Artykuły

Z teatru

Typowym elementem komedji Szaniawskiego jest urok fikcji (nie złudzenia! co się następnie wyjaśni) który wcielony w tę lub inną postać staje się motorem akcji, zmieniającej układ stosunków rzeczywistych, codziennych, powszednich. W "Ewie" urok ten promieniował w postaci architekta Jaszczołta, w "Lekkoduchu" uosabia go postać tytułowa, w "Żeglarzu", nieznanym w Wilnie, najlepszej podobno ze sztuk Szaniawskiego", promieniuje czarem tego uroku stary kapitan Punktem środkowym, soczewką, w której skupiają się promienie fikcji, jest zjawisko błahe, ale rzecz zasadnicza, ale rzecz ornamentacyjna. Wskutek tego za słabe jest ono, by stać się powodem postępowania ludzi Szaniawskiego, natomiast wystarczy, aby być pretekstem. Silą zaś tego pretekstu, a zarazem słabością autora, jest ziarno (tylko ziarno!) poezji, które w pretekście się ukrywa.

Mówiąc popularnie: "o co chodzi w "Lekkoduchu?*.

- O drzewa pod szkołą!

- O co chodzi w "Ewie"?

- O projekt kościoła wiejskiego! - O co chodzi w "Żeglarzu"?

- O posąg!

Tylko tyle?

Tak, gdyż te błahe rzeczy wystarczają autorowi za pretekst do scenicznego rozwinięcia swych myśli, do ukształtowania dylematów, zaprzątających mu umysł w chwili tworzenia, do postawienia zagadnień, nie wstrząsających, broń Boże, swą głębią, jeno ujmujących wdziękiem refleksyj, które nasuwają widzowi.

Nie należy jednak sądzić, że osnowa sztuk Szaniawskiego w wyniku takiego zawiązywania akcji jest słaba. Jest ona raczej delikatna, miejscami przedelikacona, wymagająca od widza dużej wrażliwości i kultury. "Lekkoduch" jest utworem par exellence kameralnym, pozbawionym jaskrawych efektów, natomiast pełnym pastelowych kontrastów. Jest to dzieło rasowego literata, nie dla teatru tworzącego, jeno posługującego się teatrem jak orkiestrą.

W jakiemś mieście czy miasteczku stoi gmach szkolny, z przylegającym do niego placem, pięknie zadrzewionym. O kupno tego placu zabiega bezskutecznie dyrektor szkoły, który chciałby na nim wybudować internat. Ale właściciel tego kawałka ziemi, aczkolwiek kupiec z powołania i zamiłowania, odrzuca nastręczający mu się świetny interes.

Nie sprzeda placu nawet za wysoką cenę, bo... żal mu drzew, które dyrektor zarazby wyciął pod budowę. Oto owo ziarno poezji, kiełkujące tam, gdzie go najmniej może oczekiwać należało.

Ale Michaś synowiec sentymentalnego kupca, (który wkrótce zmarł, pozostawiając swą majętność wraz z placem młodemu), nie przejął się sentymentem stryja i plac sprzedał. W tym samym dniu wpada do jego mieszkania deus ex machina, lotnik z obłoków, kolega z lat szkolnych z tej właśnie szkoły obok placu. On, zwany lekkoduchem, przejął się losem, oczekującym nazajutrz drzewa, on nie pozwoli ściąć kasztanów.

Zbuntuje szkołę, uczniów przeciw dyrektorowi, a nawet więcej: wywoła przewrót w całem mieście, przewrót natury państwowej, gwoli ocalenia drzew. Jest republika? Lekkuduch ogłosi monarchję! Oto ma nawet pod ręką odpowiedni rekwizyt dla gawiedzi, jakiegoś hrabiego, zdetronizowanego monarchę, którego w papierowej koronie i purpurowej płachcie ukazuje z balkonu tłumom. Gdyby to działo się w monarchji - z równą siłą forsowałby republikę i skazał z balkonu jakąś symboliczną damę, lub gotowego prezydenta. Tu powstaje małe nieporozumienie:

- Czy pan, panie Lekkoduch, uprawia ten sport odwracania istniejącego ustroju, jako sztukę dla sztuki, czy gwoli ocalenia drzew? Jeżeli dla sztuki - to niebezpieczna sztuka, jeżeli z sentymentu to powód zbyt błahy.

Pretekst!..

Lecz pocóż żądać logiki od lekkoducha! Jego rewolucyjność to tylko czerwony frak na grzbiecie, czyn maskaradowy. Jego postać ma tyle tylko w sobie życia, iż wystarczy wystrzał z fuzyjki dziecinnej, by ją uśmiercić, jego postać - to puch!

Puch?.. A jednak?

Ten puch przed laty uwiódł żonę dyrektora szkoły i na zawsze rozbił jego pożycie małżeńskie. I teraz to samo powtórzyło się z Roną, żoną Michasia, którą uroczył fantastyczny lotnik. I znowu jedno szczęście rozbite. Cóż z togo, iż Fan z policji publicznie zdyskredytuje wartość czynów lekkoducha. Degradacja ta nie zmniejszy jogo czaru w oczach uwiedzionych kobiet i uwiedzionego fikcją hrabiego, któremu za sprawą czerwonego fraka przyśniło się dawne królestwo. Na odgłos furkotu aeroplanu, którym wraca w obłoki lekkoduch, unoszą się w górę trzy zahypnotyzowane głowy: Reny, dyrektorowej i eksmonarchy.

- Wszystko będzie po dawnemu- mówi filozoficznie dyrektor, a sam i wszyscy z nim wiedzą, że to kłamstwo. Pozornie tylko rzeczy wrócą na swoje miejsca stare. Nurt życia, płynący wskroś nie, został na zawsze zamącony.

- Już nie będzie tak jak dawniej - mówi głos skrzypiec, kończący tę sztukę. Gorzej, czy lepiej- na to pytanie autor nie daje odpowiedzi, wnioski pozostawiając refleksjom widza. Poruszył w nim pewne struny uśpione, a gdy zadźwięczały- zniknął w obłokach. I to może druga słabość Szaniawskiego, że nie wysnuwa ostatecznej konkluzji. I w "Lekkoduchu" i w "Ewie" jest zasadnicze niedomówienie, brak kropki nad i. Lecz zarazem w tern mieści się czar pastelowych kompozycji Szaniawskiego, któremu ulegać będą smakosze. Szersze masy pozostaną obojętne, gdyż masy bierze się mocnem, wyrazistem postawieniem zagadnienia i uwypukleniem, co dobre a co zło.

- Oczywiście, nie mam tu na myśli, tzw. morału.

Redutową obsadę "Lekkoducha" cechowała wielka staranność, ujawniająca się w tern zwłaszcza, iż nawet epizodyczne, drugoplanowe role obsadzone były przez najlepsze siły teatru.

Wyraźny i dobry w typie był właściciel firmy II. Ganer, (Zbyszewski), solidny i mocny dyrektor szkoły, ucharakteryzowany na jednego z profesorów naszego uniwersytetu (p. Chmielewski). P. Modrzewski jako tabetyczny hrabia de Vercy wywoływał wybuchy śmiechu. Rona (p. Mysłakowska) była nieco za sucha, jak na młodą maszynistkę. Lekkoduch zaś to jak wiadomo-jedna z najlepszych kreacji p. Osterwy.

Znakomicie zagrano były dwie epizodyczne postacie dyrektorowej (p. Kossowska) i Pokojowej (p. Peszanowska). Naocznie można się przekonać, co może zrobić talent z najmniejszych ról, powierzanych tradycyjnie (na szczęście - nie w Reducie!) początkującym adeptom (kom), odrabiającym je zwykle stereotypowo i maszynowo. A przecież te epizodziki są często rumieńcami życia w sztuce!

W drugim akcie podziwialiśmy obfitość cacek, lalek, poduszek i t. p. jak słychać własnoręcznie a pomysłowo zmajstrowanych przez redutowców.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji