Artykuły

Mistrz drugiego planu

- Dla aktora najważniejsze jest, żeby grać. Jeśli się długo nic nie robi, to potem jest ciężko do tego wrócić. Tak więc nie jest istotne, czy rola jest mniejsza czy większa, liczy się sam fakt, że można to robić - mówi warszawski aktor KRZYSZTOF KIERSZNOWSKI.

Mistrz drugiego planu. Człowiek, którego nazwisko zna mało kto, za to jego twarz rozpoznają bez mała wszyscy. Ma aparycję stworzoną do grania ludzi zmęczonych życiem, gangsterów, meneli czy społecznych wyrzutków. Tymczasem Krzysztof Kiersznowski skończył szkołę aktorską, przez kilka lat mieszkał za granicą, świetnie zna angielski i lubi dobrze się ubrać - najchętniej w marynarkę, koszulę, do tego obowiązkowy krawat.

Dziennik Zachodni: Nie należy pan do przystojniaków. Czy kiedyś żałował pan, że nie przyciąga spojrzeń kobiet?

KRZYSZTOF KIERSZNOWSKI: No, bywało kiedyś, dawno dawno temu, że grywałem role przystojniaków, amantów, ale w takich filmach, które niekoniecznie się gdzieś zapisały.

DZ: Jest pan świetnym aktorem charakterystycznym, mistrzem drugiego planu. Czy granie tylko mniejszych ról nie wywołuje w panu frustracji?

KK: Dla aktora najważniejsze jest, żeby grać. Jeśli się długo nic nie robi, to potem jest ciężko do tego wrócić. Tak więc nie jest istotne, czy rola jest mniejsza czy większa, liczy się sam fakt, że można to robić. Co prawda są aktorzy, którzy są świetni również jako np. konferansjerzy, potrafią bawić publiczność, ale ja do takich nie należę, nie umiem tego robić, więc muszę się spełniać w inny sposób.

DZ: Słyszałam jednak, że nareszcie ma pan zagrać główną rolę...

KK: No tak, panowie Rafał Kapeliński i Piotr Ledwig po ostatnim festiwalu filmowym w Gdyni zaproponowali mi główną rolę w ich nowym filmie niezależnym. Oglądałem zrealizowany przez nich film "Emilka płacze" (zdobył główną nagrodę w konkursie kina niezależnego - przyp. red.), bardzo mi się spodobał. Przyjąłem propozycję i już w listopadzie wyjeżdżam na miesiąc pod Ciechocinek, do Nieszawy. Rzecz się dzieje w małym miasteczku. Pan, którego gram, jest kawalerem i robi coś takiego, co porusza całą miejscowość. Co robi - tego nie mogę powiedzieć. Bardzo się cieszę z tej propozycji. Ze dwa, trzy razy już grałem główne role w filmach, ale to było na początku kariery.

DZ: Czy nie boi się pan przejścia z ról drugoplanowych do głównej?

KK: Główna rola to jednak jest odpowiedzialność, bo - najnormalniej na świecie - można ją źle zagrać. Kiedy jestem tylko statystą i mam powiedzieć trzy czy cztery zdania i to spieprzę, to nic strasznego się nie stanie. Główna rola wymaga również pewnych predyspozycji psychicznych. 22 dni zdjęciowe to też wysiłek, zwłaszcza że codziennie - jako osoba grająca główną rolę - ma się bat nad sobą. Jeśli nie będę w stanie unieść tego psychicznie, to odbije się to na filmie.

DZ: Zapowiada się więc, że listopad będzie dla pana bardzo pracowity.

KK: Na to wygląda. Reżyser Rafał Kapeliński kocha jesień i zimę i chce nakręcić film właśnie w tej niesprzyjającej porze roku. Może być ciężko...

DZ: Na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni dostał pan nagrodę dla najlepszego aktora drugoplanowego za film "Statyści". A przecież była to tak naprawdę jedna z kilku w tym filmie głównych ról.

KK: Na dobrą sprawę w tym filmie nie ma głównych ról. Jest w nim kilka rówoległych wątków i par - najmłodsza (Małgorzata Bukowska i Łukasz Simlat - przyp. red.), Bartek Opania i Kinga Preis, no i Anna Romantowska i ja. Jest też wątek chiński. Jeśli chodzi o czas i wysiłek, jaki pochłonęła ta rola, to rzeczywiście nie była to rola drugoplanowa. Ale nie nazwa się liczy, ważna jest nagroda.

DZ: Jak wyglądała współpraca z Chińczykami na planie "Statystów"?

KK: Oni byli bardzo sympatyczni. Drugiego czy trzeciego dnia już umieli mówić po polsku "dzień dobry", "do widzenia" i "smacznego", chociaż często myliły im się te słowa. Zamiast "dzień dobry" mówili "smacznego" i na odwrót.

DZ: Ostatnia scena "Statystów" była kręcona w Pekinie. Dlaczego cała polska ekipa pojechała do Chin aż na tydzień, a pan spędził w tym mieście tylko jeden dzień?

KK: Miałem pecha, bo dużo wcześniej miałem ustalone plany na ten termin i mogłem tam pojechać niestety tylko na jeden dzień. Poleciałem do Pekinu z kilkoma przesiadkami i tak specjalnie nie miałem czasu, by cokolwiek zobaczyć.

DZ: Chyba najbardziej jest pan kojarzony z rolą gangstera Wąskiego w filmie "Kiler". Często pan słyszy na ulicy

"O, Wąski idzie"?

KK: Bywają też znacznie gorsze odzywki, ludzie krzyczą za mną i obrażają mnie. Natłok chamstwa, prostactwa i agresji, z jakimi się spotykam, jest nie do wyobrażenia. Nie ma tygodnia, żeby coś przykrego mnie nie spotkało. Oczywiście wiedziałem, że my Polacy szczególnie kulturą nie grzeszymy, ale nie spodziewałem się, że mnie to będzie tak dotykać. Parę tygodni temu w pociągu pewien pan chciał, żebym napił się z nim i z jego kolegami. Ja nie chciałem, jak raz, wyjątkowo. Konduktorzy musieli interweniować, bo oni szykowali się już do wyrzucenia pana Wąskiego z pociągu. Pan Wąski był fuj, bo nie chciał się napić. Było naprawdę gorąco. Tak więc o tej roli niczego specjalnie dobrego powiedzieć nie mogę.

DZ: Czyli prawdą jest, że nie lubi pan "Kilera".

KK: Ten film i ta postać dały mi tak popalić, że najchętniej chciałbym, żeby zniknęły już z mojego życia. Za to policjanci z drogówki bardzo lubią tę postać - to jest druga strona medalu.

DZ: Ale przecież rola Wąskiego była świetna!

KK: Rzeczywiście, ta rola łatwo zapadała w pamięć. To była może niespecjalnie moja zasługa, bo scenariusz był dobrze napisany. Para Wąski i Siara (Janusz Rewiński - przyp. red.) była świetnie dobrana.

DZ: Trudno mi uwierzyć, że ludzie tak bardzo identyfikują pana z postacią Wąskiego.

KK: Głównie z nią, chociaż starsi ludzie pamiętają mnie też z "Vabanku". Ale tak już jest z aktorami, że można zrobić 100 filmów i zagrać wielkie, wspaniałe role, których publiczność w ogóle nie zauważy i wystąpić w paru popularnych filmach, zagrać takiego Wąskiego i już się jest kojarzonym tylko z tą rolą.

DZ: Można pana też było zauważyć w kilku serialach w rolach drugoplanowych. W "Świecie według Kiepskich" zagrał pan chyba z pięć postaci.

KK: Tak, ale najbardziej mi się podobało, kiedy grałem przyjaciela z wojska, uciekającego przed narzeczoną. Od kilku lat gram też w serialu "Samo Życie". Moja postać - alkoholik - pojawia się co kilka odcinków. A w "Kryminalnych" na przykład grałem policjanta, którego zabili...

DZ: Kilka lat spędził pan za granicą. Dlaczego wyjechał pan z Polski?

KK: Pojechałem za moją ówczesną żoną, Francuzką, do Irlandii. Ona pracowała w ambasadzie i w 1990 r. została przeniesiona do Irlandii. Mieszkałem w Dublinie przez pięć lat. Trochę pracowałem, zajmowałem się dziećmi i domem - to było bardzo pouczające. Przez półtora roku czy dwa lata grałem w teatrze, głównie takie role, które wymagały złego angielskiego - grałem Bułgarów, Niemców.

DZ: Pana dzieci mieszkają za granicą?

KK: Tak, we Francji. Syn jest asystentem na wydziale prawa, a córka skończyła architekturę wnętrz.

***

Krzysztof Kiersznowski

Urodził się 56 lat temu w Warszawie. Ukończył Wydział Aktorski łódzkiej Filmówki. Jego dorobek aktorski to prawie 50 filmów, niezliczona liczba ról w teatrze i w serialach. Najbardziej znany jest z ról: gangstera "Wąskiego" w filmach "Kiler" i "Kiler-ów 2-óch", ojca Tereski w "Cześć, Tereska", "Nuty" w filmach "Vabank" i "Vabank II". Zagrał również w filmie "Strajk - bohaterka z Gdańska" w reżyserii Volkera Schloendorffa. W przyszłym roku będzie miał premierę niezależny film "Ballada o Piotrowskim", z Krzysztofem Kiersznowskim w roli tytułowej. Zagrają w nim również Zbigniew Zamachowski, Zofia Merle i Jerzy Łapiński. Obecnie możemy go oglądać w kinach w filmie "Statyści".

***

Chiński film w Koninie

Ta komedia o kręceniu chińskiego filmu w jak najbardziej polskim Koninie weszła do kin wczoraj. Chińczycy przyjechali do Polski, bo słyszeli, że mieszkają tu najsmutniejsi ludzie na świecie. Przy pomocy Bożeny (Kinga Preis), koninianki znającej język chiński organizują casting na statystów - oczywiście poszukują najbardziej ponurych, smutnych i przygnębionych. Koniec końców zatrudniają Dorotkę (Małgorzata Buczkowska), zahukaną przez starszą i piękniejszą siostrę, starszego i schorowanego pana Józefa (Stanisław Brudny), nie mogącego znaleźć pracy Szymona (Łukasz Simlat), panią Marię, wdowę i cierpiętnicę (Anna Romantowska) oraz fotografa o antyklerykalnych poglądach (Krzysztof Kiersznowski x). Okazuje się, że wcale nie są oni takimi smutasami, jakby się mogło wydawać, zwłaszcza że praca na planie filmowym wywołuje szereg zabawnych sytuacji. Chociaż na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni obraz nie zdobył głównych nagród, to dostał sporo innych wyróżnień. Przede wszystkim "Statyści" byli najdłużej oklaskiwanym filmem, za co należała się im nagroda "Złotego Klakiera". Jarosław Sokół został nagrodzony za najlepszy scenariusz, Krzysztof Kiersznowski za najlepszą drugoplanową rolę męską, a Anna Romantowska za najlepszą drugoplanową rolę kobiecą. Wyróżniono też operatora "Statystów" - Bogumiła Godfrejowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji