Artykuły

Monotonia krzyku

"Jacek Kaczmarski - lekcja historii" w Teatrze Ateneum. Frenetyczne brawa parokrotnie zapraszają wykonawców na scenę. W wyciszonym telefonie czeka już "I jak?" od M. "Znów sama w loży szyderców" - odpowiadam.

Zanim napiszę o przedstawieniu, muszę uczciwie przyznać: do Kaczmarskiego mam letni stosunek. Choć za młodu, na późnopeerelowskich imprezach, jak wszyscy z zapałem skandowałam Mury, dziś, po latach, nie odczuwam do tej twórczości żadnego sentymentu. Ale też nie popadłam w resentyment. Zwyczajnie: z własnej woli nie słucham; słysząc - nie uciekam. (Piszę to wszystko ze świadomością, że powyższe wyznania mają wartość zapewnień śp. Andrzeja Leppera, który w 1995 roku, kandydując na urząd prezydenta RP, na dziennikarski zarzut o antysemityzm zareagował oburzonym "Ja? Ja antysemitą? Proszę pana, ja dziś jadłem obiad w restauracji Samson!"). Na zakończenie tego confiteor dodam, że tak jak nie należę do fanklubu Kaczmarskiego, tak nie należę do zakonu zwolenników tzw. piosenki aktorskiej. Wiem, że wystawiam się na łatwy zarzut stronniczości; wszakże co napisałam, napisałam świadomie.

*

Przez lata Jacek Kaczmarski pisał teksty piosenek inspirowane obrazami wielkich mistrzów. (Takie śpiewane obrazy mają pewną tradycję, uprawiał tę formę także Marek Grechuta). Lista lyrics, dla których punkt wyjścia stanowi dzieło malarskie (incydentalnie rzeźba lub arras), jest wcale długa. Estetyczne wybory Kaczmarskiego budzą moją sympatię: to galeria ulubionych dzieł poruszającego się w obrębie kanonu dyletanta, miłośnika, a nie historyka sztuki. Co oznacza swobodne hasanie po epokach, stylach, terytoriach, tematach. Na liście parokrotnie pojawiają się Pieter Bruegel (starszy), Matejko, Jacek Malczewski, Bronisław Wojciech Linke, Vermeer, Bosch, Frans Hals. Kaczmarski brał na warsztat dzieło sztuki, o ile mu w duszy zagrało. Z tego grania powstawały teksty różnej wartości. Trafia się błyskotliwy, aforystyczny skrót, nieoczekiwane ujęcie albo efektowna wariacja dramatyczna na temat. Ale też sporo banału i zwyczajnie słabego wiersza.

*

Jakiś czas temu wydano książkę album, z której Jacek Bończyk, zadeklarowany wielbiciel Kaczmarskiego, zaczerpnął pomysł, tytuł i program wieczoru. W książce opublikowano nie tylko reprodukcje dzieł stanowiących inspirację dla Kaczmarskiego i jego teksty, ale także komentarze objaśniające. Pomysł z piekła rodem - bo albo tekst Kaczmarskiego skonfrontowany z dziełem sam się tłumaczy, albo trzeba opatrzyć go przypisem, co akurat w tym przypadku oznacza: zabić. Niestety, Bończyk podążył tym samym tropem - o ile dobrze zrozumiałam, właśnie te książkowe komentarze (lub ich fragmenty) trafiły do scenariusza przedstawienia w Teatrze Ateneum.

*

Okno sceny zamyka ekran, na który rzutowane są reprodukcje obrazów. Z offu dobiega interpretacja historyka sztuki, czasem uzupełniona o filologiczną i historyczno-ideologiczną analizę tekstu Kaczmarskiego - wszystko w niepowabnym, po szkolnemu poprawnym wydaniu, niwelującym urodę i wieloznaczność malarstwa. W zapale komentowania i wyjaśniania zabijane są nawet puenty songów, jak w Kanapce z człowiekiem inspirowanej Kanibalizmem Linkego. Drętwe teksty z namaszczeniem odczytuje Piotr Fronczewski (wielki żal, że oto kolejny raz marnowany jest talent świetnego aktora).

Na scenie czarno. Wykonawcy też na czarno. To nie ma nic wspólnego z ascetycznością formy, to banał powielany od dziesięcioleci, w dziesiątkach tego rodzaju przedsięwzięć. Twarze posępne, spojrzenia zamglone refleksją, czoła pomarszczone od troski. Slajd - komentarz - śpiew. I tak piętnaście razy. Niemal w każdej pieśni początkowe piano narasta do forte. Zdarza się wariant: piano - forte - piano - forte. W malutkiej sali Sceny na Dole to forte, zwielokrotnione przez mikrofon, stanowi poważne wyzwanie dla bębenków. Nie, nikt nie fałszuje, nie o to pretensja. Rzecz w tym, że te interpretacje są pozbawione wdzięku, są oczywiste, toporne. Czasem pojawia się gest, mina, ruch - zawsze nieznośnie ilustracyjne wobec tekstu. W efekcie punktują słabości wierszy i warstwy muzycznej w znacznie większym stopniu, niż nakazywałaby sprawiedliwość. To, co w nich wartościowe, przepada, uchodzi uwadze, sensy przepadają w krzyku. Wyznawczy stosunek do pierwowzoru skazał wykonawców na karykaturę, parodię stylu Kaczmarskiego, a przecież już w wydaniu oryginalnym ten styl ocierał się o ryzykowną manierę. W przeszłości łatwiejszą do wybaczenia.

*

Zgoda, uprzedzano, że trafię na lekcję. Wszakże zdarzają się nauczyciele wybitni albo przynajmniej skuteczni. W Teatrze Ateneum kolejny raz sprawdziło się powiedzenie o złych skutkach dobrych intencji: Kaczmarski jako nauczyciel historii okazał się zgredowatym, zgorzkniałym belfrem, którego się nie słucha; mniejsza, co ma do powiedzenia i czy ma rację. Jasne, to tylko moja opinia, odosobniona, sądząc z reakcji publiczności. I moja wina: zwyczajnie pomyliłam klasy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji