Artykuły

Zamek błaznów

Całą szerokość sceny zajmuje dość niechlujnie sklecony, ustawiony na proscenium płot. Zupełnie zasłania dalsze plany. Przed ów parkan zbiega dwóch chłopców. Zaglądają przez dziury pomiędzy sztachetami. Płot rozsuwa się, widz podąża za wzrokiem podglądających… Tak rozpoczyna się szekspirowski Ryszard III w Teatrze Wybrzeże reżyserowany przez Tadeusza Minca. Historia Anglii rozstrzyga się za parkanem — w salach królewskiego zamku. Człowiek pospolity, bez szans żadnej ingerencji, podgląda ją poprzez dziurę w płocie. Ogląda jak teatr. Ściślej powiedziawszy — ogląda teatr — wielką błazenadę z koronami zamiast clownowskich czapek, berłami miast dzwoneczków. Ową teatralność silnie punktuje reżyser, podkreślają scenografowie — Jadwiga Pożakowska i Ali Bunsch. Tworzą architekturę sceny na wskroś teatralną, „nieprawdziwą”. Nie usiłują naśladować — konstruują. Na oczach widzów tron wjeżdża na kółkach, odpowiednie ustawienie ruchomego parkanu markuje coraz to inne miejsce akcji.

Jesteśmy więc w zamku-teatrze. Gra się tutaj przedstawienie pt. Historia Anglii. Główną rolę kreuje Ryszard III. Czemu zawdzięcza wysforowanie się przed szereg innych gwiazd dworu? Przyjrzyjmy się Krzysztofowi Wieczorkowi, jak prowadzi tę rolę. Wstępuje na scenę młody, szczupły chłopiec o całkiem przyjemnej powierzchowności. Ani śladu garbu, ręka wcale nie uschnięta. Ale i wnętrze jego trudno określić jako odrażająco zbrodnicze. W inscenizacji Minca brak zresztą niemal w ogóle miejsca na oceny w kategoriach natury moralnej. Minc odnajduje dla bohaterów Ryszarda kategorię odmienną — ocenia działanie postaci jako prawidłową lub mylną reakcję na działanie innych bohaterów. Tak jak ocenia się strukturę gry, prawidłowość relacji poszczególnych jej elementów. A właśnie o grę idzie na dworze angielskim. Po szachownicy pałacowych posadzek posuwają się pionki. Reguły partii, w którą się tu gra, są okrutne — zwycięży jak zawsze najsilniejszy, a siłą jest podłość i wyrachowanie. Najwięcej atutów posiada Ryszard — zna rzemiosło; jego okrucieństwo to nie projekcja patologicznego demonizmu, to reguły gry, do której zasiadł — jej prawidłowości. Ryszard jest najbardziej prawidłowym, najczynniejszym graczem — oto kategorie oceny, jedyne, w jakich się mieści. Jest w tym ujęciu roli coś z machiavellicznego księcia, jest wszakże i biegun opozycyjny — tradycja szatana średniowiecznego, który czyni zło dla zabawy. Cieszy go taniec nad przepaścią, porywa kuglarstwo podłościami; Ryszard jest błaznem z wyboru, kuglarzem zachwyconym własną maestrią. I jest przy tym zły „uczciwie” — nie zasłania się żadną ideologią; cyniczny ponad granice, otwarcie wykłada swoje „racje” przed resztą konkurentów. Oni również są źli, lecz głupsi, a przez to gorsi, więc przegrywają. Przegrywa i perfidny choć naiwny Buckingham (świetny w tej roli Andrzej Szalawski) i podła, zbyt wyrachowana Elżbieta (co delikatnie cieniuje Bogusława Czosnowska) i bezczelnie cyniczny lord Hastings — Stanisław Igar, jeszcze jeden z tej świetnej aktorskiej czołówki spektaklu.

Nikt spośród nich nie jest postacią tragiczną. W ogólnej błazenadzie wszystkich przed wszystkimi, przy pełnej świadomości tej zasady, nie ma miejsca na tragedię. Może się tu zmieścić jedynie wymiar ponurej, upiornej groteski. Największą perfekcję błazeńską osiąga Ryszard — i jest najbardziej groteskowy. Dzięki swej maestrii zwycięża, przez swoją inteligencję ginie. Umiera właściwie jeszcze przed bitwą — podczas sławnej sceny snu. Dotąd swawolnie zły, bawiący się swym okrucieństwem, nagle zaczyna zauważać, że zmienia się jakość jego cech — zło Ryszarda obiektywizuje się. Do tej autoanalizy nie potrzeba mu pomocy duchów pomordowanych współgraczy. Minc wykreśla je z przedstawienia. Ryszard jest wystarczająco inteligentny, żeby samemu podjąć dyskurs ze sobą. A dyskurs to dla Ryszarda przerażający — błazen dostrzegł, że jego gra przeobraża historię, a on sam też w pełni podlega jej regułom. I jego więc czeka los poprzednio strąconych z szachownicy… Przy takim ujęciu roli ostatnie sceny stanowią już tylko epilog o śmierci człowieka, który unicestwił się racjonalną analizą gry, do której usiadł, a od której już wstać nie można. Gdy Ryszard Wieczorka woła „królestwo za konia”, to już tylko zwrot retoryczny, ostatni efekt teatralny wytrawnego błazna, należy się spodziewać, że za chwilę jego miejsce zajmie błazen następny. Wkracza Henryk (Edward Ożana). Szkoda, że spektakl nie skończył się przed chwilą. Henryka wprowadza Minc jako opatrznościowego męża, co przyszedł, by odbudować ład. A tymczasem dalej toczy się przecież gra o losy Anglii.

Niechże ten polemiczny zabieg nie obniża oceny przedstawienia, przedstawienia oryginalnego, odbiegającego od utartych szablonów, a więc skłaniającego do polemiki, przedstawienia, w którym Minc zmusza, by zatrzymać się i popodglądać trochę historię — przez dziurę w dzielącym nas od wpływu na nią parkanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji