Artykuły

Witkacy "przedobrzony"

Nie trzeba nadzwyczajnej przenikliwości, jeśli ma się trochę obycia z teatrem i dramaturgią, aby już w tytule sztuki Stanisława Ignacego Witkiewicza (popularnie zwanego Witkacym) "W MAŁYM DWORKU" dostrzec podobieństwo z dramatem Tadeusza Rittnera - "W małym domku".

I rzeczywiście, podobieństwa dotyczą nie tylko tytułów, ale wynikają z założeń pisarskich autora "W małym dworku". Witkacy bowiem całkiem świadomi, a nawet z premedytacją, oparł konstrukcję swojej sztuki na utworze Rittnera, jakby stwarzając sobie odskocznię do parodii - albo raczej parodystycznych "wariacji na tematu Tu należy zaznaczyć - zresztą celowo nie wdając się w rozważania o Teorii Czystej Sztuki, tak propagowanej przez Witkiewicza, lecz akurat w sposób nie najbardziej charakterystyczny reprezentowanej na kartach "W małym dworku" - że twórczość sceniczna Witkacego zrywała z dotychczasowymi konwencjami teatralnymi, a jej zasadniczym motorem stała się niejako programowa walka pisarza z formami dramatu mieszczańskiego, realistycznego.

Witkiewicz manifestował, gdzie tylko mógł, swoją wrogość do dulszczyzny - jako artysta nie znoszący wszelkich form filisterstwa, dawał temu wyraz w licznych (spośród 30 dramatów) komediach, których zadaniem było wywołanie szoku u przeważnie mieszczańskiej - widowni.

Uważając sztukę Rittnera "W małym domku" za klasyczny przykład melodramatu mieszczańskiego, postanowił Witkacy dokonać - poprzez odwrócenie rittnerowskiego "serio" - kompromitacji występujących tam bohaterów. A sposobność nadarzała się wyjątkową, gdyż konwencje obyczajowe i moralne parafiańskich postaci "W małym domku", doprowadzone do absurdalnych granic zakłamania, co, kończy się gęsto usianymi trupami osób dramatu - podsuwały pisarzowi pomysł groteskowej zabawy na tlę przyjętych w sferach mieszczańsko-ziemiańskich kanonów mentalności i wzorców postępowania.

Co prawda - jak pisze M. Jastrun -Witkiewicz "absurd istnienia chce leczyć uczuciem metafizycznym" a "jego dramaty drwią najwyraźniej z logiki tzw. normalnego człowieka" - to przecież dzisiaj, jeśli teatr bierze na swój warsztat W małym, dworku, nie czyni tego że względu na metafizyczne ciągoty autora - ale z uwagi na celność obserwacji kpiarza i parodysty swojej epoki, który groteskowe wynaturzenia psychiki ludzkiej i konwenanse "środowiska" z żelazną logiką przedstawia jako wyraz określonego systemu społecznego. Zalatującego trupim odorem, choć jednocześnie - tragikomicznego.

Ale ten nasz pionier awangardy, teatru absurdu ! błazenady nie tworzy farsowych - w zamyśle utworów dramatycznych. Jak słusznie podkreślają opinie krytyczne "u Witkacego nie ma farsy. Jest serio odwrócone, serio wykrzywione. Kraj obłędu. Kpina ze zdrowego rozsądku, prowokacja".

I tu tkwią główne niebezpieczeństwa dla scenicznych ujęć dramaturgii Witkiewicza. Stąd wyrastają tendencje do potęgowania "śmieszności" - jakoby nieczytelnej w toku akcji dramatycznej - wymagającej dodatkowego światła: groteski. Często inscenizatorzy, w pogoni za kropkami nad i - wystawiają sztuki Witkacego - właśnie w stylu farsy i groteski, zapominając, że nic tak nie osłabia wrażenia scenicznego, jak przedobrzenie w środkach ekspresji teatralnej.

Ta prawda znalazła swoje potwierdzenie również w niedawnej premierze W małym dworku na scenie Teatru Ludowego w Nowej Hucie. Reżyser Irena Babel, jakby nie dowierzając samemu tekstowi (a także i widowni) nie poprzestała - jak mi się wydawało - na początkowo słusznym zamiarze: realistycznej gry całego zespołu. Domyślam się, skąd pochodzą przejaskrawienia spektaklu. Przeważnie z niedostatków aktorskiego warsztatu. W efekcie - niektóre role uzupełniono naddatkami pogrubionej groteskowości, co szczególnie zaciążyło nad charakterem postaci obu córek Dyaoanazego Nibeka, czołowego bohatera sztuki.

Rozumiem, że wobec widma, swobodnie wkraczającego w tok akcji na scenie - realizm gry trzeba traktować z przymrużeniem oka, lecz właśnie tu dopiero oszczędność środków wyrazu pozwala uzyskać teatralne efekty śmieszności. "Robienie" śmieszności obraca się przeciw wymowie sztuki. Właściwie tylko dwie role starały się utrzymać w zabawnych wymiarach realizmu: Stefan Rydel (Dyapanazy Nibek) i Bogdan Kiziukiewicz (kochanek jego żony - widma).

Sama opowieść, jak to bywa u Witkiewicza, polega na wielości działań, która w końcu nie są istotne dla biegu zdarzeń. Są absurdalne, choć zachowują swoistą logikę "fabuły". Zabita przez męża żona - zjawia się wskrzeszona przez autora, żeby znów dokonywać podbojów erotycznych i wprawiać w przerażenie byłych oraz przyszłych kochanków. Ta żona-matka-widmo doprowadza z "wdziękiem" diablicy domowego ogniska do kilku kolejnych śmierci. W myśl konwenansu, jak ze szmirowatej literatury dla wyższych sfer. I o wyższych sferach, gdzie intelekt uległ zanikowi, a obyczaje i moralność degrengoladzie.

Zabawa, w sensie literackim, byłaby przednia - gdyby cały zespól aktorski mógł stworzyć kreacje artystyczne. Toteż istotne znaczenie dla wystawiania sztuk Witkiewicza ma tylko doskonałe aktorstwo, punktujące schematyzm i tanią konwencjonalność ról widowiska. Bez tego - oraz bez jednolitej, wyraźnej koncepcji reżyserskiej - bez świadomie "naiwnego" realizmu, cały dowcip sytuacyjno-psychologiczny Witkacego zamienia się w nieznośną farsę. Płytką i infantylną.

Szkoda, że ta bajka o piekle na ziemi, oderwała się od parodii filozoficznej opowiastki. Pozostała "na osłodę" tylko oprawa scenograficzna Barbary Stopki, niby bajkowa, lecz nie rezygnująca z elementów realistycznych "dworku" i jego "widm".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji