce trzech króli, pasterzy, żołnierzy i ewangelistów… Nie bez ambicji. Nowe teksty wiały zagarniać współczesność ludowym humorem i ludowym spojrzeniem. Istotnie, zagarniały, ale dość zepsutą, na mój gust, rubaszność i prymitywność zindustrializowanej ludowości. Stylizacja Brylla na ludowość i folklor wydała mi się jakaś sztuczna, pozbawiona autentyzmu. Ale na pewno trafnie uchwycona w swoim spłaszczeniu. Tak chyba zresztą ona teraz wygląda w powszechnym obiegu językowym. Pretensje miałbym do pisarza o coś innego. Wydaje mi się, że Bryll zaprzepaścił okazję powiedzenia — poprzez tak sugestywną i chwytliwą formę — wielu prawd o Polsce współczesnej. Ćwiartka z czerwoną etykietką, którą raczą się pasterze i ewangeliści, urosła u niego do generalnej przestrogi. I wady ludu nad Wisłą. Za nim postępują inni: Adam z Diabłem w Pastorałce zapijają się wódą, murarze na rusztowaniach w Klątwie wybijają korki z półlitrówek. Oglądamy więc wzmożoną akcję antyalkoholową podjętą przez teatry krakowskie. Ku uciesze publiczności, która w tych miejscach ożywia się i bije brawo. Zaczyna to być naiwne i żenujące. Czy nie za łatwo radzimy sobie z wadami narodowymi? Szczęśliwy to kraj, gdzie wszystko można ćwiartką wytłumaczyć i rozgrzeszyć.

Ale nowohucki Teatr Ludowy tak zagrał, a właściwie zaśpiewał Balladę, że nie tekst jest najważniejszy, lecz widowisko… i przeboje. Zasługa to i sukces kompozytora, Andrzeja Zielińskiego i zespołu „Skaldów". A dla Teatru duże brawa za pomysł zaangażowania ich do współpracy. Okazało się bowiem, że teksty Brylla świetnie wytrzymują rytm beatowy. Można je tańczyć i śpiewać. Pokaźny zespół wykonawców pod debiutancką batutą reżyserską Ireny Jun uczynił to właściwie bezbłędnie. W szopkowo-cepeliowskiej scenografii Adama Kiliana, Irena Jun zaaranżowała widowisko poddane modnym rygorom tempa beatowego z mikrofonem i estradową nonszalancją. I choć niechętnie, ale muszę przyznać, że tym na pewno stworzyli współczesny kanon widowiska pastorałkowego. Można im zarzucać, że z materii niezbyt szlachetnej, z takiej, którą często obśmiewamy i wykpiwamy. Nie zmieni to faktu: nowohucka Ballada wigilijna jest modelowa i typowa, jak estradowe śpiewanie do mikrofonu i długie włosy Beatlesów. Jest widowiskiem z przebojem Po górach, po chmurach i świetnym wykonaniem „Skaldów". I to wystarcza, aby fotele teatru nie świeciły pustką. Tak mało, czy tak dużo?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji