Bliski człowiek Birbancki. Z Grzegorzem Wiśniewskim, reżyserem Dożywocia Fredry, rozmawia Jolanta Ciosek
Pańskie dotychczasowe realizacje teatralne w Krakowie to: Zdarzenia na brygu Banbury Gombrowicza, Płatonow Czechowa, Prezydentki Szwaba, a teraz Dożywocie Fredry, którego premierę zobaczymy w najbliższą sobotę w Teatrze Ludowym. Czy ten rozrzut tematyczny u tak młodego reżysera jest dowodem poszukiwania własnej drogi twórczej, czy wynikiem jeszcze nie skrystalizowanych zainteresowań?
Interesują mnie ludzie, osadzeni w ekstremalnych warunkach, zmuszeni do tego, by uciekać w marzenia. Temat ten łączy wszystkie wspomniane realizacje. W Prezydentkach bohaterki z poziomu najniższej egzystencji wędrują w świat marzeń o lepszym, mniej samotnym życiu. Podobnie marynarze z Brygu marzą, by wyrwać się z nudy i monotonii życia na statku. Kobiety w Płatonowie także marzą…
A o czym marzą bohaterowie Dożywocia?
W Dożywociu mamy do czynienia z obrazem okrutnego świata, rządzonego przez pieniądz i z takimi relacjami międzyludzkimi, które opierają się na kulcie pieniądza. Z drugiej zaś strony, mamy młodego człowieka, który jest ofiarą różnych przetargów finansowych i dotychczasowego stylu życia. Znajduje się w dramatycznej sytuacji życiowej i marzy o tym, aby się z niej wydostać. Birbancki, bo o nim mowa, nie jest jedyną postacią, która w tym utworze marzy. Jest też Rózia, która marzy o miłości, będąc skazaną na okrutny los, jaki szykuje jej życie. Oboje są młodzi, a przywilejem młodości jest marzyć o czymś więcej niż o majątku. A tym owładnięci są pozostali bohaterowie. Nawet więcej, są ogarnięci żądzą posiadania. I to jest jedna z podstawowych opozycji światów, jakie Fredro rysuje w tym dramacie.
Czy sądzi Pan, że o współczesnym świecie, rządzonym przez pieniądz, można mówić za pomocą tekstu, w którym temat tzw. dożywocia jest nieczytelny dla dzisiejszego widza?
Nie będąc o tym przekonany, nie podejmowałbym się realizacji tej komedii. Oczywiście słowo „dożywocie” znaczy dziś zupełnie coś innego, lecz przedstawiona w utworze sytuacja jest zrozumiała dla współczesnego widza. Zresztą wielu krytyków „zjadło zęby” na wyjaśnianiu kontekstów zjawiska, jakim było dożywocie. Do praktyki teatralnej nic to jednak nie wnosi. Dożywocie nie jest w pełni realistycznym tekstem. To w gruncie rzeczy poetycki utwór, a do tego napisany w konwencji komediowej, będący rodzajem przypowieści o losie człowieka. Ważniejsza od realiów ekonomicznych jest przygoda ducha bohaterów. W Dożywociu chodzi o coś więcej niż tylko o rejestrację rzeczywistości.
O czym zatem jest ta, jak Pan twierdzi, przypowieść?
O człowieku, który, jak Birbancki, znajduje się w bardzo trudnej sytuacji i próbuje się z niej wydostać. Ale również o takim człowieku jak Łatka, który niczym Midas chce zagarnąć jak najwięcej złota. Tych tropów na różne przypowieści w Dożywociu jest bardzo dużo. Jeśli one odwołują się do czegoś więcej niż tylko realia, to wówczas ten utwór zaczyna „szybować” w rejony poezji.
Kto czy też co jest bohaterem Pańskiego spektaklu?
Dożywocie jest utworem polifonicznym, jest opowieścią o grupie ludzi – tu nie ma jednego bohatera. Portrety narysowane przez Fredrę są bardzo wyraziste. Przed naszymi oczami przewija się cała galeria charakterów, często mrocznych i ponurych. Świat Fredry jest niezwykle brutalny i celnie zaobserwowany, ale jest też obdarzony sporą dozą ciepła. To nie są ludzie z gruntu źli, odrzuceni. Nawet Łatka, postać odrażająca, ma w sobie coś wzruszającego. Fredro pochyla się nad ludzkimi słabościami, rozumie je, choć nie wybacza. Nie piętnuje, ale pokazuje człowieka z jego wadami, zaletami, i przygląda się im.
Fredro wpisywał uniwersalne prawdy o człowieku w konwencjonalne formy przynależne jego epoce. Jak, spod tej patyny konwencji, doczytać się prawd brzmiących aktualnie? Czy znalazł Pan współczesny klucz estetyczny w realizacji tego utworu, czy też pozostał wierny konwencji epoki?
Są takie sposoby na klasyków, że ich się szatkuje, miesza, zaprawia „odjazdową” muzyką i przedstawienie gotowe. Nie widzę powodów, by przy klasyce sięgać do takich metod. Trzeba porządnie odczytać tekst, zawierzyć autorowi i wyartykułować wszystkie te tematy, które brzmią współcześnie. Wraz ze scenografem Andrzejem Witkowskim uznaliśmy, że nie możemy pójść w kostiumie i przestrzeni, w estetykę romantyzmu, ponieważ jest to dla nas dziś obce. Nie interesowała nas też współczesność XXI wieku, bo ona jest temu tekstowi obca. Umieściliśmy więc akcję w początku XX wieku, w czasie już naszym, a jednocześnie posiadającym w sobie nieco patyny, która bez wątpienia przy realizacji Fredry być musi. Całkowite jej zdrapanie mogłoby zniszczyć tekst. Oczywiście epoka i kostium nie są tak ważne jak relacje międzyludzkie. Chodzi o to, by były nam bliskie, by wskazywały problemy współczesności. Chcąc pokazać Fredrę współczesnego, nie trzeba koniecznie uciekać się do wyrafinowanych sztuczek inscenizacyjnych — wystarczy być wiernym oryginałowi i wydobyć to, co dla nas ważne.
Jak Pan zamierza rozłożyć w swojej inscenizacji akcenty komediowe i dramatyczne?
Chciałbym zachować dwuznaczność tekstu, równowagę pomiędzy tym, co gorzkie, a tym, co śmieszne.
Czy Pańskie Dożywocie rozpięte jest między światem Łatki i Birbanckiego, dwoma skrajnymi postawami życiowymi?
Dla mnie najważniejszy jest Birbancki, bo jego los jest przypowieścią o upadku i podnoszeniu się człowieka, czyli o zawsze aktualnym problemie. Birbancki to bliski mi człowiek.