Artykuły

Warto robić rzeczy ambitne

Z EWĄ ROMANIAK [na zdjęciu], aktorką tarnowskiego Teatru im. Solskiego uznaną przez widzów w plebiscycie za najlepszą aktorkę w sezonie 2003/2004, rozmawia Mirosław Poświatowski.

"- Kiedy pomyślałaś o aktorstwie?

- Tak poważnie dopiero od momentu, kiedy zaczęłam wyjeżdżać, dzięki mojej profesorce, fantastycznej polonistce, do teatrów krakowskich. Wcześniej interesowałam się różnymi konkursami recytatorskimi, jeździłam na konkursy krasomówcze, ale dopiero w chwili, kiedy te wyjazdy stały się bardziej cykliczne, zainteresowałam się aktorstwem.

- Które spektakle wtedy szczególnie utkwiły Ci w pamięci?

- Takim przeżyciem było Wesele Wyspiańskiego w reżyserii Andrzeja Wajdy, z samymi gwiazdami, wystawione w Starym Teatrze. Wtedy zostałam na tyle zaczarowana przez aktorów, że w antrakcie potrafiłam skłamać panu w portierni, że się umówiłam z panem Peszkiem i wtargnąć za kulisy. To było silniejsze ode mnie i byłam z tego dokonania ogromnie dumna.

- Jak wspominasz studia w szkole teatralnej?

- Studia to jest bajka, przyjemność, to jest nagroda od życia, to moje najfantastyczniejsze lata, jakie dotąd otrzymałam; czteroletnia zabawa, ogromna przyjemność i satysfakcja z chodzenia do szkoły, w której ma się możliwość pracowania z fantastycznymi indywidualnościami, z fantastycznymi aktorami, pedagogami. Pracujesz nad własnym ciałem, wyobraźnią fantazją, nad własnym głosem, ruchem itd. Rozwijasz samego siebie, a przede wszystkim, możesz się o sobie bardzo wiele dowiedzieć. Miałam zajęcia z Martą Stebnicką -piosenka, z panami Jarockim, Globiszem, z Agnieszką Mandat, z Moniką Rasiewicz -wiersz; to są wspaniali wykładowcy. Więc wchodziłam do szkoły o godzinie 7.15 na zajęcia ruchowe, wychodziłam około godziny 23 i nie wiadomo było, jak ten dzień zleciał. Bo wszystko wydawało się takiego nieziemskie, przyjemne, fantastyczne - po prostu inny świat. Do tej pory, nawet gdy jestem zabiegana, jeśli przechodzę gdzieś obok, nie potrafię nie wstąpić tam, chociaż na moment.

- Jaki spektakl był dla Ciebie tym pierwszym poważnym?

- To były Śluby panieńskie, już po szkole - mój pierwszy spektakl w Tarnowskim Teatrze. Bardzo się obawiałam, bo jednak w szkole są wykładowcy - jeden dba o głos, drugi o wymowę - a tu nagle zostaję wypuszczona sama ze swoimi możliwościami i umiejętnościami, sama muszę się pilnować, sama muszę się kontrolować, po raz pierwszy na profesjonalnej scenie. Aktorzy przyjęli mnie jak swoją, podali dłoń, powiedzieli, że gdyby były jakieś problemy, to mi we wszystkim pomogą. Na starcie poczułam się ich dobrą znajomą i to było świetne.

- Masz tremę przed spektaklem?

- Zawsze jest jakiś element tremy, już nie mówiąc o premierach - im więcej przychodzi znajomych, tym większy jest stres, bo ten mnie będzie kontrolował, tamten pilnował... Najgorzej, gdy przychodzą znajomi aktorzy. Ostatnio graliśmy Wieczór kawalerski w szkole teatralnej w Krakowie. Wszyscy mieliśmy świadomość, że połowa osób na widowni to będą ludzie, z którymi mieliśmy zajęcia w szkole i każdy będzie nas oceniał pod kątem swojego przedmiotu... Stres miałam jak nigdy. Ale ja naprawdę kocham ten zawód i mam taką tremę nie paraliżującą, a mobilizującą. Ona mi pomaga i wiem, że gdy przychodzi, to znaczy, że jest dobrze, że mi po prostu zależy. W ogóle nie wyobrażam aktora, który mógłby wyjść na scenę na takim zupełnym luzie. Bo trema wiąże się z ogromnym skupieniem, uświadomieniem sobie, po co wychodzę na scenę, dlaczego wychodzę... Natomiast podczas spektaklu człowiek sam siebie nie ocenia, wówczas aktor automatycznie wypadłby z myślenia o postaci.

- Opowiedz o najbardziej charakterystycznych przesądach teatralnych...

- Najbardziej znanym przesądem jest przydeptywanie. Chodzi o to, żeby udała się rola. To siedzi w nas tak mocno, że nieważne, co i gdzie - w pociągu, sklepie, w banku - jeżeli cokolwiek upadnie mi na ziemię, od razu przydeptuję. Poza tym nie wolno do premiery zgubić tekstu, a jak się zgubi, trzeba szukać go do upadłego. Na scenie nie mogą pojawić się pawie pióra - czy w dekoracji, czy we włosach, albo jako element kostiumu, bo to przynosi pecha. Itd., itd...

- Jak pracujesz nad rolą?

- Chyba jestem pracocholikiem; mogłabym robić to bez przerwy, a im więcej pracuję, tym więcej mam dobrej energii. A kiedy się tę energię daje podczas spektaklu, ona bardzo szybko od widowni wraca, czasem nawet w spotęgowanej ilości. Jeżeli więc się to kocha, można chodzić cały czas szczęśliwym i mieć ochotę na nowe próby, na zdobywanie kolejnych doświadczeń w nowych sztukach. Poza tym myślę, że przede wszystkim warto robić rzeczy ambitne, z dobrymi aktorami, bo tylko to, w co się wierzy daje pozytywną energię. Jeżeli chodzi o pracę nad spektaklem - najczęściej spotykamy się z reżyserem, on nam rozdaje teksty, wstępnie rozdziela role, każe teksty przeczytać i słucha nas, obserwuje, jakie mamy relacje pomiędzy sobą, czy prawdziwie potrafimy tymi tekstami rozmawiać, l jeżeli już się utwierdzi w przekonaniu, że dobrze obsadził daną sztukę, wtedy mamy jakiś tydzień na przeczytanie wszystkiego, pomyślenie nad swoją postacią. Później odbywają się próby stolikowe - czytamy role, dzięki czemu często ten tekst bardzo szybko wchodzi w głowę i często okazuje się, że po dwóch tygodniach, wchodząc na scenę, my już go znamy. Zapamiętaliśmy go mimochodem. Bo na próbach myślimy o tym, co czytamy, skupiamy się, w dialogach słuchamy pytań, odpowiadamy... Rozmawiamy też z reżyserem o jego wizji i naszych pomysłach na daną sytuację, scenę. Doszukujemy się punktu kulminacyjnego w każdej ze scenek, nawet tych najdrobniejszych. Kiedy zaś wreszcie skonfrontujemy nasze wizje z wizją reżysera i dojdziemy do jakiegoś konsensusu - a nie zawsze dochodzi do niego łatwo - wówczas wchodzimy na scenę, bo już nas dusi brak ruchu i rozpiera chęć wprowadzenia w ruch emocji, które w danym momencie mamy wyrazić, l jeżeli dobrze nam się ze sobą rolami rozmawia, wówczas mogą minąć całe miesiące przerwy w graniu, ale kiedy wejdziemy znów na scenę - wszystko samo wraca, nawet nie trzeba sięgać po tekst. Ja akurat cieszę się z tego, bo od zawsze miałam dobrą pamięć wzrokową i słuchową; szybko zapamiętuję i długo pamiętam.

- Czy aktor czeka się na popremierową recenzję, na to jaki będzie odbiór?

- Oczywiście, że tak. Ponieważ to jest specyficzny zawód, który uprawia się dla kogoś -jesteśmy bardzo ciekawi reakcji, l ten stres na premierze często nie jest związany z tym, jak ja sobie poradzę, ale jak widownia zareaguje, czy jej się spodoba to, co zrobiliśmy. W związku z tym recenzja w postaci braw lub ich braku, opinie recenzentów, dziennikarzy - to wszystko jest dla nas bardzo ważne. Liczą się zarówno te pozytywne opinie, jak i te złe. Wolimy żeby ktoś powiedział, że to było dobre, a to beznadziejne. Wtedy albo uświadamiamy sobie nasze braki, albo wchodzimy w polemikę i bronimy swoich racji i cieszymy się, że wywołało to w kimś jakieś emocje i zainteresowanie.

- Gdzie w Tarnowie spotykają się aktorzy? Czy może prywatnie stronią od siebie nawzajem?

- Jesteśmy jak rodzina. Weźmy choćby obsadę Wieczoru kawalerskiego - tak się zgraliśmy, że kiedy przed południem miała być próba dla panów technicznych i mieliśmy wolne - wtedy momentalnie umawialiśmy się np. na wspólne jedzenie jajecznicy. To była cała wyprawa do hipermarketu po jajka, szczypiorek i szynkę.

- Jaka jest Twoja wymarzona rola, kogo chciałabyś zagrać?

- To się zmienia, miałam różne pomysły na wymarzone role. Ale w końcu one jakoś tak same, powoli przychodzą. Swego czasu marzyła mi się rola Tytanii w Śnie nocy letniej - i zagrałam ją. Tak samo było z Podstoliną w Zemście. Każda rola pozwala się rozwinąć w innym kierunku. Teraz jestem bardzo zadowolona ze spektaklu o Ordonce; bardzo lubię śpiewać i nagle, po kilku latach, wreszcie miałam okazję wyjść i zaśpiewać piosenki o uczuciu, miłości... Pokochałam tę rolę, wspaniale partneruje mi w niej Marek Kępiński i tylko żałuję, że jak dotąd zagraliśmy ją tylko raz, w przepięknej, naturalnej scenerii Domu Chemika. Aż się boję, jak to będzie wyglądało w teatrze.

- Do Tarnowa trafiłaś siedem lat temu; jak teraz postrzegasz to miasto?

- Tarnów lubię, ale nie wiem, co trzeba zrobić, by więcej ludzi pokochało teatr. To jest dla nas troszeczkę smutne, że jeżeli nie ma tzw. widowni zorganizowanej, wtedy istnieje duże prawdopodobieństwo, że spektakle będą odwołane. Niewielu jest miłośników teatru, nie ma mody na teatr... Przecież my gramy dla ludzi i nawet jak przyjdzie gar-steczka osób, wówczas z tym większym zaangażowaniem zagramy dla tych, którym chciało się przyjść.

- Czego powinienem Ci życzyć?

- Po prostu trzymaj kciuki za nasze występy w Krynicy. Natomiast mam swoje ulubione życzenia, które bardzo lubię słyszeć. Brzmią one: wielu natchnień, upojeń i... nienasyceń

- Czego Ci życzę i dziękuję za rozmowę.

EWA ROMANIAK

Urodzona w znaku Bliźniąt, pochodzi z Leżajska. Najpierw wybiegła się na medycynę, potem wybrała szkołę teatralną. Jej role to m.in. Klara w Ślubach Panieńskich (tak trafiła do tarnowskiego teatru), Tytania i Hipolita w Śnie nocy letniej, Podstoliną w Zemście, Hanka Ordonówna w Spytaj się serca, Sołtysina w Targaniu jabłek - spektaklu, który uwielbia. Gra także w teatrach krakowskich. Bardzo ceni sobie uwagi tarnowskiej aktorki Lidii Holik - Gubernat, z której powściągliwym zdaniem bardzo się liczy".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji