Artykuły

Farsa przedobrzona

Michel de Ghelderode umarł z początkiem czerwca 1962 r. W dziesiątą rocznicę śmierci belgijskiego pisarza, zafascynowanego historią Flandrii – a zwłaszcza jej złotym wiekiem flamandzkiego Renesansu — Teatr Ludowy w Nowej Hucie wystawił polską prapremierę Farsy Mrocznych, napisanej przez Ghelderode'a przed 36 laty.

Dziwny to dramat, w którego nazwie dość szyderczo pobrzmiewa słowo farsa, a gdzie autor ukazuje świat spotworniony, którego wizja — choć zrodziła się w nie tak odległej współczesności — pozostaje wciąż jakby w pomroce średniowiecza. Oczywiście, Ghelderode wpisując swój utwór w ramy moralitetu, czy też w tło obrazów niemal do złudzenia przypominających malarstwo Breughla i Boscha, a nawet posłużywszy się szesnastowiecznymi wątkami fabularnymi — czyni to z przekorną świadomością, że motywy działań ludzkich niewiele się zmieniły od tamtych czasów.

Nie jest to odkrycie epokowe. I nie pierwszy twórca, który szuka praźródeł filozofii życia w przeszłości pod kostiumem dawnych epok. Kostium jest tu bowiem rodzajem maski, spod której często bardziej wyraziście, aniżeli w przybraniu współczesnym, widać prawdziwą twarz człowieka. Jego cechy psychofizyczne, brutalne w swej nagości. Ale Ghelderode zdaje sobie sprawę również i z tego, że ów chwyt artystyczno-ideowy w przedsięwziętych przez niego próbach dramatopisarskich jest zabiegiem wtórnym. Toteż przewrotnie zamienia on klasyczną farsę w makabreskę, a morał moralitetowy: „jak powinien postępować człowiek” — przybiera w jego dramaturgii formę odwróconego pytania: „jakim człowiek być nie powinien”?

Bardzo trafnie charakteryzuje tendencje pisarskie Ghelderode’a francuski krytyk jego twórczości A. Wellworth: „Świat jest miejscem, gdzie rządzi diabeł i rozwiązłość cielesna. Śmierć to triumf ducha nad ciałem, które jest zawsze groteskowe”. Otóż to! Prawie wszystkie dramaty (farsy?) tego Flamandczyka z wyboru zajmują się życiem w nieustannym zagrożeniu śmiercią. Są okrutne i błazeńskie. Wyprane z mitologii religijnej, tak bliskiej średniowiecznym wyobrażeniom o egzystencji między cnotą a grzechem. Przypominają raczej życie orgiastyczne, bez pruderyjnych osłonek, jakie tworzy świętoszkowata moralność mieszczańska. W ten sposób Ghelderode staje na modnym dziś progu do teatru seksu. Tyle, że w jego renesansowym świecie, w karnawałowo-bachicznej warstwie obyczajowej, są to motywy nie naciągane ani dwuznaczne. To zmysłowa Flandria sprzed stuleci: „Jakże jesteśmy starzy — powiada autor Farsy Mrocznych — my, którzy ogłosiliśmy nowe tysiąclecie, nowe niebo i nową Ziemię!” Dlatego uogólnia w swych moralitetach prawa i prawdy rządzące światem. Kpi z nich i usprawiedliwia je. Odrzuca sztuczne zasłony. Pozy. Krygowanie się. Odwieczne maskarady. Pochody obłudników.

Bo Farsa Mrocznych jest karnawałową grą, demaskującą nieznajomość życia; ascezę człowieka, który oszukuje siebie i swoje otoczenie żałobą po ukochanej; ta zaś — o czym dowiadujemy się z farsowej inscenizacji sług oraz przybocznego lekarza — nie szczędziła swych wdzięków koniu popadło. Ideał cnoty był zbiornicą grzechu. Aniołem w diabelskiej skórze. Platoniczny kochanek, który szuka śmierci — znajduje nagle ponęty życia. Potępiając wyuzdanie zmarłej, stanie się jej naśladowcą. Wyzwoli się z okowów obłudy. Ale, czy sam nie zostanie jeszcze większym obłudnikiem? Farsa zaczyna się od nowa...

Odnoszę wrażenie, że widowisko, reżyserowane przez Matyldę Krygier nie dość podkreślało tę przewrotną pointę sztuki. Reżyserka starała się jakby poszukiwać dodatkowego dna, a może kilku den (?) filozoficzno-artystycznych. Stąd niedaleko do dezorientacji widowni, której — w braku rozeznania wewnętrznego nurtu przedstawienia — pozostaje już tylko zewnętrzna warstwa spektaklu: spłaszczona, utrywialniona soczystością języka i sytuacji scenicznych. Szczególnie, gdy powierzchowna farsowość, utrzymywana wciąż na poziomie wrzaskliwości, tłumi zasady rozgrywającego się teatru w teatrze. Nie odkrywa, gdzie początek umownej zabawy i gdzie jej koniec. Jarmarczny koloryt traci poszczególne walory barw. Wszystko zlewa się w mglistą całość. Krzyk przechodzi w chrypkę. W bełkot. A niewątpliwie interesujące pomysły inscenizatorskie giną w ornamentach „sobie a muzom”. Spektakl przestaje być na tyle czytelny dla odbiorcy, aby ten mógł w pełni odpowiedzieć sobie na zasadnicze pytania o życiu i śmierci, jakie postawił w sztuce Ghelderode.

Farsa przejaskrawiona środkami aktorskimi sama niejako pozbawia się mocy przekonywającej. Nie zyskuje śmieszności, ale ją osłabia. Stąd wykonanie aktorskie, mimo że zgodnie z zamysłem reżysera nie osiągnęło, w moim przekonaniu, zamierzonego efektu artystycznego. Pogrubiło filozoficzne linie utworu i zbanalizowało wymowę mądrego błazeństwa Farsy Mrocznych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji