Artykuły

Czworokąt

Bywa, że czyjeś prawdziwe życie "zaczyna się" po śmierci. Nie jest to aż taki paradoks, jakby się wydawało, ponieważ podobne przypadki zdarzają się nierzadko, a sam temat (czy jego warianty) znajduje potwierdzenie we wcale licznych ujęciach dramaturgii. Można nawet mówić o literackich schematach swoistego zmartwychwstawania wielu bohaterów scenicznych, którym autorzy wyznaczyli dramatyczne role zza grobu.

Przeważnie ów schemat eliminuje z pola widzenia odbiorców główną postać i akcja widowiska toczy się wokół Drogiego Nieobecnego, odkrywając stopniowo jego podwójne, potrójne etc. życie na podstawie relacji najbliższych mu - oficjalnie i nieoficjalnie - osób.

Oczywiście, schematy same od siebie nie zagrają, trzeba więc wypełnić poszczególne sekwencje fabuły odpowiednio do gatunku dramaturgii dobranym pomysłem, który by motywował zdzieranie masek pośmiertnych z oblicza delikwenta i z obiegowych opiłku barwiących lub odbarwiających jego sylwetkę.

Sztuka Akosza Kertésza "Wdowy" wywodzi się właśnie z tego obszaru tematycznego, w tonacji komediowej. Autor należy do średniej generacji dramaturgów węgierskich (50 lat). Jest z pochodzenia robotnikiem, który w 30. roku życia zdobył wykształcenie filologiczne na uniwersytecie i zajął się, po debiucie prozatorskim w r. 1958, dramatopisarstwem teatralnym i filmowym.

"Wdowy" wystawił nowohucki TEATR LUDOWY w tłumaczeniu Alicji Mazurkiewicz i reżyserii Zbigniewa Wilkońskiego. Mała salka "NURTU" nadaje się w sam raz do kameralnej prezentacji utworu Kertesza, rozpisanego na cztery aktorki. Biorą one udział w akcji, zlokalizowanej w jednym wnętrzu mieszkalnym (projektu Elżbiety Oyrzanowskiej-Zielonackiej w klimacie sztuki i tradycyjnym stylu pomieszczeń mieszczańskich), dzielonego wspólnie z matką i pierwszą, rozwiedzioną żoną zmarłego - na skutek wypadku - reżysera teatralnego i filmowego. Tu obie gospodynie spotykają się z drugą żoną syna i byłego męża, a także z dawną sublokatorką-praczką, która (ku zdumieniu całej trójki) okazuje się przysłowiowym języczkiem u wagi osobliwego czworokąta. Ba, mogąc nawet pretendować do wdowich praw w większym stopniu, niż zapewniają to legalne związki oraz biologiczny układ matczyno-synowski!

Więc melodramat: tajemnica męża, syna i kochanka ginącego zagadkową śmiercią - ze wzmocnieniami satyry obyczaj owej i nutek ironii dotyczącej skutków awansu społecznego. Gdyż - jak się słyszy - sam główny bohater pozujący na intelektualistę, niechętnie przyznawał się do ojca-kelnera (co "przeszło" potem na matkę), pierwszą zaś wdowę-aktorkę osnuwa cień przeszłości dziewczyny z ulicy, podczas gdy druga wzięła męża szturmem nowobogactwa, maskowanego aspiracjami artystycznymi zaś trzecia (przyjaciółka) stała się cichą przystanią uczucia, równie uczciwego jak jego nosicielka, zwykła prosta kobieta. Nie rozdzielająca pojęć moralności na konwenanse i osobisty stosunek do bliskiego człowieka (zresztą z pozycji "niezależnej", bo już wcześniejszej wdowy po prawowitym małżonku). Stąd wszelkie pokrętności ścierek życia, utajonych przed śmiercią reżysera, wyprostowuje coś na kształt jego powrotu do natury, spod źle dobranych szatek "awansowych". Jakby na opak. Wbrew sobie, choć zgodnie ze złudnym blaskiem opromieniającym snobizmy egzystencji i karier w odcięciu (sztucznym) od korzeni własnego rodowodu. Czego potwierdzeniem jest nieudane życie W nieudanych związkach. I - z drugiej "żeńskiej" strony - źródłem tragikomedii wynikających ze spięć postaw ambicyjnie urażonych kobiet, zawikłanych w fałszywe sytuacje wewnętrznego i zewnętrznego nacisku ich aktualnych środowisk. Dulszczyzna po węgiersku, we współczesnych warunkach? Nie tylko dulszczyzna i nie tylko po węgiersku.

Powiedzmy: jeszcze jedno jej przebranie. Pogłębione nieco, unaoczniające ludzkie paradoksy i słabości w każdym systemie społecznym, choćby postępowe hasła na ten temat brzmiały doniośle i jak najbardziej wzniośle.

Sztuka Kertesza, pomimo operowania pewnymi szablonami konstrukcji scenicznej, charakteryzuje się dobrym tempem akcji i zgrabną formą dialogów. A przy tym zawiera w warstwie komediowej trochę ładunku relaksowego, choć nie przejawia najwyższych ambicji artystycznych. Do jej zalet można zaliczyć dawkę refleksji myślowej. pozbawionej zbyt natarczywego dydaktyzmu. Stwarza to aktorkom odskocznię do wygrania minimum tzw. rozmaitości psychologiczno-rodzajowej. I nie wymaga skomplikowanych zabiegów reżyserskich, celem ujawnieni i ogólnej wykładni utworu. Byle by nie zejść w pogrubienia ekspresji scenicznej.

Damski kwartet Teatru Ludowego uniknął dysonansów, harmonijnie potęgując nastroje i rozkładając akcenty aktorskie wedle prawideł melodramatu z nakładką komediowo-satyryczną, nie był to jeszcze koncert pełen rozmachu, lecz nieźle brzmiąca, kameralna muzyka, której wykonawczynie wykazały solidnie opanowane rzemiosło. Bez wdzięczenia się do widowni.

Dojrzały warsztat dramatyczny zademonstrowała Eugenia Horecka (Mama), w moim odczuciu odrobinę za młoda jak na matronę, lecz kto wie, czy nie bardziej węgierska - poprzez swój, coraz widoczniejszy na scenie temperament - od sztampowych prototypów podobnych ról? Jako wdowa Nr 1, czyli rozwiedziona żona niezbyt pozytywnego bohatera (Hanna) wystąpiła Barbara Stesłowicz, Wzbogaciła ona portret byłej "dziewczyny do wzięcia" i obecnej gwiazdy teatru rysami doświadczonej kobiety, przegranej życiowo, ale ratującej się od dalszych porażek alkoholem i szczyptą cynizmu w pogodnej masce. Maja Wiśniowska (druga wdowa) miała nieco ułatwione zadanie wcielając się w postać "tej młodszej" i agresywnej nuworyszki z boutikowym kapitałem oraz .ptasim móżdżkiem - przez wzgląd na warunki zewnętrzne i ekscentryczny kostium - jednakże uniknęła karykaturalnych przerysować ujawniających dość wiarygodnie osobowość - bez osobowości swojej Anny. Na miarę tekstu i podtekstów. I na koniec najciekawsza (w sztuce) rola Róży, pracownicy fizycznej, która wykazuje więcej cech damy, aniżeli obie panie z tytułami godnych neomieszczańskich żon, mimo tego - czy właśnie przez fakt, że nie stroi się w cudze, uwodzicielskie piórka, ani nie zgłasza żadnych pretensji do partycypowania w namaszczonym parodią high-life'u wdowieństwie. Jest zawsze sobą - skromną, nie udającą wielkiej miłości, pocieszycielką zawiedzionego mężczyzny, któremu dawała wszystko, niczego w zamian nie żądając. Można by rzec: moralność nieuświadomiona a na sposób prostaczkowy czysta, wobec otaczającej nas obłudy. Nie zaborcza, chociaż dla moralistów z profesji gdzieś tam "podejrzana" Krystyna Rutkowska potrafiła przecież "obronić" pozycję bezinteresownego oddania uczuciowego Róży zachowując umiar pomiędzy ściszonymi a zarazem wyrazistymi środkami aktorskimi.

Teatr "Wdów" nosi więc wszelkie znamiona teatru popularnego, z małym - lecz w problematyce ocierającej się wciąż o granice niemoralności, czy tylko amoralności - ważnym morałem ostrzegawczym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji