Artykuły

Nowohucki „Don Juan”

Pusta scena ze skromnym elementem plastycznym w tle (służącym nota bene za sceniczne „zaplecze”, zza którego wyłaniają się bohaterzy akcji) — scenograficzny obraz Władysława Wigury. A na scenie Don Juan. W podwójnym wydaniu. Don Juan i Sganarel — w stroju identycznym niemal jak jego pan — wiodą słowną utarczkę, momentami przechodzącą w kłótnię. Pomysł ten: „habilitacji” Sganarela, przydania mu niejako funkcji sumienia Don Juana, jego sobowtóra czy wręcz alter ego — wydaje się najciekawszy w nowohuckiej inscenizacji molierowskiej arcykomedii. W reżyserii — jak podaje program — zespołowej, co może być w równej mierze unikiem artystycznym, jak np. „taktycznym”. Lub zgoła… finansowym.

Toczący się przy tym ustawieniu głównych bohaterów ich sceniczny dialog z przekomarzania się pana i sługi urasta poniekąd do rangi ideowo-filozoficznego dyskursu. A że z kolei dialog ten prowadzony jest lekko, w iście francuskim tempie scenicznym, że plastycznie same postaci nie mają w sobie wiele z XVII-wiecznej stylizacji, są w odczuciu widza współczesnymi młodymi ludźmi, zachowującymi się z pełnią swobody, może nawet nonszalancji — uwarunkowanej także do pewnego stornia faktem pozbawienia sceny Jakichkolwiek sprzętów i rekwizytów (siadanie na ziemi, rzucanie na nią okryć) — nie ma w owej, nie pozbawionej głębszych treści rozmowie nic z mentorstwa i nudy. Pogodna, młodzieńcza, przyjacielska wymiana zdań.

Młodość to chyba najwłaściwsze zresztą określenie dla całej nowohuckiej inscenizacji Don Juana. Odczuwa się w samym spektaklu coś w rodzaju świeżości, spontaniczności i wspólnej zabawy. Przynosi to — obok bezpośredniości w odbiorze — także pewną nierówność i niekonsekwencje przedstawienia. Choćby rozdźwięk między jego obu częściami. Rozdźwięk, który może być zresztą zamierzony, co byłoby z pewnością bardzo interesujące, gdyby — wyraźnie wypunktowane — było jednoznaczne. Tak nie jest.

Ale myślę, że dla przeciętnego widza nie to, nie sama forma inscenizacyjna jest najważniejsza w nowohuckim Don Juanie. Najistotniejsza jest sprawa docierania, doń — właśnie może dzięki owej uwspółcześnionej inscenizacji — treści, myśli molierowskiej sztuki. A treści to ważne i mimo komediowych ram — dość bolesne. A myśli to żywe i jakże, dziś także, aktualne.

Czyż bawidamek z hiszpańskiej legendy, goniący za radosnym życiem, typowy „niebieski ptak” nie może znaleźć pewnego odniesienia w sytuacji dzisiejszej młodzieży? I tej „złotej”, szukającej łatwego życia i użycia, nie szanującej niczego i nikogo (jakże znamiennie może zabrzmieć — właśnie tu, w Nowej Hucie — rozmowa syna z „niepotrzebnym” starym ojcem). I tej zbuntowanej młodzieży, gniewnej, która poprzez różne, niekiedy szokujące manifestacje, stara się przeciwstawić starym przesądom, ugłaskanej moralności, kołtuńskim drobnomieszczańskim poglądom? Bo Don Juan Moliera, szczególnie w dwupostaciowym ujęciu nowohuckim, to człowiek, który nie chce przywdziewać maski, który jest, jaki jest — ze wszystkimi swymi wadami i zaletami (odwaga!). A gdy przywdziewa maskę, gdy zaczyna „grać”, przekazuje nam swe głębokie wyznanie wiary na temat obłudy, dwulicowości niszczącej świat. Także dzisiejszy świat.

„Obłuda jest dziś bardzo w modzie, każde zaś modne szelmostwo można wziąć za cnotę… obłuda jest szelmostwem uprzywilejowanym, które własną ręką zamyka usta całemu światu i cieszy się w spokoju wszechpotężną bezkarnością” — mówi Don Juan.

Jeden z najśmielszych utworów Moliera, część wielkiego filozoficznego tryptyku (ŚwiętoszekDon JuanMizantrop) — na temat ludzkich postaw wobec świata i życia, nie zatraca Don Juan do dziś swych wiecznie żywych, humanistycznych treści. I choć cała sceneria jego życia i kary za to życie trąci dzisiaj myszką (nowohuckie przedstawienie odstępuje zresztą świadomie od irracjonalnego finału sztuki) — słucha się molierowskiej komedii z zainteresowaniem nie tylko z pietyzmu dla wielkiej klasyki. I to jest chyba największy sukces nowohuckiego spektaklu.

Wyrównany aktorsko, nie przynosi on rewelacji. Może nawet wzbudzać pewien niedosyt, Don Juan — Aleksander Bednarz — nie jest tym „wielkim” Don Juanem, jakiego oczekujemy na scenie. Jest nazbyt młodzieńczy, by nie rzec — fircykowaty, ale wdzięku mu nie brak i jednak potrafi zmusić widza do myślenia, do zastanowienia się. Ciekawie z niełatwego zadania scenicznego Sganarela wywiązał się Stefan Mienicki — nowy nabytek Teatru Ludowego (w ub. sezonie debiutował na jego scenie udaną rolą w Powrocie z Elby).

Z plejady postaci wysunęła się ponadto na plan pierwszy Elwira — Danuta Jamrozy — z tym, że jej piękna, nieco posągowa, silnie dramatyczna interpretacja roli pasowałaby raczej do „Don Juanowego” przedstawienia „dawnego stylu” Kilka komicznych, z umiarem potraktowanych scen, zawdzięczamy m.in.: Mieczysławowi Franaszkowi (Pietrek), Maji Wiśniowskiej (Karolcia) i Fredzie Leniewicz (Marcysia), które ni stąd ni zowąd uraczyły nas także zabawną pantomimką, a również Lechowi Bijałdowi jako kupcowi Niedzieli.

W przedstawieniu biorą ponadto udział: Stanisław Michno (Guzman), Roman Marzec (Don Carlos), Leszek Świgoń (Don Alonzo), Jan Krzywdziak (Don Luis), Tytus Wilski (Posąg Komandora), Zdzisław Klucznik i Ryszard Mayor (słudzy Don Juana), a także Edward Rączkowski (rola dublowana z Z. Klucznikiem) — w epizodycznej, a jakże ważnej (o przekoro i mądrości Moliera!) roli Żebraka. Tego prostego biedaka, który dumną postawą — odrzuceniem pieniędzy, oferowanych mu za słowne wyrzeczenie się swych ideałów — raz jeden potrafi ujawnić istotne wnętrze Don Juana. Ale tylko na chwilę…

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji